Podbeskidzie. Czar prysł w miesiąc

– Musimy wziąć się w garść i grać dalej. Nie możemy patrzeć na to, ile punktów zdobyliśmy. Mamy teraz dwa domowe mecze i chcemy w nich ucieszyć zarówno publiczność, jak i siebie – mówi Adrian Rakowski, pomocnik Podbeskidzia Bielsko-Biała. Kiedy 18 dni temu „górale” pewnie pokonali u siebie Bytovię wydawało się, że drużyna – po dwóch porażkach na inaugurację rundy wiosennej – wróciła na właściwe tory.

Bezpośrednio o piąte miejsce

Przed meczem w Łodzi przebąkiwano nawet, że jeżeli zespołowi trenera Krzysztofa Bredego udałoby się wygrać z wiceliderem, to strata do miejsca gwarantującego awans do ekstraklasy wynosiłaby osiem punktów, a taki deficyt można byłoby do odrobienia. Spotkanie z ŁKS-em dało jednak ostateczną odpowiedź na to, gdzie jest miejsce Podbeskidzia w tym sezonie. Nie tylko pod względem punktowym, ale przede wszystkim pod względem prezentowanej wartości sportowej.

W 25 meczach bielszczanie po 10 razy wygrywali i przegrywali, a także pięciokrotnie remisowali. Taki bilans charakteryzuje drużyny środka tabeli, chociaż zespół spod Klimczoka wciąż zajmuje wysokie, bo piąte miejsce w klasyfikacji. Taka pozycja jest jednak bardzo myląca, bo strata drużyny trenera Krzysztofa Bredego do czwartej Sandecji jest większa, aniżeli przewagą nad… piętnastą w tabeli Wartą Poznań! Dziś „górale” zmierzą się z Puszczą Niepołomice i będzie to bezpośrednie starcie o piątą lokatę właśnie. Miesiąc ten nastroje zarówno w klubie, jak i wśród kibiców były zupełnie inne. Sztab szkoleniowy podkreślał, że zespół znakomicie przepracował okres przygotowawczy, a poczynione ruchy transferowe są wystarczające.

Bez prawdziwej szansy

Minął miesiąc i… czar prysł. Z 12 możliwych do zdobycia punktów bielszczanie zdobyli trzy. W czterech spotkaniach stracili 10 bramek, a przecież zimą usilnie pracowali nad poprawą gry w defensywie. A jeżeli chodzi o nowe nabytki, to – jak na razie – żaden z nich nie odegrał pozytywnej roli w trakcie ligowej rywalizacji. Wprawdzie od razu do wyjściowego składu wskoczył Adrian Gomez, ale już w drugim meczu wyleciał z boiska. Damian Hilbrycht spędził na boisku 14 minut, zatem trudno mówić o prawdziwej szansie. Podobnie zresztą, jak w przypadku Marko Roginicia.

Chorwacki napastnik zaliczył 31 minut w I lidze. Wcześniej więcej grywał w sparingach, ale nawet w nich nie zdołał wpisać się na listę strzelców. Przypomnijmy, że piłkarz ten, który strzelał sporo bramek w II lidze słoweńskiej, trafił pod Klimczok – podpisując półtoraroczny kontrakt – na zasadzie transferu gotówkowego. Za ile? Tego nie wiadomo, ale sam fakt skłania do refleksji.

Biorąc pod uwagę kiepską skuteczność Valerijsa Szabali, to być może dziś mierzący prawie 190 cm napastnik dostanie szanse od pierwszej minuty. Zresztą zmian w wyjściowym składzie Podbeskidzia można spodziewać się więcej. Po porażce w Poznaniu, na mecz z Bytovią, trener Brede wymienił czterech piłkarzy. Teraz jedna zmiana będzie wymuszona, bo za nadmiar żółtych kartek zabraknie na placu gry Roberto Gandary. Na logikę jego zmiennikiem powinien zostać Przemysław Mystkowski, choć niewykluczone, że wspomnianą prawdziwą szansę otrzyma Hilbrycht.

 

Na zdjęciu: Za Marko Roginicia klub spod Klimczoka zimą zapłacił. Po to jednak, aby ten grał i strzelał bramki. A nie wiązał sznurowadło.