Chamera: Na treningu byłem zawsze drugi – zaraz po Allachu

– Wróciłem z wielkim bagażem doświadczeń, sportowych i kulturowych – mówi 37-letni Michał Chamera, obecnie opiekun bramkarzy w I-ligowej Bytovii Bytów. – Wylot do Kataru to była wielka niewiadoma, ale gdybym dziś miał jeszcze raz podjąć decyzję o wyjeździe, podjąłbym dokładnie taką samą. Nie żałuję tego kroku. Żałowałbym, gdybym go nie wykonał…

Łukasz ŻUREK: Wydawałoby się, że po powrocie z Kataru można pozwolić sobie na labę. A tymczasem Michał Chamera to bardzo zapracowany człowiek…

Michał CHAMERA: – Zgadza się, na nadmiar wolnego czasu nie narzekam. Jestem wykładowcą na AWFiS w Gdańsku, lada moment będę bronił tam doktorat. W Pomorskim Związku Piłki Nożnej odpowiadam za szkolenie bramkarzy w kadrach młodzieżowych. Na co dzień pracuję w Bytovii.

Papiery ma pan nienaganne…

Michał CHAMERA: – Posiadam trenerskie licencja UEFA A i UEFA Goalkeeper Coach A, czyli bramkarski odpowiednik UEFA Pro. Dzięki temu jako szkoleniowiec bramkarzy mogę pracować w całej Europie, nawet w Realu Madryt. W 2014 roku startowała w Polsce pierwsza edycja kursu. Miałem przyjemność siedzieć w jednej ławce z Józefem Młynarczykiem.

Ale to pan przetarł szlak na katarskiej ziemi. I już po niespełna półroczu przyszło świętować awans do Qatar Stars League, czyli tamtejszej ekstraklasy….

Michał CHAMERA: – Kiedy się tam pojawiłem, mój zespół – Muaither Sport Club – grał jeszcze na zapleczu elity. Awansowaliśmy od razu. Potem dwa lata spędziliśmy w najwyższej klasie rozgrywkowej i nastąpił spadek. Ale drużyna plasuje się obecnie w czubie tabeli.

Dlaczego właściwie zdecydował się pan wrócić do ojczyzny?

Michał CHAMERA: – Chciałem skończyć doktorat, a trudno tego dokonać mailowo. Na moją decyzję wpływ miały również sprawy prywatne. Poza tym miałem trochę dosyć egzotyki i zwyczajnie zatęskniłem za Polską. Mogłem zostać, proponowano mi dalszą współpracę. Zdecydowałem jednak, że wracam. W Katarze zostawiłem wielu dobrych znajomych. Zimą pewnie polecę w tamte okolice trochę się ogrzać. Czy wrócę tam kiedyś do pracy? Nigdy nie mów nigdy. Może jakieś nowe wyzwanie w tym samym regionie – Kuwejt, Arabia Saudyjska, Emiraty. Będzie łatwiej o angaż, mając w CV trzy i pół roku spędzone w Katarze.

W jaki sposób wypowiada się kontrakt nad Zatoką Perską? To raczej rzadkość…

Michał CHAMERA: – To była w zasadzie umowa bezterminowa. Jeśli któraś strona chciała ją wypowiedzieć, należało to zrobić z 30-dniowym wyprzedzeniem. Ale zgodę musiał podpisać prezydent klubu, więc całą władzę i tak mieli miejscowi. To ja wypowiedziałem kontrakt – powiedziałem, że nie zostaję. Boss był bardzo zdziwiony, wręcz zaszokowany. Pierwszy raz w życiu spotkał się z taką sytuacją, że ktoś rezygnuje. Do tej pory to on zawsze zwalniał ludzi.

Powiedzmy dwa słowa o poziomie sportowym, jaki pan zastał w Katarze.

Michał CHAMERA: – Cztery, może pięć czołowych klubów spokojnie poradziłoby sobie w polskiej ekstraklasie. W bieżącej edycji azjatyckiej Ligi Mistrzów do ćwierćfinału dotarły dwa zespołu z Kataru. To mówi samo za siebie, bo stawka jest bardzo silna. Infrastruktura? Generalnie bardzo dobra. Z drugiej strony – w samej Dosze jest ponad 20 klubów, a tylko 8-10 dużych stadionów, na których rozgrywane są mecze ligowe. Mniejsze kluby mają zielone boiska treningowe na obrzeżach miasta.

Zwraca uwagę duża liczba członków sztabów szkoleniowych poszczególnych ekip…

Michał CHAMERA: – Wynika to z faktu, że – inaczej niż w Polsce – wielu pracowników odpowiedzialnych jest tylko za jedną działkę. U nas łączy się w klubach czasem nawet kilka funkcji. W Katarze realia są inne. Tam miałem trzech pomocników tylko dla siebie. Rozkładali sprzęt, pompowali piłki, a w trakcie treningu byli na boisku tak rozstawieni, żeby te piłki odgrywać do zawodników po odbitych strzałach. Ciekawe, że w ekstraklasie każdy klub musi mieć dwóch trenerów bramkarzy – głównego i asystenta. Dostałem do współpracy Egipcjanina, trzy lata młodszego ode mnie. Ale na stanowisku wytrwał tylko trzy tygodnie. Został zwolniony na wniosek samych zawodników. Mówili, że nie umie prosto kopać.

Naprawdę nie umiał?

Michał CHAMERA: – To po części metafora. Po prostu nie znał fachu i zawodnicy od razu to zauważyli. Mnie też nie do końca odpowiadał. Ktoś przychodzi, pokazuje papiery, ale nie wiadomo, czy faktycznie jest tym, za kogo się podaje. Nie jestem pewien, czy on kiedykolwiek był bramkarzem. Może rzeczywiście był, ale na pewno nie miał kwalifikacji na taką klasę rozgrywkową, w jakiej rywalizowaliśmy.

Pana podopieczni kojarzyli reprezentantów Polski, którzy grali niegdyś w Katarze? Jacek Bąk, Euzebiusz Smolarek…

Michał CHAMERA: – Tak, szczególnie Bąka. U mnie w zespole było dwóch zawodników, którzy występowali z nim w Al-Rayyan. Śmiali się, wspominając jak krzyczał i wyzywał w trakcie gry (śmiech). Dowódca – tak o nim mówili. Dobrze go wspominali.

Pan próbował ściągnąć do katarskie ligi jakiegoś polskiego piłkarza?

Michał CHAMERA: – Były dwa podejścia, ale może nie rozmawiajmy o nazwiskach. Katarczycy wolą jednak obcokrajowców z dobrym albo bardzo dobrym CV. Pierwszeństwo mają gracze doskonale wyszkoleni technicznie – Brazylijczycy, Hiszpanie, Portugalczycy. Obowiązuje limit obcokrajowców, można ich zatrudnić maksymalnie czterech. I tylko zawodników z pola. Jest zakaz sprowadzania bramkarzy. Między słupkami stają tylko miejscowi.

A co z polskimi trenerami? Pewnie niejeden czekał na telefon od pana…

Michał CHAMERA: – Dopytywał o nich prezydent mojego klubu. Wskazałem 2-3 kandydatów. Ale jeden odpadł od razu, bo barierę stanowiła nieznajomość języka angielskiego. W Katarze to wymóg podstawowy, nikt nie pracuje tam z tłumaczem. Potem zapytano mnie, kiedy i jak często nasze kluby grały ostatnio w Lidze Mistrzów i… temat upadł. Wytłumaczono mi, że zawodnicy od razu sprawdzą CV szkoleniowca – co to za trener i skąd się wziął. Poprzeczka zawieszona jest wysoko. Szansę na zatrudnienie mają ci, którzy cieszą się taką renomą jak w Europie Guardiola i Mourinho. A taki na przykład Gianfranco Zola nie dał rady. Zaczął wprowadzać w swojej drużynie tak wielki rygor, że sami zawodnicy go zwolnili. Powiedzieli, że nie będą wychodzili na trening. Tyle wystarczyło.

Przejdźmy do kwestii pozasportowych. Co pana najbardziej zaskoczyło w Katarze? Pytam o największy rozdźwięk między wyobrażeniami a rzeczywistością…

Michał CHAMERA: – Temperatura powietrza. Kosmiczna! Mimo że dotarłem tam w styczniu, było ponad 30 stopni „na budziku”. Potem w lipcu przyleciałem na kolejny sezon. Lądowałem o północy i… myślałem, że „zejdę”. Łapałem powietrze jak ryba. W następnych dniach nie byłem w stanie wyjść na zewnątrz, bo słońce żywcem paliło. Potrzebowałem 10 dni na aklimatyzację. Było jak w saunie. Trudno to opowiedzieć słowami. W trakcie dnia temperatura momentami sięgała 55 stopni. Termometry oficjalnie tego nie wyświetlały, bo obowiązuje rozporządzenie, że powyżej 50 stopni nie można pracować.

Jak pan mieszkał w Dosze? Apartament, służba, prywatna plaża jak u Bąka…

Michał CHAMERA: – Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Zależy do jakiego klubu się przychodziło. Jak do tamtejszego odpowiednika Legii, to naturalnie pieniądze na każdym kroku były większe. Generalnie obcokrajowców zatrudnia tam federacja. Oferuje kontrakt i mieszkanie. Wielkość lokum uzależniona jest do tego, czy ktoś przybywa z rodziną, czy sam. Ja mieszkałem w bloku, blisko centrum. Nie było basenów i prywatnych plaż. Na kąpiele słoneczne jeździłem poza Dohę. Wbrew pozorom wielkich rarytasów więc nie miałem, ale na co dzień nie mogłem na nic narzekać.

Ale kierowcę pan miał. Tyle że nie z wygody…

Michał CHAMERA: – Tylko na samym początku. Nie mogłem prowadzić samochodu, bo załatwienie wszystkich formalności papierkowych długo trwało – w sumie jakieś 3-4 miesiące. Miałem Hindusa, który mnie woził. Katarczycy to taki naród, który dużo obiecuje, a nie zawsze ma to pokrycie w faktach. Jak mówią „inszallah”, to jest 50:50, że coś się ułoży po twojej myśli. Jak pada „bukra inszallach”, to oznacza na 90 proc., że nie ma szans na załatwienie sprawy. A jak słyszysz „inszallach bukra ma’lesh”, to już wiesz, że to, o co zabiegasz, nie wydarzy się nigdy. Pół roku się tego uczyłem. Obiecanki – cacanki. Trzeba być w Katarze bardzo cierpliwym człowiekiem. Kiedy wreszcie dostałem swoje ID, mogłem przemieszczać się autem. Nawet jakby człowiek chciał się przejść, to się nie da. Bo tam nie ma chodników. Wszędzie tylko samochody.

Na jezdniach pełna kultura?

Michał CHAMERA: – Specyfika poruszania się po drogach pojazdem jest inna niż w Polsce. Nie ma tak, że są jakieś przepisy i wszyscy się ich trzymają. Raczej wolna amerykanka. Przykład? Czteropasmowa jezdnia i nagle ktoś z prawego pasa od razu „przecina” na lewy – jak czołg. Zdarzają się wprawdzie mandaty równowartości 10 tys. złotych, ale to za przejechanie na czerwonym świetle. Nie przydarzyło mi się nic takiego. Za przekroczenie prędkości dwa razy zapłaciłem jakieś 300-400 złotych. Przyszedł wydruk z fotoradaru i trzeba było sięgnąć do kieszeni. Kary nie sposób uniknąć. Słyszałem kiedyś o obcokrajowcu, który usiadł po alkoholu za kółkiem i od razu został deportowany z kraju.

Rok 2016. Sztab szkoleniowy Muaither Sport Club. Pierwszy z lewej Phillip Burlle – head coach… Fot. Archiwum prywatne

Po jakim alkoholu? Przecież zabroniony…

Michał CHAMERA: – Wbrew pozorom można go w Katarze kupić. Niektóre hotele mają stosowne pozwolenie. Można było iść na drinka albo na piwo za 50 zł. Był też sklep dla Europejczyków, tylko trzeba było sobie specjalną kartę wyrobić. I tam już nieco taniej – piwo 10 zł. Przy okazji świnkę też można było kupić. To też wyjątek, bo wiadomo, że spożywanie wieprzowiny w kraju islamskim jest dla miejscowych zakazane.

A benzyna naprawdę tańsza niż kawa?

Michał CHAMERA: – Tańsza. Jak przyleciałem do Kataru pierwszy raz, to litr benzyny kosztował 90 groszy. Teraz prawie dwa razy drożej – 1,70 zł. Na stacjach paliw jest trochę inaczej niż u nas. Nie wysiada się z samochodu. Hindusi, albo panowie z Nepalu, podchodzą, tankują i odbierają pieniądze. Tyle że korki ogromne, coś niesamowitego. W kolejce do tankowanie stoi się 20-30 minut. Stacji niewiele, a mnóstwo samochodów. Najlepiej tankować w piątek, jak się zaczyna msza.

Szokuje fakt, że w terenie zabudowanym dozwolona prędkość to 100 km/h…

Michał CHAMERA: – Czasami 80 km/h. Ale można było jechać dziesięć więcej. Radary zaczynały łapać, jak było 91 km/h na liczniku. Mimo to nie widziałem tam nigdy wypadku śmiertelnego. Za to mnóstwo stłuczek i otarć.

Rzadziej dochodzi do kolizji na wyścigach wielbłądów. Widział pan tę zabawę?

Michał CHAMERA: – Tak, widziałem. Z tyłu wielbłądy mają przytwierdzone takie specjalne klepaki. A Arabowie siedzą na trybunach i za pomocą joysticków regulują intensywność klepania. Rozrywka taka.

Zdarzały się czasem sytuacje, w których bał się pan o swoje bezpieczeństwo?

Michał CHAMERA: – Nie, kompletnie. Bywało, że człowiek wracał do domu nieco później. Ale zawsze było bardzo bezpiecznie. Może dlatego, że nie mam tam biedy (stopa bezrobocia oscyluje między 0,1 a 0,2 proc. – przyp. red.). Jak ktoś nie ma w dokumencie wizowym gwarancji pracy, to w ogóle niewpuszczany jest do kraju. Alkohol – poza wspomnianymi wyjątkami – zakazany, więc nie ma burd. Zresztą całe państwo jest mocno monitorowane. Na porządku dziennym są finger printery – czyli urządzenia czytające odciski palców. W wielu miejscach Katarczycy skanują też tęczówkę oka. Czasem legitymuje się osoby wchodzące na przykład do restauracji. Państwo nie tylko bezpieczne, ale i pomocne. Złapałem raz gumę. Nie minęły dwie minuty, a zjawiła się policja. Nie wiedziałem, o co chodzi. A oni nagle zabierają się za zmianę koła przy moim samochodzie. Zobaczyli mnie wcześniej na kamerach. W Polsce w takiej sytuacji dostałbym pewnie mandat za złe parkowanie…

Spotykał pan w Katarze rodaków?

Michał CHAMERA: – Wojtek Ignatiuk, mój kolega, dotarł tam półtora roku wcześniej. Był fitness-coachem i odpowiadał za analizy. Teraz jest asystentem trenera Macieja Skorży w reprezentacji ZEA U-21. Mariusz Sordyl był trenerem miejscowych siatkarzy, mieszkaliśmy właściwie po sąsiedzku. Poza tym poznałem kilka innych interesujących osób z Polski – architekt, który odpowiada za budowanie stadionów, prawnik od audytów. Albo piloci i stewardessy, mieszkające w Katarze na stałe. Traktują ten kraj jako bazę wypadową.

Katarską ziemię odwiedzają często gwiazdy światowego sportu. Była okazja zamienić z kimś parę słów?

Michał CHAMERA: – Któregoś dnia poznałem się na kolacji z Michaelem Laudrupem. Innym razem przyjechał Bayern Monachium z Robertem Lewandowskim. Zjawiają się co roku w styczniu na 10-dniowym zgrupowaniu i trenują na obiektach Aspire Academy. Z „Lewym” graliśmy kiedyś przeciwko sobie w Pucharze Polski – ja w Piaście Gliwice, on w Zniczu Pruszków. Gola nie strzelił. W Katarze nie poznał mnie początkowo. Ale potem skojarzył, bo mówi do mnie: „Ale ty siwy jesteś”. Była okazja wypić kawę, porozmawiać. Podpytywał, jak się w Katarze mieszka. Jak pokazałem potem w klubie wspólne zdjęcie, to wszyscy byli zachwyceni i od razu wyszło polecenie, że mam Lewandowskiego zwerbować do klubu. Oczywiście nie było na to szans. Rozdałem tylko koszulki, które mi podpisał. Poznałem się też z Xavim z Barcelony. Nie aż tak, żeby trzymać stały kontakt. Ale jakieś „Hi, how are you?” zawsze mogę mu podesłać.

Ktoś jeszcze?

Michał CHAMERA: – Tenisiści i tenisistki z samego topu – Woźniacka, Radwańska. Co jakiś czas organizowano też obowiązkową konferencję dla trenerów bramkarzy. Zapraszano wybitne postacie. Jedną z nich był Iker Casillas, mój idol z dzieciństwa. I rówieśnik – rocznik 1981. Ten sam wzrost chyba nawet, tylko wymiary nieco inne. Sympatyczne spotkanie, piątkę przybiłem. Byli też Wesley Sneijder i Samuel Eto’o, ale z nimi akurat nie rozmawiałem. Ja siedziałem na ławce, oni grali…

Michał Chamera w towarzystwie Xaviego Hernandeza – do niedawna gwiazdora wielkiej Barcelony… Fot. Archiwum prywatne

Od razu nasuwa się pytanie o przygotowania do mistrzostw świata, które w Katarze odbędą się za cztery lata. Jak to wygląda z bliska?

Michał CHAMERA: – Jakoś specjalnie nie czuć ducha mundialu, ani nawet… ducha sportowego. Mimo że piłka to najpopularniejsza dyscyplina sportu, na mecze przychodzi garstka kibiców. Chyba że grają dwie czołowe drużyny. Ale z mundialem Katarczycy sobie poradzą. Na przygotowania idą ogromne nakłady finansowe. Turniej się odbędzie – tyle wiadomo na ten moment.

Poziom sędziowania na poziomie ekstraklasy zadowalający?

Michał CHAMERA: – Dużo sędziów przyjeżdżało z Europy. Generalnie dominuje gra „miękka”. Delikatny faul i od razu gwizdek. Żółte i czerwone kartki wyciągane są znienacka, nie wiadomo kiedy. Poziom zatem nie za wysoki. W Polsce mamy wyższy.

Nieco inaczej wygląda też pewnie dyscyplina w czasie zajęć treningowych…

Michał CHAMERA: – Od razu przypomina mi się jedna scena. Pierwszy albo drugi trening. Najprostsza forma bramkarskiej rozgrzewki – uderzenie na chwyt. Ja strzelam, oni łapią. Za którymś razem chcę ponownie uderzać, patrzę w kierunku bramki, a tam nikogo nie ma. Akurat zaczęli wzywać na modlitwę i bramkarz zszedł z murawy. Za linią boczną dołączyło do niego dwóch kolegów, zwrócili się twarzą do Mekki i zaczęli się modlić. Trwało to może ze trzy minuty. Potem włożył ponownie rękawice i wrócił na trening.

Też się pan przy okazji czegoś nauczył, tyle że w wymiarze pozaboiskowym…

Michał CHAMERA: – Innym razem, też na początku mojego pobytu, chciałem się wykazać i wymyśliłem, że zrobię trening o ósmej rano. O tej porze było chłodniej, dobre warunki, nie więcej niż 35 stopni. Ale słyszę od zawodnika: „Coach, muszkila (po arabsku – problem)”. Jaki problem? – pytam. „Bo ja o ósmej idę spać” – usłyszałem odpowiedź. W ten sposób tam ludzie funkcjonują, takim cyklem dobowym. Nie chodzi o to, że imprezują. Po prostu żyją w nocy. Idą spać rano, wstają około 16.00. Mój pomysł okazał się więc nietrafiony. To tak jakby ktoś kazał przyjść na trening polskiemu piłkarzowi o 2.00 w nocy.

Czego panu najbardziej brakuje po powrocie do Polski?

Michał CHAMERA: – Słońca. I luzu, takiego swobodnego podejścia do życia. Za bardzo się Polacy spinają. Zmieniłem trochę podejście do codzienności i lepiej mi się z tym żyje.

Tyle że opcji na relaks nieco mniej niż do niedawna…

Michał CHAMERA: – W Katarze rozwinąłem się mocno, jeśli chodzi o tenis i squash. Poza tym plaża, łódki, motorówki. Pustynia i samochodowe rajdy off-road – też ciekawa sprawa, bo prędkości niesamowite. Kiedy auto zsuwa się z piaskowej góry pionowo w dół, to wrażenia są naprawdę mocne. Fajnie, że języka arabskiego udało mi się trochę przyswoić. Nie w piśmie, bo nie próbowałem. A podobno to bardzo prosta sprawa. Żałuję trochę, że tego nie opanowałem. Ale porozmawiać co nieco potrafię. Zimą Bytovia wybiera się do Turcji na zgrupowanie, to będę mógł błysnąć na targu (śmiech)…

 

Na zdjęciu: Michał Chamera z medalem za awans do Qatar Stars League…

 

Czy wiesz, że…

Piast Gliwice to jedyny śląski klub, w którym występował Michał Chamera. W jego barwach rozegrał tylko jeden ligowy mecz, ale za to absolutnie wyjątkowy. Zaliczył 90 minut w wyjazdowej potyczce z Polonią Warszawa na zamknięcie sezonu 2007/08. „Piastunki” wygrały 1:0, dzięki czemu po raz pierwszy w historii awansowały do krajowej elity.