Rozczarowanie kolejki. Czkawka w świetle jupiterów

Jagiellonia poległa w domowym starciu z Wisłą Płock 1:3 i musi się zadowolić ledwie drugim miejscem w tabeli. – Uważam, że bardzo duży wpływ na wynik ostatniego meczu miało nasze zachowanie przy dwóch stałych fragmentach gry, po których straciliśmy bramki – mówi trener „Jagi”, Ireneusz Mamrot. – Nie możemy tak kryć w tak ważnym spotkaniu. Później Wisła się cofnęła, była dobrze zorganizowana, grała z kontrataku cały mecz, a my, oprócz tej dużej przewagi w posiadaniu piłki, nie mieliśmy tak wielu sytuacji, jak w poprzednich spotkaniach.

Z trenerem Mamrotem trudno się nie zgodzić. Momentami gra defensywna białostoczan ani na jotę nie przystawała do poziomu ekstraklasy. W szatni padło pewnie kilka mocnych słów – i to pod adresem konkretnych zawodników. W wypowiedzi dla mediów wypada jednak pozostać dyplomatą. – Nie przegraliśmy przez jednego czy drugiego zawodnika, ale jako zespół – podkreśla opiekun „Żubrów”. – Ale przed nami siedem spotkań i na pewno nikt tu się nie podda i nikt nie spuści głowy. Do końca chcemy grać o jak najwyższe miejsce.

W stolicy Podlasia już wiedzą, że chcieć i móc to spora różnica. Jagiellonia wystartowała do tegorocznej fazy zmagań znakomicie, bo w pięciu pierwszych kolejkach zanotowała komplet zwycięstw, tracąc tylko jedną bramkę. Ale już ostatnie cztery serie gier to katastrofa. Zespół przegrał trzy spotkania. Jedno wygrał (pamiętne 3:2 z Arką Gdynia), ale desperackim rzutem na taśmę. Dwie bramki białostoczanie zdobyli wówczas już w doliczonym czasie gry. Co dalej? Wydaje się, że limit szczęścia został wyczerpany do końca sezonu…