Cud nad Brynicą i… wódka mineralna

Na dzień dobry w klubowej restauracji „3Kolory” kibice mogli porozmawiać z Władysławem Szaryńskim i Jerzym Pielokiem, a moderatorem był Leszek Baczyński, prezes honorowy sosnowiczan.

Czarną wołgą do Sosnowca

– Jak w 1993 roku przyszedł syndyk masy upadłościowej, to klub przestał istnieć. Na korytarzach wiatr hulał, pokoje były pootwierane, nie było nic zamknięte. Skradziono wiele cennych pucharów i pamiątek. Jeden z kibiców przyniósł później cenny puchar z 1955 roku za zdobycie pierwszego wicemistrzostwa Polski, który leżał w jego piwnicy. Takie to były czasy – snuje smutny wątek prezes Baczyński, a wspomniany puchar do tej pory znajduje się w bogatej kolekcji sukcesów Zagłębia. Kibice mogli go zresztą oglądać i fotografować się na jego tle. Mimo że pokryty patyną czasu, ze zniszczoną częściowo zabytkową grawerką zrobioną przez PZPN, to jednak prezentował się okazale.

Szaryński i Pielok nie mieli udziału w zdobyciu wicemistrzostwa Polski w 1955 roku („Szarika” jeszcze nie było na świecie), ale w późniejszych latach walnie przyczynili się do kolejnych sukcesów Zagłębia. Szaryński to rodowity szczecinianin, który za piłkarskim chlebem przywędrował na Śląsk, a potem do Sosnowca. Z kolei Pielok wywodzi się z Nikiszowca, historycznej dzielnicy Katowic i ma śląskie korzenie. – Całe życie związany byłem z Zagłębiem, ale to Ruch był pierwszy. Jeszcze będąc w szkole, miałem się stawić na zgrupowaniu „Niebieskich” na Stadionie Śląskim, ale czarną wołgą przywieziono mnie do Sosnowca – śmieje się Pielok. – Ruch dawał mi garnitur, a Zagłębie oferowało lodówkę. Takie były proporcje finansowe. Wybrałem lodówkę… – zaznacza ten silny fizycznie pomocnik, który z Zagłębiem 3-krotnie zdobywał wicemistrzostwo Polski. Mistrzostwa Polski jemu, ani też klubowi nie udało się nigdy zdobyć, mimo że stał za nim potężny patron w osobie Edwarda Gierka.

Zagłębie zaprasza na spotkanie z legendami

Pielok cieszył się za to swoistym „patronatem” samego Kazimierza Górskiego, który stawiał na sosnowiczanina w kadrze młodzieżowej, w seniorskiej drużynie już jednak nie. – Mogę tylko żałować, że nie trafiłem do pierwszej reprezentacji. Widocznie byli ode mnie lepsi. Jednak byłem przynajmniej w drużynie olimpijskiej. Na zgrupowaniach dzieliłem pokój z Zygmuntem Maszczykiem, poza tym miałem przyjemność grać wspólnie z Włodkiem Lubańskim. Najbardziej zapamiętałem jednak Władka Stachurskiego, prawego obrońcę Legii i późniejszego trenera kadry. Na obozach cały czas śpiewał o Felku Zdankiewiczu, że to chłopak morowy. Oj było nam wesoło w tamtych czasach – nuci słynną balladę Pielok.

Z pomocą Boga i partii…

Obaj panowie mieli spory udział w słynnym „Cudzie nad Brynicą”, który zdarzył się w sezonie 1973/74. Po rundzie jesiennej Zagłębie miało na koncie tylko 6 punktów i… 3 strzelone gole. Wiosną wzmocniony kadrowo zespół grał koncertowo i Zagłębie ostatecznie zajęło 11 miejsce. – Z pomocą Boga i partii! – śmiano się później w środowisku polskiej piłki. Szaryński bardziej wspomina tzw. wkupne niż rywalizację boiskową w tamtym sezonie. – Do Zagłębia przyszedłem w styczniu 1974 roku, odmawiając III-ligowemu wówczas Zagłębiu z Lubina, które oferowało o 250 procent większą pensję i dużego fiata.

Wysłanników z Lubina nie wpuściłem jednak do mieszkania. W polskiej piłce modne było wkupne, więc zaprosiłem kolegów z nowej drużyny do jednej z sosnowieckich kawiarń. Na stołach butelki z wodą mineralną, ale w środku była… wódka. Konspiracja bardzo się przydała, gdyż obok mieszkał nasz węgierski trener Nandor Banyai, który wszedł przypadkowo do kawiarni i bardzo się zdziwił. – Drużyna razem po treningu, mineralna na stole. Pochwalam to! – mówił do nas Węgier, który długo nie popracował w Sosnowcu – wspomina „smakowite kąski” popularny „Szarik”.

 

Na zdjęciu: Gwiazdy razem: Władysław Szaryński, Leszek Baczyński i Jerzy Pielok.

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ

 

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem