Chciałbym, żeby ta przygoda trwała jak najdłużej [I CZĘŚĆ ROZMOWY]

Rozmowa z Markiem Papszunem, trenerem Rakowa Częstochowa.

Mijają cztery lata, odkąd prowadzi Pan Raków. Jak zmienił się przez ten czas klub?

Marek PAPSZUN: – Uważam, że zaszło tak wiele zmian, i zmieniliśmy się na tyle, na ile różni się druga liga od ekstraklasy, nie tylko w aspektach sportowych ale i szeroko pojętej organizacji.

Gdy przyjeżdżałem tutaj, klub był w drugiej lidze i w swoim sztabie miałem pięciu ludzi. W tej chwili jest ich 14 oraz trzech znamienitych lekarzy, nie licząc tych, z którymi współpracujemy. Do tego 26 piłkarzy czyli jest nas 40 osób. To w zasadzie jest prawie przedsiębiorstwo.

Trudno teraz nazwać trenera w ekstraklasie pełnoprawnym trenerem, bo w praktyce jest to menadżer zarządzający dużą grupą ludzi w różnych obszarach. Za tym idzie rozwój w strukturach medycznych, infrastruktury, boiska.

W tej chwili w sztabie jest greenkeeper, co nie jest standardem w wielu klubach. Podobnie z kwestiami lokalowymi, między innymi remont szatni, innych pomieszczeń czy pokoi dla trenerów. To są rzeczy, które powstały za mojej „kadencji”.

Najważniejszy w tym wszystkim jest rozwój zawodników?

Marek PAPSZUN: – Tu przykłady można mnożyć, od najmłodszych którzy są w zespole jak Miłosz Szczepański, Kamil Piątkowski, aż do tych, których już w klubie nie ma jak Michał Skóraś i Kuba Łabojko oraz starszych jak Tomek Petraszek czy nawet Piotr Malinowski, który wydawało się, że przychodzi z ekstraklasy do drugoligowego klubu na emeryturę, a dzisiaj radzi sobie w niej mając już 36 lat.

Czytaj jeszcze: Wielkie wietrzenie szatni

Co za tym też poszło rozwój drużyny i awans sportowy. Te dwa awanse w ciągu czterech lat o tym świadczą. To wszystko szybko poszło, nie udało się troszkę dostosować tego do rozwoju infrastrukturalnego, bo jednak dzisiaj gramy jeszcze na wyjeździe.

Pan też przeszedł metamorfozę?

Marek PAPSZUN: – W tym czasie zrobiłem postępy jako trener, jako człowiek także. Poznałem tutaj wielu wspaniałych ludzi, z właścicielem klubu na czele, który miał olbrzymi wpływ na mój rozwój, ale też wiele osób ze sztabu szkoleniowego, medycznego, organizacyjnego czy ludzi w klubie.

W tych prawie 150 meczach, które przeżyliśmy wspólnie, było więcej chwil radosnych niż smutnych bo jednak mieliśmy dobrą skuteczność. Prawie 50 procent wygranych spotkań uważam za dobry wynik. Rzesza ludzi się przewinęła przez klub przez te cztery lata. Dzisiaj praktycznie niewielu z zostało z tych, którzy byli ze mną od początku.

W święta zrobiłem sobie taką krótką analizę i wyszło, że w sztabie są już tylko Maciek Sikorski (trener bramkarzy Rakowa – przyp. red.) i jeden masażysta, Piotrek Kowalczyk. Reszta ludzi sukcesywnie dołączała do sztabu.

Można powiedzieć, że tworzyłem struktury w klubie. W nim też doszły duże zmiany. Pracują w nim praktycznie chyba tylko trzy osoby, z którymi zaczynałem współpracę, czyli Piotr Maćkowiak, Marcin Rzeszowski, oraz Monika Lauria.

To prawda, że miał Pan dwa podejścia do Rakowa? W wywiadzie dla „Sportu” Pana poprzednik na tym stanowisku, Krzysztof Kołaczyk, wspominał, że pół roku wcześniej był Pan na rozmowie kwalifikacyjnej w klubie.

Marek PAPSZUN: – Tak, to było jesienią 2015 roku.

Jednak nie zdecydowano się na Pana zatrudnienie. Co o tym zadecydowało?

Marek PAPSZUN: – Wyniki zespołu jesienią były dobre więc zarząd pozostawił wówczas poprzednich trenerów.

Pep Guardiola kiedyś powiedział, że trzy lata to optymalna długość pracy trenera w klubie. Jest Pan w Rakowie cztery i ma rok kontraktu do końca, czyli trener Papszun nie podziela tej opinii?

Marek PAPSZUN: – Nie ma reguły. Patrząc na swoją przygodę trenerską, akurat tak się składa, że w tym roku, oprócz czterolecia pracy w Rakowie, będę miał także 15 lat pracy z seniorami. To sporo, biorąc pod uwagę, że jako trener nie pracowałem w tym czasie tylko przez pół roku.

Zaangażowany byłem w sześciu klubach, co nie jest dużym wynikiem – średnio dwa i pół roku na klub. Biorąc pod uwagę specyfikę pracy trenera nie jest ich dużo. To też pokazuje, że nie zmieniałem często pracodawcy. Cztery lata to mój rekord.

Gdy zaczynałem w Białołęce również pracowałem tyle czasu, później było to już około dwóch sezonów. Nigdy nie pracowałem w klubie mniej niż sezon, więc jest widoczna stabilizacja. Wiązała się ona również z wynikami, z reguły były one dobre, dlatego jeżeli współpraca się kończyła to dlatego, że dostawałem lepszą ofertę z innego klubu. Ale reasumując: są trenerzy, którzy pracują w klubie wiele lat i ciągle odnoszą sukcesy. Ja bym to traktował jako plus.

Problem nie leży w długości pracy, tylko w pasji. Trudno powiedzieć kiedy moment pewnego przesytu, zmęczenia przychodzi – po roku, pięciu czy 10 latach. U każdego trenera w innym czasie. Wiele też zależy od miejsca w jakim się pracuje i z kim się współpracuje, jaka jest atmosfera i relacje. Jeżeli są one na odpowiednim poziomie to tego wypalenia nie ma i ta praca nadal przynosi satysfakcję.

A jak jest w Pana przypadku? Jest ta ikra, ten ogień do dalszej pracy?

Marek PAPSZUN: – Oczywiście, że jest, to widać i czuć. Dlatego nadal pracuję w Rakowie. Jak jej zabraknie, to wtedy trzeba będzie spokojnie usiąść i zastanowić się nad zmianami.

W Rakowie pracuje mi się bardzo dobrze, ciągle się rozwijamy we wszystkich aspektach. Oczywiście można mieć jakieś zastrzeżenia jak kwestie transferowe czy infrastrukturalne. Ale my się uczymy, wyciągamy wnioski i zdajemy sobie sprawę, że gdzieś popełniliśmy błędy, ja również. Będziemy się starali wyciągnąć z tego wnioski.

W mediach społecznościowych Rakowa pojawiło się niedawno nagranie z pytaniami z zakresu historii Pana autorstwa. Dobrze było powrócić, w luźniejszej formie, do pracy nauczyciela?

Marek PAPSZUN: – Oczywiście. Był to bardzo fajny pomysł, dobra idea, żeby poruszyć szare komórki i trochę inne strefy myślenia. Sam w ostatnim czasie dużo czytam i trochę dzięki tej przerwie wróciłem do tych tematów historycznych.

Ruszyłem jednak w zupełnie innym kierunku i dlatego ta historia zeszła na drugi, może nawet i trzeci plan. Ale właśnie w takich chwilach, gdy czasu jest więcej, a refleksja człowieka nachodzi, warto pomyśleć o tym co było kiedyś, jak wtedy ludziom ciężko się żyło, jak dochodziło do przemian, ale również jak tragiczne były losy naszego kraju, przez co przeszliśmy, żeby dzisiaj być w tym miejscu, w jakim się znajdujemy.

Czytaj jeszcze: Dziesięć baniek na stadion

Jeżeli mówimy, że jest nam ciężko dlatego, że musimy siedzieć w domu, to ja się z tego śmieję. Ciężko było osobom, które musiały się ukrywać w lasach i ścigali ich Rosjanie, a później zabijali strzałem w tył głowy. To była tragedia, a nie siedzenie w domu w czasach pandemii.

Warto czasami się nad tym zastanowić, że już nam w tym nowym świecie trochę za dobrze i szukamy problemów i konfliktów na siłę. To co mówiłem wcześniej, napadamy na siebie z błahej przyczyny, czasami nie czytając ze zrozumieniem albo nawet w ogóle nie czytając. Nie słucha się tego, co ktoś do nas mówi, tylko wyciąga wnioski, nie wnikając co ma na myśli.

W sumie praca trenera w klubie niewiele różni się od pracy nauczyciela i wychowawcy. Może tylko na boisku można używać bardziej mocnego słownictwa.

Marek PAPSZUN: – Oczywiście, że tak. Tym co nas charakteryzuje, czyli nauczycieli i trenerów, to nauczanie, prowadzenie, wychowywanie. Oczywiście inaczej podchodzi się do uczniów, inaczej do profesjonalnych zawodników, ale dalej się kieruje i zarządza grupą, edukuje się ją i wychowuje.

Wiadomo, że nie mówimy o wychowaniu, jeżeli chodzi o profesjonalną piłkę, w kategoriach języka ponieważ sport to duże emocje, ogromna presja i stres. Dlatego dochodzi tam do różnych, czasami skrajnych sytuacji w pewnych momentach. Nie oznacza to jednak, że na co dzień też się tak zachowujemy, jak w sytuacjach gdy te emocje sięgają zenitu.

Staramy się, jako sztab oraz ja jako trener, mieć wpływ edukacyjny i rozwojowy na tych chłopaków nie tylko w aspektach sportowych, ale również w tych ludzkich.

Wracając jeszcze do historii to myślę, że gdyby szerzej każdy sięgnął do tego, co nasz naród przeżył w poprzednich wiekach, czy ostatnich dekadach, to spojrzenie na to wszystko co się teraz dzieje byłoby inne i może docenialibyśmy więcej to, co mamy, a nie narzekali.

Mam wrażenie, że jesteśmy bardziej nastawieni na biadolenie, krytykanctwo, na przywary niż na optymizm, wiarę i wsparcie.

W jednym z wywiadów wymienił Pan kilka swoich ulubionych postaci historycznych, między innymi Bolesława Chrobrego i Józefa Piłsudskiego. Wzoruje się Pan trochę na nich?

Marek PAPSZUN: – Wzoruje to za duże słowo, natomiast bliskie mi są takie autorytety, które są silne i potrafią pociągnąć za sobą ludzi. Oczywiście tamte czasy były zupełnie inne, inaczej trzeba było tych ludzi za sobą pociągnąć. Ci władcy, Piłsudskiego też trzeba takowym nazwać, mieli na celu dobro społeczne i uznali, że takimi zachowaniami i metodami trzeba do tego doprowadzić i to robili.

Oczywiście żyjemy w zupełnie innych czasach, ale cel jest ten sam – aby dobrze rządzić i skutecznie pracować na rzecz swoich ludzi. Ja dzisiaj odpowiadam za 40 osób, to już jest sporo. Mają określone zadania i wymagania, ale mogą zawsze liczyć na moje wsparcie. Jeżeli będą się starać i podchodzić do swoich zadań z zaangażowaniem i pasją, to zawsze mogą na mnie liczyć.

Czego w takim razie Panu życzyć na ten najbliższy czas? Kolejnych czterech lat w Rakowie?

Marek PAPSZUN: – Myślę, że tego co jest nam najbardziej teraz potrzebne, czyli zdrowia. Reszta przyjdzie dzięki codziennej i sumiennej pracy. W przyszłym roku minie 20 lat mojej pracy trenerskiej, ponieważ przez cztery lata prowadziłem zespoły juniorskie, później 15 kolejnych jako trener seniorskich ekip.

To niesamowita masa doświadczeń i przeżyć. To naprawdę przyjemna i ciekawa ścieżka, którą niejeden trener chciałby podążać i dojść do tego poziomu. Oczywiście nie czuję się spełniony zawodowo, ciągle mam ambicje żeby się rozwijać i iść do przodu. Te cztery lata to fajny czas, ale spojrzałem na to trochę szerzej.

Dużo dobrego mnie spotkało, a ta przerwa bardzo mi pomogła w zresetowaniu. Złapałem trochę więcej optymizmu i innego patrzenia na to wszystko. W naszym życiu jest za dużo krytyki, narzekania, agresji słownej. To nam nie pomaga w rozwoju, hamuje. Mówi się, że po takich kryzysach się jednoczymy, a później wszystko wraca do normy, ale tak naprawdę wszystko zależy od nas samych.

Co przyniesie życie? Chciałbym jak najdłużej pracować w Rakowie, żeby ta przygoda trwała, żeby klub się rozwijał dalej tak jak to się dzieje bo coraz lepiej to wygląda od strony sportowej i organizacyjnej. Wszystko idzie w dobrym kierunku jeżeli chodzi o stadion.

Liczę na to, że Częstochowa stanie się silnym ośrodkiem piłkarskim. Trzeba wspomnieć o akademii, o sporych nakładach właściciela klubu właśnie na nią i wierzę, że niedługo będziemy zbierać tego plony.

Druga część rozmowy w poniedziałkowym „Sporcie”.

Na zdjęciu: Marek Papszun (w środku) tak motywował swoich piłkarzy przed ostatnim meczem ligowym z Pogonią w Bełchatowie. Przerwa w rozgrywkach jest dla trenera okazją do wspomnień i refleksji.

Fot. Rafał Rusek/Pressfocus