Chorwacki ogień i francuska kalkulacja

Chorwaci z Peru 0:2, po którym to spotkaniu na zespół spadła lawina krytyki. Potem przegrali jeszcze z Brazylią takim samym wynikiem. Francja przegrała 2:3 z Kolumbią, ale potem w kolejnych 10 meczach była niepokonana. Nieważne, jak się rok zaczyna. Ważne jak się kończy… mundial.

Zmuszeni do popisu
Francuzi na turnieju w Rosji odnieśli 5 zwycięstw i raz zremisowali, na zakończenie rywalizacji w grupie z Danią. To był jedyny mecz na mundialu bez bramek, którego nikt nie chce pamiętać. Oba zespoły zaprezentowały szczyt kunktatorstwa, bo urządzał je wynik 0:0. Kibice wygwizdali piłkarzy i krytykowani „Trójkolorowi” nie mieli wyjścia; w następnym spotkaniu musieli zagrać „nie turniejowo”, bez kalkulacji. Poszli na wymianę ciosów z Argentyną, z czego zrodziło się pasjonujące widowisko wygrane przez zespół Didiera Deschampsa 4:3. Szkoda, że było to tylko ten jeden raz.

W stylu… Simeone
W pozostałych meczach pilnowano swojej bramki i liczono na błędy przeciwnika. Francuzi zdobywali gole po stałych fragmentach gry, w których mieli znakomitego wykonawcę w osobie Antoine’a Griezmanna. Po królu strzelców Euro 2016 można było spodziewać się więcej w grze kombinacyjnej. Z trzech goli dwa zdobył z rzutów karnych, a jednego sprezentował mu urugwajski bramkarz Fernando Muslera. Griezmann nawet tej bramki nie fetował. W ekipie rywali miał dwóch klubowych kolegów z Atletico. Do madryckiej drużyny „L’Equipe” porównała Francja na mundialu. To było w stylu Diego Simeone – maksymalna efektywność, prawie żadnej efektowności. Szalejący z Argentyną Kylian Mbappe rzadko pokazywał w innych meczach szybkość i pomysłowość.

Atutem defensywa
Francja w fazie grupowej strzeliła trzy gole, w tym z karnego, jeden był samobójczy i była najlepsza. W fazie pucharowej pokonywała kolejne przeszkody i zapewne gdyby grała otwarty futbol z takimi rywalami jak Urugwaj czy Belgia, źle to by się dla niej skończyło. Z „Urusami” pomogła jej absencja Edinsona Cavaniego, króla strzelców ligi francuskiej. W półfinale z najskuteczniejszą na mundialu Belgią wystarczył jeden gol. Na więcej zdobyczy pewnie Francuzi nie liczyli, za to mogli liczyć na swoją obronę i znakomitego bramkarza Hugo Llorisa. Belgowie mają swoje zdanie na temat wyniku, czuli się pokrzywdzeni przez los i przez arbitra, ale nic zrobić nie mogą. Na tym mundialu ich „złote pokolenie” nie okazało się nawet srebrne.

Na pełnych obrotach
Po awansie do finału na Polach Elizejskich była wielka feta, jeszcze większa szykuje się w niedzielę. Ale najpierw trzeba pokonać Chorwację, która ma na trybunach niewielu swoich kibiców, ale zyskała sympatyków na całym świecie. Jeśli ktoś pozostawił pozytywne wrażenie na turnieju, to na pewno Chorwacja i Belgia. Wielu stawiało nawet na ich finał, ale to udało się tylko Chorwatom. W fazie grupowej wygrali wszystkie mecze i tylko z Islandią trener Zlatko Dalić dał odpocząć kilku podstawowym zawodnikom. Reszta „zasuwa na pełnych obrotach”, a przecież jest to zespół złożony w głównej mierze z piłkarzy około trzydziestki, dla których jest to zapewne ostatni mundial. Może właśnie to ich tak mobilizuje, że znajdują jeszcze siły, których już mieć nie powinni?

Uzdrowiciel Dalić
Chorwaccy piłkarze grają w najlepszych ligach, mają wiele klubowych sukcesów, zwłaszcza ich kapitan Luka Modrić, ale z reprezentacją niczego nie osiągnęli. Tak jakby ciążyło na nich brzemię 1998 roku, gdy w debiucie „Vatreni” zajęli trzecie miejsce na świecie i trudno było do tego nawiązać. Potem na trzech mundialach nie udało się wyjść z grupy, z 9 meczów Chorwacja wygrała tylko dwa. Wydawało się w pewnym momencie, że na tym mundialu w ogóle nie zagra. W eliminacjach słaba, nieskuteczna gra, dymisja trenera Ante Czaczicia, zatrudnienie Zlatka Dalicia na dwa dni przed meczem o wszystko (czyli o 2. miejsce) z Ukrainą i zwycięstwo 2:0. Następnie 4:1 i 0:0 z Grecją w barażach i Chorwaci pojechali do Rosji, gdzie mogą zostać mistrzami świata.

Mistrz z najmniejszego kraju
Droga do finału Chorwatów była drogą przez mękę. W fazie pucharowej same dogrywki, dwa razy rzuty karne. Ale jak wiadomo – co cię nie zabije, to cię wzmocni. I Chorwaci poczuli się mocni. – W końcu prześcignęliśmy poprzedników, teraz gramy my, którzy nie jesteśmy do końca normalni. Zapisaliśmy się w historii. Jest w nas jeszcze siła, ważne, że jesteśmy w finale i że mamy medal na szyi – mówi ich bohater, Danijel Subaszić, który obronił cztery rzuty karne. Po wyeliminowaniu Rosji Chorwaci przyjechali z Soczi do Moskwy na półfinał i zapowiedzieli, że już się stąd nie ruszą. Tam będzie finał, na mecz o 3. miejsce trzeba było jechać do Sankt Petersburga. Na to nie mieli ochoty, więc pokonali Anglię. W tym meczu trener Zlatko Dalić prowadził reprezentację po raz 13., a Chorwacja jest 13. krajem, jaki zagra w finałach mistrzostw świata. Jest najniżej notowanym finalistą w historii rankingu FIFA i może zostać najmniejszym w historii mistrzem pod względem powierzchni kraju. Małe jest piękne.