Czesław Michniewicz: Najsłodsza porażka

Rozmowa z Czesławem Michniewiczem, selekcjonerem reprezentacji Polski.


Jakie wrażenia ze środowego wieczoru?

Czesław MICHNIEWICZ: – Przegraliśmy mecz, to w sporcie zawsze jest najważniejsze, ale czasem porażki bywają słodko-gorzkie. Tak było w tym wypadku. Przegraliśmy, ale awansowaliśmy do 1/8, po wielu, wielu latach wyszliśmy z grupy. Chcę z tego miejsca złożyć serdeczne gratulacje całej drużynie oraz współpracownikom, ludziom związanym z drużyną, władzom PZPN. To nasz wspólny sukces, z którego bardzo się cieszymy. Zapracowaliśmy na ten awans, zdobyliśmy 4 punkty, regulamin był jasny.

Jak ocenia pan mecz z Argentyną?

Czesław MICHNIEWICZ:
– Do przerwy nie graliśmy najlepiej. Argentyna stworzyła kilka okazji, najlepszą miała po rzucie karnym. Żałuję bardzo, że to kolejny mecz z problematycznym karnym, przynajmniej z mojej perspektywy – po VAR-ze, czyli nie ewidentnym. Na szczęście Wojtek jest w fantastycznej formie i to potwierdził. W przerwie rozmawialiśmy o to, co nie funkcjonowało dobrze. Mimo że nie straciliśmy bramki, łatwo napędzaliśmy ataki Argentyny przez niewymuszone straty. W sytuacji, gdy mieliśmy dużo czasu i możliwości na zagranie dobrego podania, graliśmy w kozioł. Trzeba też podkreślić, że nieprzypadkowo Brazylia złożyła protest i nie chce grać na tym stadionie (974 – dop. red.). Boisko jest twarde, trudne, nierówne, piłka nienaturalnie tu skacze. To też nam utrudniało grę, ale sami ją sobie komplikowaliśmy. Złe przyjęcia, złe podania, straty… W przerwie dokonaliśmy dwóch zmian, uważając, że odbieramy sporo piłek w środku pola, ale brakuje zawodników wbiegających na wolne pole. Argentyna grała bardzo ofensywnie, boczni obrońcy szli wysoko, stoperzy kryli Roberta. Nam brakowało oskrzydlenia akcji i wiedzieliśmy, że w ten sposób grać nie możemy i musimy coś zmienić, dopóki wynik jest korzystny, by spróbować wpłynąć na przebieg gry. Spotkało nas nieszczęście, że straciliśmy bramkę tuż po przerwie. Było widac, że wkradła się nerwowość. Sposób Argentyny bardzo się zmienił. W pierwszej połowie grała szybko, szukała możliwości zakończenia akcji strzałem. W drugiej połowie, po zdobyciu bramki, grała długie akcje, z jednej strony na drugą, zamęczała nas. Chłopcy włożyli mnóstwo sił, by ganiać za piłką, nie byli w stanie jej odebrać. Rywale grali spokojnie, kontrolowali grę, zabezpieczali się przed kontrami w kryzysowych sytuacjach wycofywali do obrońców, budowali akcję przez drugie skrzydło. Bardzo trudno gra się przeciwko takiej drużynie. Dodam, że to był najcieplejszy dzień meczowy, choć graliśmy najpóźniej. Zawodnicy już po rozgrzewce mówili schodząc do szatni, że jest kompletny bezduch i ciężko się oddycha.

Mocno nasłuchiwaliście wieści z meczu Meksyk – Arabia Saudyjska?

Czesław MICHNIEWICZ:
– Umówiliśmy się z zawodnikami, że tylko w gronie sztabu będziemy to kontrolować na ławce i dopóki nic złego nie będzie się tam dla nas działo, nie będziemy ich informować. W którymś momencie powiedziałem Robertowi i zawodnikom przy linii, by przekazali, jak wygląda sytuacja. Było dwa razy po 2:0, wyniki nałożyły się na siebie, wiedzieliśmy, że bilans jest idealnie równy i mogą decydować żółte kartki. Okazało się, że te złapane na ławce się nie liczą, ale też prosiłem drużynę, by nie zachowywać się prowokacyjnie, a na boisku – by nie rozmawiać niepotrzebnie z sędzią, nie ciągnąć rywali za koszulkę. Z Arabią przecież złapaliśmy trzy kartki w kilka minut, był dylemat, czy zmieniać Casha i Kiwiora, ryzykowaliśmy. Z Argentyną serce zadrżało, gdy Grzesiek Krychowiak dostał żółtą kartkę. Wiedzieliśmy, że druga żółta to minus 3 punkty w klasyfikacji fair play, która wchodziła w grę, różnica to były 2-3 żółte kartki, wszystko było na styku, musieliśmy tego pilnować. Miał zejść Zieliński, wejść Piątek, stał przy linii chyba 5 minut, bo tak długo piłka nie opuszczała gry. Ostatecznie udało się zmienić decyzję i ściągnąć Grześka, dlatego dobrze, że tak długo to trwało. Chcieliśmy dać sobie szansę, poszukać bramki, ale nie udało nam się nawet podprowadzić piłki pod pole karne. To nie wina Krzyśka, a sposobu, w jaki graliśmy. Argentyna zepchnęła nas do defensywy. Mieliśmy też szczęście po błędzie Kiwiora. Jego złe podanie do Wojtka mogło spowodować, że jechalibyśmy do hotelu się pakować. Ale szczęście się uśmiechnęło, zostajemy, w niedzielę gramy z Francją.

Prócz awansu, widzi pan jakieś pozytywy?

Czesław MICHNIEWICZ:
– O czym my w ogóle mówimy? Awansowaliśmy po 36 latach! Meksyk wychodził z grupy wiele razy z rzędu, my przez ten czas nigdy. Dajcie się nacieszyć. Jaki był styl – każdy widział. Co ja mam opowiadać? Chcecie ze mnie durnia zrobić? Nie graliśmy ładnie, nie graliśmy dobrze. Przegraliśmy. Dostałem sms-a od przyjaciela z Włoch. „To najsłodsza porażka”. Coś w tym jest. Powiedziałem chłopakom, że cieszę się i wy też się cieszcie. Mówiłem, by nie dać sobie odebrać tej radości pytaniami o szczęśliwy awans. Zdobyliśmy 4 punkty, na mistrzostwach świata to bardzo dużo. Gdy wygrywasz i remisujesz – zawsze masz nadzieję, że wyjdziesz z grupy. Wiem, jakie mamy bolączki; że są zespoły, które lepiej od nas operują piłką, stwarzają więcej sytuacji. Na koniec w sporcie liczy się wynik. W Korei czy Niemczech piłkarze jechali na ostatni grupowy mecz z walizką, a potem od razu na lotnisko. My nie musieliśmy się pakować. Wojtek Szczęsny zażartował w stronę greenkeeperów na naszym treningowym obiekcie, żeby jeszcze nie robili żadnych zasiewek, bo my tu wrócimy. Cieszmy się! Teraz nie odbierajmy sobie radości. Na smutek przyjdzie czas. I na analizę. Ale gdy grasz na turnieju – to grasz na wynik. Musisz. Zespoły są budowane naprędce. W poniedziałek się spotykasz, w środę grasz mecz towarzyski, a w kolejny wtorek – już mistrzostwa świata. W meczach takich zespołów pada mało bramek po wypracowanych stałych fragmentach, najczęściej rządzi przypadek, bo trenerzy nie mają czasu. Tu, na miejscu, nie trenujemy dłużej niż 60-70 minut.

Środowy mecz awizowano jako pojedynek Messiego z Lewandowskim. Jest pan usatysfakcjonowany grą Roberta?

Czesław MICHNIEWICZ:
– Był zaangażowany. Nie atakuję nikogo z drużyny, ale my mu nie pomogliśmy. Nie daliśmy szansy na zdobycie bramki. Myślę, że gdyby Messi grał tego dnia u nas, też by nie strzelił, a Lewandowski dla Argentyny strzeliłby pięć! Trzeba stworzyć mu warunki, on nie strzeli przecież gola z własnej połowy. Cały czas było przy nim blisko dwóch rywali. To świetny piłkarz, stoczył w końcówce kilka bezpośrednich pojedynków z Messim. On też nie strzelił.

W niedzielę gramy o ćwierćfinał z Francją.

Czesław MICHNIEWICZ:
– Jako młody trener, pracując w 2003 roku w Lechu Poznań, moją ulubioną pozycją był słynny film „Złoto bez cenzury” o mistrzostwach świata 1998, kiedy trenerem Francji był Aimé Jacquet. Często oglądałem go ze swoimi zawodnikami, sceny z szatni były wzruszające, w finale Francja wygrała 3:0 z Brazylią. Po kilku latach w Paryżu spotkałem trenera Jacqueta na finale Ligi Mistrzów między Barceloną a Arsenalem, wpadłem na niego, choć było tam 80 tysięcy ludzi. Kiedyś w Polsce gościł Raymond Domenech, kolejny fantastyczny trener. Francja zawsze była groźna. W 1982 wygraliśmy z nią mecz o 3. miejsce po golach Majewskiego, Szarmacha i Kupcewicza. Francja była wtedy niemal pewna finału, prowadziła z Niemcami 3:1, a przegrała. W meczu z nami nie grał już Platini. Dziś Francja jest bardzo mocna, może powtórzyć okres, gdy zdobywała tytuł po tytule, ma fantastyczne pokolenie, wysyp dobrych piłkarzy, wielu z niuch nawet tu nie ma. To drużyna wybiegana, grająca szybko, dynamicznie. Kto trafi na Francję, będzie miał problem. My będziemy mieli większe problemy niż inni. Chętnie zobaczyłbym taki finał Brazylia – Francja. Ale najpierw musi pokonać Polskę.

Notował Wojciech Chałupczak


Na zdjęciu: Mieliśmy szczęście po błędzie Kiwiora, mógł spowodować, że jechalibyśmy do hotelu się pakować – mówił trener Michniewicz.
Fot. Grzegorz Wajda