Czasy żywej anegdoty, czyli mecze w czasie pandemii

Ochroniarze psikający ręce płynem do dezynfekcji, podział na strefy zero i jeden, wydzierający się Duszan Kuciak, chowający się za słupem z monitoringiem Łukasz Burliga , mistrz Polski sadzający przedstawicieli mediów w sektorze gości. Jak mecze w dobie pandemii wyglądają w oczach tych, którzy mogą oglądać je z perspektywy trybun?

Mecze o ligowe punkty przypominające sparingi. Walka o ważne cele – mistrzostwo, medale, utrzymanie, awans, baraż czy krajowy puchar – toczona w ciszy, przy pustych trybunach, zakrytych co najwyżej częściowo przez bannery sponsorów, w akompaniamencie wskazówek trenerów, krzyków z boiska, oklasków z ławek rezerwowych.

Wierzymy, że już wkrótce – i przez lata – ten fragment niezwykłego sezonu 2019/20 będzie już tylko i wyłącznie anegdotą. Póki co, nadal jest jednak rzeczywistością. Jak mecze rozgrywane w pandemii widzą ci wybrańcy losu, którzy mogą w nich uczestniczyć, czyli przedstawiciele mediów?

34 stopnie na termometrze

Jest inaczej już w wymiarze samych procedur, bo akredytacje stałe na ten sezon straciły ważność, a przed każdym meczem trzeba ubiegać się o pojedynczą wejściówkę. Kluby obowiązują limity. W przypadku ekstraklasy klub może wpuścić 15 dziennikarzy i 10 fotoreporterów, w pierwszej i drugiej lidze te liczby są jeszcze mniejsze, bo dziennikarzy może być 10.

Na swoje stanowiska wchodzimy nie tak, jak zwykle, czyli przez budynek klubowy, a bardziej bezpośrednio, tak jak kibice. W Tychach pani ochroniarz psika nam jeszcze na ręce środek dezynfekujący.

– Na Piaście mierzono nam temperaturę, ale stan urządzeń pozostawiał wiele do życzenia, pokazywały po 34 czy 35 stopni – mówi Michał Chwieduk, fotoreporter regularnie odwiedzający stadiony wszystkich liczących się klubów w naszym województwie.

Często na stadionach przypomina nam się o obowiązku zasłaniania twarzy oraz nosa. Za którymś razem możemy to już tylko skwitować skinięciem głową czy uśmiechem, bo nie jest to ściśle sprawdzane.

– Nawet gdybym nie wiem, co robił, to nie dałoby się tak nakaszleć, by cokolwiek mogło się komuś stać kilkadziesiąt metrów dalej na boisku. To taka pokazówka: by było widać, że jest mało ludzi, że są w maskach. Dobrze, że nie w kombinezonach… Wtedy opinii publicznej już w ogóle można by pokazać: „Patrzcie, jak jest sterylnie!” – przyznaje Piotr Kucza, jeden z najbardziej znanych polskich fotoreporterów piłkarskich.

– Przepisy obowiązujące na stadionach w zakresie zakładania maski są nieadekwatne do obecnego stanu prawnego w kraju, który głosi, że nie trzeba ich nosić w przestrzeni otwartej, a taką jest stadion. Gdybyśmy mówili o hali czy lodowisku – OK, ale na meczach piłkarskich jest przecież swobodny dostęp do świeżego powietrza – zwraca uwagę Chwieduk.

Akurat dla fotoreporterów praca w maseczce może być kłopotliwa. – Po godzinie paruje aparat, wizjer. A gdy ktoś jeszcze, tak jak ja, nosi okulary… – zawiesza głos Kucza.

Przeżyją tylko najlepsi

Jest ustalone, że masek nie muszą zakładać np. reporterzy Polskiego Radia komentujący mecze na żywo. W naszym regionie regularnie czyni to Radio Katowice. Bez tego ustalenia trudno byłoby wyobrazić sobie ich pracę. Przedstawiciele mediów mogą poruszać się po tzw. strefie jeden.

Strefa zero przeznaczona jest wyłącznie dla osób, które przeszły proces izolacji i zostały przetestowane na obecność koronawirusa. To trenerzy, członkowie sztabów, piłkarze, pracownicy klubów. Te dwie strefy oraz ich ciągi komunikacyjne nie mogą się krzyżować.

Oczywiście, trudno mówić o jakichś zasiekach. Zwykle strefy oddzielone są od siebie po prostu jakąś prowizoryczną taśmą. O ile dziennikarze prasowi na większości stadionów zajmują te miejsca, co zwykle, o tyle utrudnione zadanie mają fotoreporterzy. Ich naturalnym środowiskiem jest przecież bezpośrednie sąsiedztwo murawy, a to w dzisiejszych realiach strefa zero, w której przebywać nie mogą.

– Duże ukłony przed GKS-em Tychy, bo zlokalizowano nas w bliskiej odległości od murawy, w bardzo dobrych warunkach, na lekki ukos od ławki rezerwowych gospodarzy. Dobrze jest też na Górniku, gdzie umożliwiono nam pracę albo z narożnika trybuny, albo jej środka. W Sosnowcu rzecznik Jerzy Mucha stara się, jak może, za co podziękowania, ale tam pewnych kwestii się niestety nie przeskoczy – przyznaje Chwieduk, nawiązując do sporej odległości, jaka dzieli trybunę Stadionu Ludowego od murawy.

To też problem na przykład w Mielcu, gdzie między boiskiem a widownią jest jeszcze bieżnia. – Dlatego „przeżyją” tylko ci najlepsi, profesjonaliści, którzy mają dobry sprzęt, obiektywy z dużą ogniskową. Ja jeszcze dodatkowo zakupiłem konwerter, który pomaga mi zbliżyć obraz. Tracę na jakości, ale coś za coś – wyjaśnia Piotr Kucza.

Bywają też przeszkody, o których w ich codziennej pracy mowy nie było. – Czasem przeszkadzają słupy od monitoringu. Byłem na meczu Wisły z Legią. Uchwyciłbym radość Łukasza Burligi po zdobytej bramce, ale gdy wyskoczył w powietrze, to akurat na wysokości takiego słupa. I co mogłem zrobić? Trudno, nie mam ujęcia – opowiada fotoreporter z Mazowsza i wspomina, że na meczu Lecha Poznań z Legią siedział w bardzo dobrym miejscu, na schodach, blisko murawy, ale w drugiej połowie pracy nie ułatwiali mu… rozgrzewający się zawodnicy rezerwowi.

Rezerwowi szukają cienia

Narzeka się na Piasta Gliwice. Mistrz Polski „zgrupował” dziennikarzy i fotoreporterów na… sektorze gości. – To trochę paranoja. Sektor jest otoczony siatką z piłkochwytu, która mocno ogranicza widoczność. W zasadzie wszyscy skarżą się na Piasta. Mógł to lepiej rozwiązać, usadowić nas na prostej przy ławkach rezerwowych, tak jak zrobiono to w Tychach czy Sosnowcu – mówi Michał Chwieduk.

Piotr Girczys, dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej, uśmiecha się, że z sektora gości w Gliwicach, nawet jeśli dodatkowo otoczonego piłkochwytem, i tak ogląda się mecze lepiej niż z miejsc dziennikarskich w Zabrzu.

– Na Górniku siedzimy w narożniku, jest po prostu bardzo daleko do boiska. W Gliwicach widzisz dobrze całe boisko, a jedną bramkę – tę, za którą siedzimy – wręcz super. Gorzej, że nie mamy tam pulpitów i nie bardzo wiadomo, co zrobić z laptopem. Radiowcy siedzą ze swoimi mikserami na kolanach, a miejsca prasowe w tym czasie są puste… Można jeszcze dodać, że na Górniku dostajemy wydrukowane składy, co jednak trochę ułatwia pracę, a na Piaście – nic. Trzeba sobie odszukać w internecie – opowiada Girczys.

GKS Katowice podzielił sektor „vipowsko-medialny” na dwie części. Jedna to strefa zero, druga – strefa jeden, przez co jest ciasno. Piotr Kucza akurat Bukowej nie odwiedził, ale ma swoje przemyślenia z innych miejsc.

– Organizatorom przyświecała idea ograniczenia liczby przedstawicieli mediów na meczach. Zgodziliśmy się na to – bo OK, jest pandemia, kibice nie mogą przychodzić, niech będzie nas minimum, Ale… potem ta ograniczona liczba przedstawicieli mediów i tak jest usadowiona na jednym sektorze, a pozostała część kilkudziesięciotysięcznego stadionu jest pusta! To coś nie halo. Chyba chodzi o to, by ludzi rozsadzić, by byli jak najdalej od siebie, zachowywali dystans, a nie byli usadzeni jeden na drugim. Rozumiem, że nie ma sensu otwierać kolejnych trybun, ale można by to zrobić z sąsiednimi sektorami, na których i tak nikt nie siedzi. Poza tym, byłem na takim meczu – mniejsza o to, gdzie – podczas którego na nasz sektor weszli… piłkarze rezerwowi. Teoretycznie powinni być w strefie zero, ale usiedli sobie przy prasie, bo tam nie świeciło im w oczy słońce. No to o co tu chodzi? – zastanawia się Kucza.

Tyszanie w maskach

W Katowicach fotoreporterzy akurat spokojnie mogą zachować dystans społeczny. Gorzej, że – tak jak i na Piaście – robią zdjęcia z daleka i wysoka. – W momencie, gdy wrócimy do normalności, te zdjęcia będą już bezużyteczne – rzuca oschle Chwieduk.

Łukasz Sobala z agencji Pressfocus podkreśla, że cieszy się, iż w ogóle może chodzić na mecze. – Było przecież ryzyko, że nie wejdziemy… Te zdjęcia są praktycznie jednorazowe. Wątpię, by ktoś z nich korzystał w momencie, gdy wrócimy już na murawę. No i nie ma co ukrywać, że gdy są kibice na trybunach, to i ujęcia z nimi w tle są ładniejsze – zaznacza Sobala.

Trzeba też w tym wszystkim dopatrywać się jednak atutów natury – ujmijmy to – kronikarskiej. W końcu nigdy wcześniej do archiwów nie spływały fotografie z doby pandemii!

– Tuż przed wznowieniem rozgrywek robiłem zdjęcie grupowe GKS-u Tychy. Wpadliśmy na pomysł, by jedno ujęcie zrobić w maseczkach. Wszyscy je założyli. Może ktoś za 100 lat to zobaczy i powie: „O! Coś się wtedy działo!”. Niektórzy kibice teraz oczywiście naszego zamysłu nie zrozumieli, pod zdjęciem w maseczkach pojawiały się głupie komentarze – śmieje się Łukasz Sobala.

Jakie to audytorium

Dziennikarze prasowi mierzą się z problemami innej natury niż fotografowie. Skoro mecze są transmitowane w telewizji, obecność wielu z nich na stadionach jest po prostu zbędna – zważywszy na fakt, że po końcowym gwizdku nie mogą porozmawiać z zawodnikami czy uczestniczyć w konferencji prasowej z trenerami.

Powód jest oczywisty – osoby ze stref zero i jeden nie mogą się krzyżować… Jedyne, co pozostaje, to wysyłanie pytań drogą sms-ową czy mailową za pośrednictwem rzeczników prasowych.

– O ile w Zabrzu można było jeszcze posiedzieć i obejrzeć sobie konferencję na YouTube – odbywającą się dwa piętra niżej – o tyle w Gliwicach szybko powiedziano nam, że musimy opuścić trybuny. Trzeba było iść do auta i tam odpalić laptopa… Widziałem, jak Canal+ nagrywał trenerów przy okazji meczu Górnika z Lechią. Przez płotek, z kamerzystą i osobą zadającą pytania po jednej stronie, a oddalonym kawałek trenerem po drugiej stronie. Równie dobrze, trener mógłby pogadać też w bezpiecznej odległości z nami. To nie byłby żaden problem, a byłoby szybciej i bardziej interaktywnie. Skoro stadion jest pusty, panuje cisza, bo dałoby się to zrobić nawet bez mikrofonów, jedynie radiowcy musieliby zadbać o jakieś „przedłużacze”. Byłby zachowany dystans, ale i kontakt wzrokowy. Podejrzewam, że te obecne konferencje nie są też łatwe dla trenerów, bo mówią, a nie do końca wiedzą, do jakiego audytorium – mówi Piotr Girczys z PAP.

Fotoreporterzy zwracają uwagę, że na niektórych stadionach w robieniu zdjęć przeszkadza „infrastruktura” – jak chociażby tu, na ujęciu z Katowic, ta kamera z systemu monitoringu…

Wielki krzyk

Michał Chwieduk podsuwa rozwiązania z Węgier. – Tam trener jest na murawie, a dziennikarze na swoich miejscach. Są mikrofony, są głośniki i tak odbywają się konferencje. W mixed-zonach można by ustawić plexi, podobnie w salkach konferencyjnych. Żyjemy w fikcji. Dziennikarz nie może porozmawiać z zawodnikiem na stadionie „bo strefa zero”, ale równie dobrze ma szansę trafić na niego w sklepie, parku czy stacji benzynowej. Obostrzenia związane ze strefą zero miałyby sens, gdyby w życie wszedł pomysł Michała Świerczewskiego, który chciał skoszarować drużyny w hotelach. Obecnie sensu to nie ma, piłkarzy można spotkać w popularnych na Śląsku centrach handlowych. Nie uprawiajmy fikcji, wróćmy do normalności. Te przepisy są nieżyciowe – przekonuje śląski fotoreporter i dodaje, że byłby w stanie przebadać się na obecność koronawirusa na własny koszt, by móc pracować w strefie zero.

Brak możliwości rozmów z głównymi aktorami widowiska wcale nie musi oznaczać, że z meczu niczego nie da się wyciągnąć. Wiele można usłyszeć – i to zapewne ciekawszego niż podczas sparingów, toczonych w podobnym anturażu, ale przy mniejszej adrenalinie.

– To, że pokrzykują trenerzy, chyba każdy wiedział. Ale nie wiem, czy wszyscy zdawali sobie sprawę, jak strasznie krzyczą do siebie piłkarze, w zakresie ustalania tego, co robić na boisku. Trenerów słychać nawet w telewizji, ale już raczej nie piłkarzy ustawiających grę, jak bramkarza czy środkowych obrońców. Gdy byłem na Górniku z Lechią, to Duszan Kuciak był bardziej słyszalny od trenerów Brosza czy Stokowca. Krzyczał przez 90 minut – uśmiecha się Piotr Girczys.

Świętsi od papieża

To, że wkrótce na większość polskich stadionów będą mogli wrócić kibice, nie spowoduje raczej zmian w organizacji pracy mediów. Takie głosy płyną z ust przedstawicieli tych klubów, z którymi o tym rozmawiamy.

Piotr Kucza: – Zdaję sobie sprawę, że na murawę w tym sezonie już nie zejdziemy. Nie ma na to szans. Działam w stowarzyszeniu fotoreporterów i uczulam na to kolegów, by zachowywali się wzorowo. By czasem byli świętsi od papieża, by nikt się do nas nie przyczepił, nikt nie pokazał w telewizji, że nie zachowujemy bezpiecznej odległości. By nie było takich historii, jak z pociętą na ustach maseczką Grzegorza Kuświka. To nam niepotrzebne. Na razie okazuje się jednak, że finalnie i tak siedzimy wszyscy razem. Niby dzielą nas po dwa metry, ale… To takie dwa metry, jak niedawno podczas składania wieńców na Grobie Nieznanego Żołnierza.



104 MECZE rozegrano na szczeblu centralnym od dnia wznowienia rozgrywek zawieszonych w marcu wskutek pandemii (2 w Pucharze Polski, 32 w ekstraklasie, 34 w I lidze i 36 w II lidze).


Na zdjęciu: Drużyna Stali Mielec przed pucharowym meczem z Lechem Poznań. Najpierw sprawdzanie murawy w maskach, potem walka na niej, pokrzykiwanie czy spluwanie. Ot, taki paradoks futbolu w dobie pandemii.


Zdjęcia Rafał Rusek/Pressfocus