Cierpliwy jak… „Wierzba”

Czy jestem cierpliwy? Trzeba by moich bliskich zapytać – Maciej Wierzbicki rozkłada ręce, bo trudno mu na to pytanie odpowiedzieć. Faktem jest jednak, że przedziwnymi ścieżkami podążała jego piłkarska przygoda. Debiutował w pierwszej lidze jeszcze jako nastolatek – szansę niemal „u progu” swej pracy przy Bukowej (drugi mecz) dał mu Wojciech Stawowy. Ale potem właśnie cierpliwość była tą cnotą, którą musiał pielęgnować najintensywniej.

Piąstkowanie w rywala

Cóż z tego, że nawet „otarł się” o elitę (w sezonie 2011/12), skoro w Podbeskidziu zagrał jedynie w Młodej Ekstraklasie. Cóż z tego, że przy Bukowej szansę dawali mu i Rafał Górak, i Kazimierz Moskal, skoro było to incydenty, a nie pewne miejsce w jedenastce? – W jednym przypadku sam sobie jestem winien. Za trenera Góraka rozegrałem parę meczów z rzędu, aż przyszło spotkanie z Okocimskim Brzesko. Wyszedłem do jednego z dośrodkowań i… wypiąstkowałem piłkę prosto w rywala. Odbiła się od niego i wpadła do naszej bramki. Przegraliśmy – opowiada „Wierzba”.

Pożegnanie na siłowni

„W poszukiwaniu minut” decydował się więc na wypożyczenia do klubów III-, a nawet IV-ligowych. Ale nawet tam, w niektórych z nich, też pełnił rolę li tylko rezerwowego. Tylko w trzecioligowych Szombierkach Bytom bezapelacyjnie był numerem jeden. A wyżej… w zasadzie sprawdzano go chyba tylko po to, by w rubryce „testowani” odnotować jeszcze jedną pozycję. – W Nadwiślanie Góra, gdy ten grał jeszcze w II lidze, podziękowano mi po… treningu na siłowni. W Puszczy Niepołomice z kolei – po zajęciach boiskowych co prawda, ale przeprowadzonych na boisku, które było jednym wielkim bajorem – wspomina.

Strasznie cienka linia

Z kalendarza spadały kolejne kartki, kolejne szampany otwierano na kolejne Sylwestry, a w Katowicach dwie rzeczy były niezmienne: GKS w pierwszej lidze i Maciej Wierzbicki na jego ławce. I tak… uciekała mu piłkarska młodość. – Przez lata słyszałem: „Jeszcze masz czas na grę”. I nagle, niczym za jednym pstryknięciem, zdanie zaczęło brzmieć zupełnie inaczej: „Już za późno dla ciebie na regularne bronienie”. Strasznie cienka linia dzieli te dwie fazy w życiu bramkarza – wzdycha nasz rozmówca. Ale – wbrew rozsądkowi i przeżytym rozczarowaniom – wciąż wierzył (i wierzy!), że karta może się odwrócić. – Sporo było niepowodzeń po drodze, owszem. Ale gdybym nie wierzył w siebie i szansę, która jeszcze przyjdzie, dawno już poszukałbym pomysłu na życie poza futbolem – dopowiada.

Trema? Nie w tym wieku…

W minioną środę wreszcie się doczekał. Poprzedni mecz o pierwszoligowe punkty zaliczył 7 czerwca 2014. Zagrał wtedy przeciwko Wiśle w Płocku, było 1:1. Potem – jeśli już siadał na ławce (a nie zdarzało się to specjalnie często, bo z reguły bywał bramkarzem numer 3) – z rzadka dostawał choćby odrobinę nadziei na występ. W poprzednim sezonie krótko po pierwszym gwizdku w meczu ze Zniczem kłopoty z łokciem zgłosił Mateusz Abramowicz. Grzałem się niemal od początku, ale „Abram” wytrwał – wspomina „Wierzba”. Zabrakło go dopiero w kolejnym spotkaniu, ale wtedy między słupki wskoczył Sebastian Nowak. A Wierzbickiemu – znów kosztem nieszczęścia Abramowicza – wrócić między pierwszoligowe słupki udało się parę dni temu w Niepołomicach. – Ruszyłem do rozgrzewki w I połowie, gdy Mateusz zaczął coś konsultować z naszym fizjoterapeutą. W przerwie zapadła decyzja, że zagram. Trema? Nie w tym wieku… Mam już 27 lat, a poza tym… wszystko działo się tak dynamicznie, że nawet nie zdążyłem się zestresować.

W zasadzie występ był OK. Dobre wprowadzenie, kilka wyłapanych centr, parę zamieszań w „szesnastce”, rozstrzygniętych na korzyść bramkarza. Dobre wprowadzanie piłki nogą. I czyste konto strat. – Szkoda, że „wisiało” to 0:1 z pierwszej połowy. I że mój powrót nie oznaczał choćby punktu dla GieKSy – wzdycha Maciej Wierzbicki.

Przesłanie dla… dziewczyny

Czy w niedzielę będzie kolejny występ? Nowak tym razem wskoczyć do bramki nie może – rehabilituje się po operacji więzadeł. Patryk Procek dotąd z „Wierzbą” rywalizacji na treningach nie wygrał. Za to pali się do gry… Abramowicz. W środę – wbrew wcześniejszych informacjom o nawrocie kłopotów z kręgosłupek – miał raczej problemy z barkiem. Jeżeli nie wrócą do niedzieli, zapewne zgłosi sztabowi gotowość do występu. Czyżby znów – legendarny już niemalże – pech Wierzbickiego? Czyżby kolejna frustracja? – Nauczyłem się, że udawanie „najbardziej nieszczęśliwego człowieka na świecie” niczego nie daje. Trzeba wierzyć w swoją gwiazdę. I być w każdym momencie gotowym na każde wyzwanie – podkreśla.

To niezłe przesłanie, zwłaszcza dla bramkarza. Między słupkami ciężej o „wygryzienie” konkurenta niż na jakiejkolwiek innej pozycji boiskowej. Wraca więc słowo „cierpliwość”. Wierzbicki: – Zawsze powtarzam swoim podopiecznym: „Nie obrażaj się. Bądź cierpliwa”.

Bibliografia od księgowej

Rodzaj żeński w tym przekazie nie jest pomyłką. Od trzech lat Maciej prowadzi bowiem treningi z… bramkarkami GieKSy. To jeden z jego pomysłów na – piłkarskie oczywiście – życie po życiu (zawodowym).

Na razie ma licencję UEFA B i… marzenia o „UEFA goalkeeper PRO”, do którego jednak droga jest długa, kręta i… kosztowna. Tak na wszelki wypadek właśnie kończy studia na katowickiej AWF, na kierunku „zarządzanie sportem”. Lada chwila będzie bronić pracy dyplomowej. Temat – a jakże, bliski ciału i GieKSie: „Analiza wydatków na kulturę fizyczną w gminę Katowice w latach 2015-2017”. Materiałów nie musiał szukać daleko: GKS to przecież klub miejski. Zamiast bibliografii – paski z wypłat i wydruki z konta!

Ale to dopiero za kilka tygodni. Na razie wyzwania i cele są inne: zagrać w niedzielę. A potem – wiadomo: ekstraklasa albo…