Co z nim zrobił Drabik?

Mateusz Świdnicki wciąż jest juniorem, a mimo to zaszokował kibiców żużla kapitalną techniką jazdy.


To było największe zaskoczenie, ba – wręcz sensacja, inauguracji sezonu żużlowego 2020 pod Jasną Górą. 19-letni Mateusz Świdnicki, który do tej pory w rozgrywkach ekstraligowych ledwie powąchał czarnego toru, zaprezentował się tak, że niektórzy przed telewizyjnymi odbiornikami (mecz Eltroxu Włókniarza Częstochowa z Mr Garden GKM-em Grudziądz odbywał się bez udziału publiczności) przecierali oczy ze zdziwienia. Młody chłopak z Zagórza nieopodal Mstowa, gdzie rzeka Warta tworzy malownicze dorzecze, zdobył w kapitalnym stylu w trzech swoich startach aż 6 punktów. Ale chyba nie to było najważniejsze. Ten nastolatek będący dopiero u progu swojej kariery oczarował wszystkich kapitalną techniką jazdy i balansem, jak kiedyś czynili to amerykańscy bracia Shawn i Kelly Moranowie oraz nieco zapomniany pod Jasną Górą, inny „kowboj”, Boby Ott.

Cieślak promienieje i… tonuje

Trener Eltroxu Włókniarza i nasz coach narodowy Marek Cieślak promieniał z zachwytu, gdy w ósmym wyścigu konfrontacji „Lwów” z GKM-em Świdnicki pokonał Duńczyka Kennetha Bjerre oraz Przemysława Pawlickiego. Prawdziwy multimedalista imprez światowych w roli szkoleniowca studzi jednak wszystkie emocje.

– To jakieś szaleństwo, co się zaczęło dziać wokół tego chłopaka. Telewizja, wywiady, pytania, co kiedy i gdzie… Spokojnie, spokojnie… Mateusz dopiero wchodzi w dorosły żużel i dopiero zaczyna się go uczyć. Fakt, talent ma, ale musi mieć też świadomość, że za chwilę przyjdą słabsze starty, przytrafią się zera. Miałem już kiedyś takiego młodego zawodnika, któremu się zakręciło w głowie od tego wszystkiego. Wyjaśniam, że nie w Częstochowie. Doszło do tego, że zaczął mi coś gadać o wywiadach na wyłączność, innych paradoksach tego medialnego świata. A za chwilę nie było go w parkingu, bo zakończył działalność sportową. Radzę więc uważać z tym klepaniem Mateusza po plecach – tonuje nastroje Cieślak.

W tle legenda

Co się stało, że w ciągu ostatnich miesięcy Świdnicki, który w miniżużlu wywalczył nawet wicemistrzostwo kraju, eksplodował takimi umiejętnościami? Niektórzy boją się to głośno powiedzieć, ale w tle kryje się postać jednej z legend częstochowskiego żużla, dwukrotnego indywidualnego mistrza Polski, drużynowego mistrza świata, największego enfant terrible’a polskiego speedway’a ostatnich lat, Sławomira Drabika.

Tydzień przed spotkaniem premiery sezonu w Częstochowie Drabik mówił nam tak:

– Mam świadomość, że w składzie Włókniarza jest tylko jeden żużlowiec z naszej okolicy. Ale „Świderek” zrobił wielki postęp. Nie wszyscy go teraz widzieli, jak sobie radzi na torze. Trzeba przyjść i go podpatrzeć, bo jest coraz szybszy i ma to coś, co nie wszyscy mają – zachwalał Świdnickiego „Drabol”. I – jak widać – nie mylił się.


Przeczytaj jeszcze: Wszystko inaczej


To „coś” to balans na motocyklu, którym kiedyś zachwycał wspomniany Drabik. Nauczycielowi – ze zrozumiałych względów – nieco niezręcznie mówić, że uczeń pojął bezbłędnie wskazówki i rady tego pierwszego, który kiedyś zaszczepiał je własnemu synowi Maksymowi, dziś bohaterowi inauguracji rozgrywek żużlowych we Wrocławiu.

Już mama dopilnuje

Prezes Włókniarza Michał Świącik tylko się uśmiecha, gdy pytamy go o Świdnickiego.

– Myślę, że sportowo ubiegły rok był dla niego przełomowy. Startował w ponad trzydziestu imprezach młodzieżowych. Nieraz bywało tak, że ścigał się z rówieśnikami trzy razy w tygodniu. To teraz procentuje – tłumaczy prezes. – Trzeba jednak przypomnieć, że Mateusz żużlowego abecadła uczył się pod okiem Józefa Kafla i Romana Tajcherta.

Włodarze z Częstochowy chyba już przed sezonem wiedzieli, że Świdnicki może być objawienie ekipy Cieślaka.

– Odpowiem tak: jakieś pozytywne sygnał do nas docierały. Zapewniliśmy mu więc najlepsze z możliwych silników. Przygotował je Fleming Gravesen, tuner czołowych zawodników świata, marka sama w sobie. U nas w klubie ustawiał te silniki Radek Jeż. I wyszło jak widać doskonale – dodaje Świącik.

Junior Świdnicki chyba może być spokojny, że obok sportu rodzice zadbają o jego edukację. Mama młodego zawodnika w biało-zielonych barwach jest nauczycielem matematyki w Zespole Szkół Technicznych i Ogólnokształcących im. Stefana Żeromskiego w Częstochowie. I to nauczycielem lubianym i cenionym. Ale odkąd syn jeździ na torze zamiłowanie do arytmetyki łączy z żarliwym kibicowaniem ukochanemu potomkowi.

Na zdjęciu: Mateusz Świdnicki – na zdjęciu z prezesem Michałem Świącikiem – jest nadzieją częstochowskiego żużla. Jego sukcesów wyczekuje się tym bardziej, że w zespole jest „jedynym stąd”.