Cieszy go każda sekunda. Obrońca z Zabrza dostał drugie życie

Uczył się na nowo chodzić, przyzwyczajał do życia z niesprawną prawą ręką, znów zaczął jeździć autem i uprawiać sport, poszedł na studia, stawia pierwsze kroki w zawodzie trenera. Daniel Kutarba w wieku 27 lat zaczął drugie życie. – Moi bliscy usłyszeli od lekarzy, że przeżyłem wypadek śmiertelny. Mogło mnie już nie być… – zawiesza głos były obrońca ROW-u 1964 Rybnik, Zagłębia Sosnowiec czy Polonii Bytom.

Quadem w latarnię

Świat, jaki znał, zawalił mu się 15 kwietnia 2018 roku. Dzień wcześniej Legionovia, w której występował, grała w ramach II ligi mecz w Rybniku. Po nim został na Śląsku, w rodzinnym Zabrzu. Zamiast na jeden dzień – aż do dziś. Pożyczył od szwagra quada. Zrobił jedną rundkę, na kolejną dosiadła się narzeczona Dagmara…

– Zadawałem sobie pytanie, po co mi to było. Życie jest jednak takie, że wszystkiego chce się spróbować. Policja potwierdziła, że nie jechaliśmy z dużą prędkością, bo około 40 kilometrów na godzinę. Przy lekkim skręcie w lewo straciliśmy panowanie nad quadem, bieg nie wskoczył, szarpnęło nami, wjechaliśmy na dosyć wysoki krawężnik. Zatrzymaliśmy się na latarni. Starej, betonowej. Wiadomo – gdy jest jedna latarnia, to oczywiste, że się w nią trafi. Całe uderzenie przyjąłem na siebie – mówi Kutarba. Tę historię zna z opowieści. On sam w głowie ma dziurę. Jak przez mgłę kojarzy okres od Bożego Narodzenia w 2017 roku aż do wakacji 2018.
Z miejsca wypadku wraz z narzeczoną zostali przewiezieni do szpitala w Zabrzu-Biskupicach. Ona mogła tam zostać – miała problemy z żebrami i obojczykiem – on szybko znalazł się w Bytomiu na neurochirurgii. Krwiak mózgu, złamana rzepka, łopatka i szczęka, uszkodzona ręka. Przez trzy tygodnie był utrzymywany w śpiączce farmakologicznej. W czerwcu opuścił szpital na rzecz ośrodka rehabilitacyjnego w Reptach. Tam spędził cztery miesiące.

– Tak długo trzymają najcięższe przypadki. Najgorszemu wrogowi tego nie życzę. Pracuje tam wielu superludzi, fizjoterapeuci z najwyższej półki, ale cały ośrodek jest dość przytłaczający. Mnóstwo pacjentów po udarach… Trafiłem akurat do bardzo fajnego pokoju. Choć każdy ze współlokatorów był po pięćdziesiątce, to do dzisiaj mamy kontakt. Dzwonimy, podpytujemy, co słychać. Akurat trwały wtedy mistrzostwa świata w Rosji. A ja byłem pewny, że to Puchar Konfederacji! To pokazuje, jak bardzo byłem otumaniony – wspomina Daniel.

W Reptach na nowo uczył się też chodzić. – Gdy mnie pionizowali, byłem przypięty pasami do łóżka. Za pierwszym razem – odjazd, zwymiotowałem, straciłem przytomność. Nie po raz ostatni. Trzeba było to przeżyć. Po jakimś czasie zacząłem chodzić na chodziku. Poszło mi z tym dosyć szybko. Już potem w ramach rehabilitacji ustawialiśmy z fizjoterapeutą krzesło, zakładaliśmy się, próbowaliśmy kopać piłkę, zmieścić ją między nogami tego krzesła. Chodziliśmy też na położone obok ośrodka boisko Tarnowiczanki. To była wielka radość – opowiada.

Milimetr na dobę

W październiku ubiegłego roku wrócił do domu. – Nie było optymistycznie. Chodziłem, ale często zdarzały się zawroty głowy. Jeśli szybciej się odwróciłem, od razu kręciło mi się w głowie. Brałem tabletki przeciwko padaczce i antydepresyjne, które mnie otumaniały. Nie działały na mnie dobrze ani fizycznie, ani psychicznie. One powodowały też nadwagę. Gdy teraz wracam do zdjęć z tamtego okresu, to widzę, jaki byłem spuchnięty. Zawsze był ze mnie chudzielec. Wiele osób mówiło, że jestem za chudy, ale ja się z tym dobrze czułem. Po wypadku waga skoczyła do 92 kg. Nie mogłem na siebie patrzeć w lustrze.

W styczniu zdecydowaliśmy z neurologiem, że odstawiamy te tabletki. Zacząłem intensywną pracę nad sobą. Rehabilitacja, siłownia… Biegam, czasem pokopię piłkę. Forma wzrastała z dnia na dzień. Ważę teraz 80-81 kg, czuję się OK, tworzą się mięśnie. Jest naprawdę dobrze. Ręka powoduje pewne przeszkody, ale jakoś z tym żyję – podkreśla Kutarba.

Prawa ręka – to coś, co dziś w każdej sekundzie przypomina mu o wypadku. Jest niesprawna. – Trzy najważniejsze nerwy odpowiedzialne na rękę, w splocie barkowym, zostały wyrwane razem z „korzeniami” – tłumaczy nasz rozmówca. Zawiązanie butów, odkręcenie butelki z wodą, zjedzenie jogurtu, pokrojenie mięsa – czynności, które wykonujemy mechanicznie, Danielowi bardzo doskwierają, bo musi je wykonywać tylko lewą ręką. – Szczęście, że mówimy o niesprawnej prawej ręce, a ja jestem leworęczny. Uczyć się żyć z jedną ręką, tą słabszą… Oj, byłaby masakra – nie kryje.

Rokowania nie są jednak złe. – Wszyscy specjaliści mówią, że nerwy regenerują się milimetr na dobę. Od operacji splotu barkowego, jaką przeszedłem, minęło siedem miesięcy. Dostrzegam zmiany. W listopadzie byłem na wizycie u neurochirurga i czułem prądy, które przechodzą mi przez prawą dłoń. Usłyszałem, że to dobry sygnał; że nerwy, które zostały mi przeszczepione z łydki, dojdą do dłoni i wróci czucie. Bo na razie można mi przełożyć na rękę kostkę lodu albo wylać wrzątek, a ja niczego nie poczuję. Neurochirurg, który mnie operował, powtarza, że niczego nie obiecuje, bo nerwy to nie więzadła. Ale dodaje też, że widzi, jaki mocny jest mój bark. Codziennie się rehabilituję, w marcu powinienem już mieć ruch w łokciu. Żyję nadzieją, widzę efekty – Daniel podnosi głos.

Nieznajomy przyjaciel

Na razie musi sobie radzić z jedną sprawną ręką. Od kilku miesięcy jeździ autem z automatyczną skrzynią biegów. – Jeżdżąc na „manualu” po osiedlu czy dzielnicy jakoś dawałem radę. Próbowałem przytrzymywać kierownicę udem i wtedy zmieniać bieg. Ale dłuższa trasa? Nie ma o czym mówić. Automat to udogodnienie – przyznaje i ma do swojej niepełnosprawności pokorę. Można by rzec, że wręcz traktuje ją z dystansem.

– Na rehabilitację jeżdżę do Mysłowic. Sama neurologia. Widzę, jak ludzie przesiadają się z auta na wózek. Albo odwrotnie – składają wózek, wsiadają do auta i potrafią je prowadzić. To jest coś. Dla mnie przeżyciem było, gdy dałem radę potrzeć czosnek na małej tarce, przytrzymując ją nogami. Gdy czytam o paraolimpijczykach, to czuję podziw i widzę, że jeśli się uprzesz, to naprawdę nie ma rzeczy niemożliwych.

Mam wielki szacunek do tych ludzi. Na własnej skórze poczułem namiastkę tego, ile niektórzy niepełnosprawni muszą dać z siebie, jaką mieć wolę walki, by radzić sobie w niektórych życiowych kwestiach – mocno akcentuje Daniel Kutarba.

Rehabilitacja pochłonęła i nadal pochłania dużo środków. W poprzednim roku, krótko po wypadku, na rzecz Daniela zbierano pieniądze, organizowano aukcje, przekazywano na licytacje przeróżne gadżety. Środowisko piłkarskie zjednoczyło się, by mu pomóc.

– Odzew ludzi, którzy mi pomogli, był ogromny. Pieniądze wpłacano z całej Polski, czyniły to nieznajome mi osoby. Wsparło mnie Zagłębie Sosnowiec, Legionovia przedłużyła kontrakt. To było niesamowite i za to mogę raz jeszcze podziękować. Mam 100 procent niezdolności do pracy, dlatego już dawno ruszyliśmy temat renty, ale ta sprawa się ciągnie. Prawdopodobnie dostanę ją dopiero w maju, ale radzę sobie. Siostra mojego szwagra mieszka we Wrocławiu. Jej mąż, Grześ, ma przyjaciela. Wylicytował na jednej z aukcji rękawice bramkarskie za sporą sumę, zgłosił się też z propozycją. Co miesiąc przeznacza pewną kwotę na moją rehabilitację. Resztę dokładam ze swoich, ale dzięki niemu ponoszę relatywnie niskie koszty. To człowiek w zasadzie zupełnie dla mnie obcy, nigdy się nie widzieliśmy. Jest we Wrocławiu prezesem firmy, planuję do niego pojechać, jakoś jeszcze nie było okazji. Pomaga mi do teraz. Coś wspaniałego, niezwykły czyn wobec nieznanej mu osoby – mówi poruszony Daniel.

Pierwsze trenerskie kroki

Jego kalendarz staje się coraz bardziej napięty. – Studiuję, uprawiam sport, próbuję kopać piłkę, co najmniej trzy razy w tygodniu jeżdżę na rehabilitację do Mysłowic. Staram się jakoś żyć, powoli wracam do normalności – przyznaje. Wskutek wypadku po trzech semestrach zawiesił naukę na uczelni w Raciborzu. Tam na każdej z wielu rozmów słyszał, że będzie mógł wrócić, jeśli ręka dojdzie do pełnej sprawności.

Tej jesieni podjął dzienne studia na katowickiej AWF. Kierunek – zarządzanie sportem. – Zawsze chciałem skończyć wychowanie fizyczne. Ktoś powie, że to mało ambitne, a ja zawsze miałem na to jakiś plan. Znaleźć się w szkole, klubie, dostać jakąś klasę sportową. Będę chciał do tego wrócić. Na razie, obecny kierunek też jest w obrębie moich zainteresowań. Chcę go skończyć, wykształcenie jest ważne – zaznacza.

W styczniu ma zacząć kurs na licencję trenerską UEFA B, zdał wstępny egzamin. Stawia już pierwsze kroki w tym zawodzie. Jest w sztabie szkoleniowym drużyny juniorów starszych Zaborza Zabrze, czyli klubu, którego jest wychowankiem.

– Zaproponował mi to kolega, Robert Szaruga, który prowadzi tych chłopaków od kilku lat. Robert mówi, że obaj jesteśmy odpowiedzialni za zespół. To on jest jednak głową sztabu. Daje mi to frajdę, gdy mogę pokazać chłopakom jakieś ćwiczenie. Nie są to już dzieciaki, tylko zawodnicy, którzy za kilka miesięcy będą musieli przeskoczyć do piłki seniorskiej. Powtarzam im, że to, co jest teraz, to nic w porównaniu nawet z czwartą ligą czy „okręgówką” – przekonuje Kutarba.

On sam występował najwyżej na poziomie pierwszej ligi – w sezonie 2013/14, w barwach ROW-u Rybnik. Najwięcej meczów rozegrał w drugiej lidze. Najwyższy kontrakt – około 5 tys. zł – miał w Sosnowcu, z kolei za okres gry w Bytomiu przepadło mu 20 tys. zł.

– Grałem w drugiej lidze i nie zarabiałem kokosów na poziomie 8-10 tysięcy. Żyłem z miesiąca na miesiąc, coś tam starałem się odłożyć, dlatego takie 20 tysięcy to dla mnie spora suma. Tych pieniędzy z Bytomia już nie odzyskam, nawet nie ma z kim rozmawiać. Jeszcze próbuję, ale lista jest długa, a nie ma z czego ściągać. Polonia gra dziś już nie jako „KS”, a „BS” – przyznaje Kutarba, który swego czasu bez powodzenia pukał do ekstraklasy.

– Czy czegoś żałuję? Będąc zawodnikiem ROW-u, na obóz zaprosił mnie Piast Gliwice. W Rybniku mnie jednak nie puścili. Gdy tak teraz o tym myślę, to trzeba było się pakować i jechać na własne ryzyko. Bo co by się takiego mogło stać? Kontrakt w Rybniku i tak niedługo potem rozwiązałem, najwyżej dostałbym jakąś karę. A może w Piaście by mi się powiodło, zostałbym na dłużej…

Byłem też na testach w Ruchu i Lechii. W Chorzowie mnie nie wzięli, bo ostatecznie nie odszedł Daniel Dziwniel. Gdańsk? Sam wtedy nie czułem się na siłach. Na piłce się nie dorobiłem, ale nie musiałem chodzić do normalnej pracy. Mogłem robić to, co kocham.

Najmilej wspominam Zagłębie Sosnowiec, choć wykryto mi tam arytmię serca. W okresie przygotowawczym braliśmy wtedy dużo odżywek, to mogło mi zaszkodzić. Do dziś chodzę na kontrolę do kardiologa, biorę tabletki. Mógłbym je odstawić, ale skoro nadal towarzyszy mi aktywność fizyczna, to lepiej tego nie czynić – zastrzega 27-latek.

Z tego się nie da wyleczyć

Marzeń o powrocie do piłki nie porzuca. – Zacząłem żyć na nowo, ale jej brakuje. Może od nowego roku pójdę potrenować do jakiegoś klubu. Nie mogę wejść w rywalizację, w grę kontaktową, bo nic nie może mi się stać z nerwami. To groziłoby uszkodzeniem barku, innych struktur. Ale mogę wykonywać jakieś ćwiczenia, strzały – co tam trener zada. Strasznie mi tego brakuje, z tego nie można się wyleczyć. Mój kolega, Mateusz Cieślik, prowadzi reaktywowaną Spartę Zabrze. Kojarzę tam chłopaków, grywaliśmy w hali czy na orliku. Może się do nich zgłoszę… – zdradza.

Podpytuje też lekarzy i rehabilitantów, czy kiedyś będzie mógł wrócić do tego, co było całym jego dotychczasowym życiem. – Mówią, że nie ma absolutnie żadnych przeszkód. Jeśli wróci ruch w ręce, mięśnie się odbudują i unerwią, to z ortezą pod koszulką mógłbym grać. Będę tylko musiał nauczyć się upadać – tak, by całym ciałem nie obciążać prawego barku. Powtarzam sobie, że chciałbym napisać swoją historię. Powrót do piłki, do walki o punkty, to byłby taki happy end. Udowodnienie nie komuś innemu, ale przede wszystkim samemu sobie, że można.

Chciałbym móc powiedzieć: „Daniel, super, wygrałeś tę walkę, przebrnąłeś przez ciężką drogę”. Życie nie takie scenariusze pisało. Nie jest tak, że się łudzę, ale różne rzeczy się zdarzają. Chciałbym wrócić na ligowe boisko nawet i na pięć minut – przekonuje zabrzanin. Na razie, seniorski futbol śledzi w telewizji. – Oglądam ekstraklasę. Trudno pogodzić się z tym, że trzeba iść na mecz dawnych kolegów w roli kibica. Ale kiedyś trzeba będzie się przełamać. Nie można tego odkładać w nieskończoność – przyznaje.

Ślub w przyszłym roku

Bardzo optymistyczne w jego historii jest to, że tak bardzo czuł wsparcie bliskich. – Z Dagmarą jesteśmy razem od siedmiu lat. Pracuje jako nauczycielka, w sierpniu poświęciła się i pojechała ze mną na cały miesiąc na rehabilitację do Łodzi, gdzie musiałem mieć osobę pomagającą. Chwała jej! Gdy grałem w piłkę, zawsze było mi mało, źle siebie oceniałem, wymagałem zawsze więcej niż było. Teraz doceniam każdą sekundę.

Przeżywam życie zupełnie inaczej, przecież mogło mnie już nie być. Bardzo cieszę się na nasz ślub. Mieliśmy go zaplanowany już na ten rok, na czerwiec ale z wiadomych względów musieliśmy przełożyć. Odbędzie się w Rokitnicy, skąd jesteśmy, a wesele – za Pyskowicami. Pozwolono nam przesunąć termin, by poniesione wydatki nie uciekły. Termin to końcówka października. Dążę do tego, by prawą ręką złapać wtedy nóż i pokroić weselny tort…

Daniel KUTARBA

Prawa ręka nadal przypomina o wypadku… Równolegle z walką o powrót do pełnej sprawności, Daniel Kutarba walczy o powrót do grania w piłkę. Fot. archiwum Daniela Kutarby

urodzony: 17 sierpnia 1992 r. w Zabrzu
pozycja na boisku: lewy obrońca
kluby: Zaborze Zabrze, MSPN Górnik Zabrze, Gwarek Zabrze, Slavia Ruda Śląska (2011), Górnik Wesoła (2012), ROW 1964 Rybnik (2012-14), Zagłębie Sosnowiec (2014-15), Polonia Bytom (2015-16), Legionovia (2016-18).
w I lidze: 17 meczów/0 goli, [w II lidze]: 83 mecze/2 gole

Na zdjęciu: Daniel Kutarba najlepszy piłkarsko okres miał w ROW-ie 1964 Rybnik, w którego barwach grał w I lidze.