Byłem jednym z tych wspaniałych chłopaków

Zbigniew CIEŃCIAŁA: Jakie refleksje nachodzą pana po 45 latach od pamiętnego spotkania z Anglią?

Włodzimierz LUBAŃSKI: – To był dla mnie szczególny mecz, ale przede wszystkim bardzo ważny dla polskiej reprezentacji. By liczyć się w eliminacjach mundialu w Niemczech, musieliśmy wygrać. Skala trudności była olbrzymia, bo Anglicy byli wtedy jednym z najlepszych zespołów na świecie.

Ale się udało…

Włodzimierz LUBAŃSKI: – Atmosfera na stadionie była fantastyczna, znana mi z meczów pucharowych Górnika Zabrze, ale tym razem w powietrzu było coś wyjątkowego. Dołączyłem do drużyny w ostatniej chwili, ponieważ na jednym z ostatnich treningów doznałem kontuzji. Tak naprawdę dopiero w szatni podjęliśmy z trenerem Kazimierzem Górskim decyzję, że zagram.

Stadion pana fetował. Ponad 100 tysięcy gardeł krzyczało: „Włodek, Włodek”!

Włodzimierz LUBAŃSKI: – Byłem tylko jednym z tych wspaniałych chłopaków, którzy wyszli na boisko, a po końcowym gwizdku mieli satysfakcję, że pokonali bardzo silny team.

Co się działo w szatni przed meczem?

Włodzimierz LUBAŃSKI: – Byliśmy bardzo zdenerwowani, ale Kaziu Górski, który umiał z nami rozmawiać, uspokajał gorącą temperaturę. Mimo to po odprawie adrenalina nam skoczyła, lecz na szczęście na boisku emocje nie wzięły góry. Zagraliśmy bardzo mądrze taktycznie, nie daliśmy Anglikom możliwości zrobienia nam krzywdy.

To w jaki sposób ograł pan słynnego Roberta Moore’a, a potem zdobył pan wspaniałego gola, można oglądać bez końca…

Włodzimierz LUBAŃSKI: – To była kwestia odpowiedniego czytania gry, choć nie ukrywam, że trener nadmienił nam przed meczem, by zwrócić uwagę na nonszalancję Moore’a przy wyprowadzaniu piłki, by podbiegać do niego. Zrobiłem to, odebrałem mu piłkę, ale potem musiałem jeszcze przebiec dobre 40 metrów, by w końcu umieścić piłkę w bramce.

Miał pan okazję jeszcze się z nim spotkać?

Włodzimierz LUBAŃSKI: – Tak, ale tylko raz w Anglii na jakimś meczu ligowym. Boby już wtedy miał problemy wątrobowe i wcześnie, bo mając zaledwie 52 lata, odszedł z tego świata…

A potem był faul Roya McFarlanda i kontuzja, która przerwała pańską piękną karierę…

Włodzimierz LUBAŃSKI: – To był dla mnie nieszczęśliwy moment, a skutki bardzo bolesne. Musiałem przejść dwie operacje i nie mogłem grać w piłkę przez kilkanaście miesięcy. Dla zawodowego piłkarza, który ma 26 lat, jest w najlepszym okresie rozwoju, najwyższej formie, to straszna tragedia. Nie miałem pretensji do Anglika, bo to była boiskowa sytuacja. Podbiegłem szybciej do piłki, rywal lekko trącił mnie w piętę, a ja potem źle stanąłem na nierównej murawie i tylko usłyszałem trzask w kolanie. To był dla mnie koniec meczu, koniec marzeń.

Do dziś trwają dyskusje na temat strzelca gola na 1:0. Czy pana zdaniem był nim wrzucający piłkę z rzutu wolnego Robert Gadocha, jak podają dziś media, czy jednak będący wówczas w polu bramkowym Adam Banaś?

Włodzimierz LUBAŃSKI: – Wydaje mi się, że nikt już nie rozstrzygnie tej kwestii. Gdyby wtedy był VAR, to co innego. Obaj mają udział w tym golu, bo Robert uderzał piłkę, a Janek lub obrońca angielski (Moore – przyp. red.) ją dotknęli. Gdyby nie dwójka stojąca tuż przed bramką, piłka nie wpadałaby do siatki.

Najważniejsze było to, że dumni Anglicy zostali pokonani, mecz przeszedł do historii nie tylko polskiej piłki, otwierając biało-czerwonym bramę do elity światowego futbolu.

Włodzimierz LUBAŃSKI: – Dokładnie. Polska piłka trafiła na salony, co udowodnił później wspaniały mundial w RFN. Generacja piłkarzy z lat 1971-74, a potem generacja Zbigniewa Bońka z pamiętnymi mistrzostwami w 1982 roku, są do dziś najlepszymi w historii polskiego futbolu.