Chorzowska młodzież poległa w Lipinach

Po końcowym gwizdku wiceprezes Marcin Waszczuk, kierownik Andrzej Urbańczyk i rzecznik Tomasz Ferens siedzieli na ławce przy budynku klubowym Naprzodu Lipiny z grobowymi minami. – W przyszłym sezonie nie gramy w Pucharze Polski. Pierwszy raz w historii… – rzucił w eter Ferens.

Jeśli ktoś się zna…

W dzielnicy Świętochłowic zapisana została niechlubna karta w blisko 100-letnich dziejach Ruchu. Kolejna. Do niegodnych 14-krotnego mistrza wyczynów kibice mogli się w ostatnich kilkunastu miesiącach przyzwyczaić. Muszą, nie mają wyjścia.

Prawo startu w tegorocznej edycji PP (odpadli po heroicznym boju ze Stomilem) przysługiwało „Niebieskim” jako drużynie występującej w poprzednim sezonie na szczeblu centralnym. Droga do edycji przyszłorocznej – jak w przypadku każdego klubu z (makro)regionalnego poziomu – wiodła przez eliminacje.

Najpierw w podokręgu, a następnie okręgu. Chorzowianie nie przebrnęli tej pierwszej fazy. Pokonali UKS Ruch i Podlesiankę, zatrzymali się na półfinale. Tak naprawdę, porażki ze Śląskiem Świętochłowice nie można określać mianem dużej niespodzianki. No bo jak tu o niej mówić, skoro III-ligowiec w rezerwowym składzie ulega na wyjeździe solidnemu IV-ligowcowi…

– Po każdej porażce czujemy zawód – szczególnie będąc w takim klubie. Chcemy wygrywać wszystko, ale wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Przypomnę, że jeszcze w pierwszej lidze Ruch grał sparing ze Śląskiem i skończyło się 2:2. Dziś wystawiliśmy młody zespół, z ośmioma młodzieżowcami, którzy muszą w takich meczach zbierać doświadczenie. Jeśli ktoś się na tym zna, to mógł przewidzieć, że gra będzie wyrównana. W pierwszej połowie wyglądaliśmy dobrze. W przerwie rywale dokonali czterech zmian, które dały jakość i zrobiły różnicę. Uczulaliśmy się w szatni, że tak może być. Byliśmy na to przygotowani, ale źle weszliśmy w drugą połowę. Po prostu byliśmy słabsi – nie ukrywał Łukasz Bereta, szkoleniowiec „Niebieskich”, których wizyta w Lipinach – jak w każdym mniejszym ośrodku – narobiła trochę zamieszania.

Magia jeszcze działa

Decyzją policji (była też polewaczka, był oddział konny) mecz w tej podzielonej kibicowsko na Ruch i Górnik dzielnicy rozegrano bez udziału publiczności. W nocy z poniedziałku na wtorek pomalowany został płot wokół stadionu, na którym „pozdrowiono” chorzowian. Szybko go odrestaurowano. Gdy drużyna „Niebieskich” dotarła pod obiekt, mundurowi wstrzymali ruch na ulicy Łagiewnickiej. Zza ogrodzenia spotkanie oglądało kilkadziesiąt osób, z transparentem pojawili się chorzowscy kibice.

– Mamy „niebieską” szatnię – uśmiechał się Daniel Tukaj, trener Śląska, pracujący również w akademii… Ruchu. – Magia „eRki” jest już trochę mniejsza niż w czasach, gdy byłem małym chłopcem, ale jeszcze działa. Było to widać w pierwszej połowie. Chłopcy wyszli na nią spięci, przestraszeni, mimo że Ruch to już nie jest ekstraklasa. Strzeliliśmy w tym meczu… pięć goli, bo pierwsze dwa praktycznie wbiliśmy sobie sami. Padły po naszych ewidentnych błędach. Ruch grał lepiej, nas nie było. W przerwie porozmawialiśmy jednak spokojnie i konstruktywnie. Mamy tu drużynę, mamy team spirit, dlatego są efekty – podkreślał szkoleniowiec IV-ligowca.

„Kat” dotarł z opóźnieniem

Spotkanie było bardzo emocjonujące, do czego – oddajmy – rękę przyłożył też rzucony na głęboką wodę nastoletni arbiter, wspierany przy liniach bocznych przez dwie niewiele starsze panie sędziny. Chorzowianie mieli grę pod kontrolą do momentu… poczwórnej zmiany, jakiej przed II połową dokonali świętochłowiczanie. Asystę za asystą notował Kamil Ściętek, a decydującego gola strzelił Marcin Jaskiernia, który pierwotnie miał wystąpić w wyjściowym składzie, ale ostatecznie wszedł na murawę z ławki.

– Nie dałem rady wyrobić się na 15:30, bo przedłużyły mi się dwa służbowe spotkania – opowiadał Jaskiernia. – Pracuję w firmie farmaceutycznej jako przedstawiciel medyczny, mam pod sobą zespół ludzi. Niedawno też urodził mi się syn i dlatego piłka poszła na nieco dalszy tor, są inne priorytety. Nieraz wskutek delegacji omijają mnie mecze. We wtorek wjechałem na stadion, gdy akurat rozbrzmiewał gwizdek kończący pierwszą połowę. Pobiegłem do szatni się przebrać, rozgrzałem się i wszedłem na boisko, żeby pomóc chłopakom. Nim trafiłem do siatki, miałem w głowie myśl, by szukać podania, ale ostatecznie zdecydowałem się na uderzenie. Cieszymy się, bo motywacja na mecz z taką firmą jak Ruch była podwójna – dodawał 30-latek.

Świętochłowiczanie w finale PP na szczeblu podokręgu zmierzą się z zespołem, z którym na co dzień walczą o IV-ligowe punkty, czyli Slavią Ruda Śląska. Rudzianie przed tygodniem po rzutach karnych pokonali Unię Kosztowy. „Niebiescy” walczyli na trzech frontach (liga, centralny PP, podokręgowy PP), ostał im się jeden. Czekają ich teraz dwa wyjazdy – do Brzegu i Tarnowskich Gór – które w sporej mierze mogą zweryfikować, o co w III lidze przyjdzie im walczyć. Czy o coś więcej, czy tylko o przetrwanie…

Śląsk Świętochłowice – Ruch Chorzów 3:2 (0:2)

0:1 – Paszek, 11 min, 0:2 – J. Nowak, 42 min, 1:2 – Wasiak, 48 min (głową), 2:2 – Wasiak, 54 min (głową), 3:2 – Jaskiernia, 72 min
Sędziował Maciej Kuropatwa (Ruda Śląska). Mecz bez udziału publiczności.

ŚLĄSK: Stopyra – Palka, Mołas, Wawrzyniak, Trebalyan (46. J. Nawrocki) – Krzywda (46. Wasiak), Tutaj – Koniarek, Lesik, Kosela (46. Jaskiernia) – B. Nawrocki (46. Ściętek). Trener Daniel TUKAJ.

RUCH: T. Nowak – Machała (88. Słota), Iwan, Sikora, Winciersz – Dąbrowski (86. Lazar), Duchowski – D. Paszek, J. Nowak, Iwanek (81. Rudek) – Tsuleiskiri (63. Bartolewski). Trener Łukasz BERETA.
Żółte kartki: Wawrzyniak, Koniarek, Tutaj, J. Nawrocki – Iwan, Machała, Dąbrowski.

8 MECZÓW bez porażki miał na koncie Ruch, gdy zawitał do Lipin. Tam jego seria została przerwana.

Na zdjęciu: Po golu Jakuba Nowaka na 2:0 wydawało się, że Ruch ma półfinał pod kontrolą, ale na początku II połowy doszło do małego trzęsienia ziemi…