Carlitos i król jednorękich bandytów

To najgłośniejszy transfer w ekstraklasie tego lata. Legia wykorzystała trudną sytuację finansową Wisły Kraków i za pół miliona euro przejęła Carlitosa. Ta historia mogła potoczyć się zupełnie inaczej, bo w czerwcu krakowianie prowadzili zaawansowane rozmowy z Dinamem Zagrzeb. Chorwaci proponowali Wiśle 1,2 miliona euro lub milion euro plus 23-letni lewonożny obrońca Dino Perić.

Ta druga opcja szybko padła, bo choć Perić niemal cały sezon przesiedział na ławce rezerwowych nagle trener Nenad Bjelica zaczął na niego stawiać. Zaraz nieaktualna była też ta pierwsza propozycja, bo z Chorwatami w sprawie kontraktu indywidualnego nie porozumiał się Carlitos. Król strzelców poprzedniego sezonu chciał zarabiać w Dinamie 600 tysięcy euro netto rocznie, a to okazało się za dużo.

Szansa na życiowy zarobek

Jego interesy reprezentuje Miguel Hita. W świecie sportu to żadna gruba ryba, a raczej lokalny biznesmen działający w Alicante i okolicach. Para się różnymi rzeczami, jest m.in. operatorem automatów do gier hazardowych w stylu jednorękiego bandyty. Wstawia je do knajp, a równolegle prowadzi interesy kilku piłkarzy z niższych lig. Jednym z jego klientów jest Carlitos.

Po świetnym sezonie w Polsce, Hita zrozumiał, że przed nim życiowa szansa na większy zarobek. Dwoił się i troił, by Carlitos zmienił klub jak najszybciej. Próbował nawet udowodnić, że klauzula przedłużenia kontraktu, którą uruchomiła Wisła, nie ma mocy prawnej. To się nie udało, ale transfer i tak musiał dojść do skutku, bo krakowianie potrzebowali pieniędzy, by ugasić pożar na linii klub – magistrat. Wszystkim zależało na czasie i szybkiej gotówce.

Amator do klubu?

Do tej pory Hita na Carlitosie zarobił niewiele. Gdy rok temu Hiszpan przechodził do Wisły, krakowianie zapłacili agentowi 3,5 tysiąca euro prowizji. Zresztą transfer mógł w ostatniej chwili paść, bo w klubie pojawiły się osoby przeciwne temu transferowi. Niektórzy uznali, że nie ma sensu ściągać z Hiszpanii 27-letniego piłkarza, który do tej pory kopał piłkę tylko w niższych ligach, a dodatkowo nie poszło mu ani w Rosji ani na Cyprze. Ówczesny trener Kiko Ramirez w wywiadzie udzielonym Tomaszowi Ćwiąkale już po zwolnieniu z Wisły powiedział, że takie obiekcje miał skaut, Marcin Kuźba.

Ostatecznie udało się sfinalizować transfer, ale tylko dlatego, że ryzyko ograniczono niemal do minimum. Carlitos podpisał krótki kontrakt (rok z opcją przedłużenia), który gwarantował mu niewielkie – jak na piłkarza tej klasy – zarobki. W Wiśle Hiszpan otrzymywał miesięcznie 6,5 tysiąca euro, czyli około 28 tysięcy złotych. W Legii będzie zarabiał… prawie osiem razy więcej. Około 215 tysięcy złotych miesięcznie. Było się o co bić.
Hiszpan był na tyle zdeterminowany, że zrzekł się należnego mu procentu od transferu. Od Legii dostał okrągłą sumkę za podpis. A i jego agent, pan Hita mógł się wreszcie szeroko uśmiechnąć, bo na tym transferze zarobił więcej niż choćby na stu automatach do gry.

Pozwy i wezwania

Carlitos w Wiśle to już temat zamknięty, choć krakowianie mogą zarobić więcej, jeśli uruchomione zostaną odpowiednie klauzule uzależnione od sukcesów Legii. Ale inni transfery wciąż nie są do końca pozamykane. W piątek Wisła wysłała do Juliana Cuesty wezwanie, by rozliczył się ze… sprzętu – spodenek, bluz bramkarskich itd. Podliczono go na 4 tysiące złotych.

Na pieniądze czeka też Pol Llonch. Hiszpan twierdzi, że klub jest mu winien około 20 tysięcy euro i ma zamiar pójść z tą sprawą do FIFA. W Wiśle nikogo to nie martwi. Jeśli sprawa trafi do FIFA, wypadnie listy z tegorocznych zobowiązań licencyjnych. Jeden powód mniej, by martwić się przy okazji wrześniowej procedury badającej zadłużenia klubów.