Czwarty, pechowy

Trzykrotnie już w tym sezonie Tomasz Loska był bohaterem spotkań z Legią. Kapitalnie bronił w obu konfrontacjach ligowych; mimo porażki Górnika przy Łazienkowskiej (0:1) kandydował nawet do miana „piłkarza meczu”. Komplementy sypnęły się też pod jego adresem po niedawnym pucharowym starciu przy Roosevelta. To przede wszystkim jego świetnej dyspozycji zabrzanie zawdzięczali fakt, że na środowy rewanż jechali jeszcze z szansami na awans do finału.

(Los ka)pryśny

Piłka bywa jednak przekorna. Loska znów spisywał się świetnie, ale tym razem dopadł go niefart. Interwencja z 68 minuty, kiedy próbował uprzedzić szarżującego Jarosława Niezgodę wybiegiem poza pole karne, skuteczna była jeszcze w momencie, w którym piłka trafiła golkipera w udo – sugestywnie pokazywał to zresztą arbitrowi. Pech chciał jednak, że sekundę później uderzyła go także w rękę, choć próbował ją schować za plecami. „Czerwona kartka na wyrost. Najpierw było zagranie udem” – oceniał komentujący mecz na antenie Polsatu Sport Tomasz Hajto.

Przepisy i… serducho

Ale tej opinii nie podziela środowisko sędziowskie. – A co tu komentować? Decyzja była słuszna – krótko zauważał szef naszych arbitrów, Zbigniew Przesmycki, na potwierdzenie swych słów wysyłając mailem stosowny fragment nagrania wideo.

Fot. Rafał Oleksiewicz/PressFocus

Odpowiedni przepis mówi bowiem tak: „Zawodnik musi zostać wykluczony z gry, jeżeli poprzez rozmyślne zagranie piłki ręką pozbawia drużynę przeciwną zdobycia bramki lub realnej szansy zdobycia bramki. (…) Bramkarz zagrywający piłkę ręką poza polem karnym podlega takim samym restrykcjom z tego tytułu, jak pozostali zawodnicy”. I Bartosz Frankowski wątpliwości nie miał. – Sędzia miał prawo tak zinterpretować całą sytuację. Choć gdybym ja podejmował decyzję, chyba bym czerwonej kartki nie pokazał – uśmiecha się były znakomity bramkarz Górnika, Eugeniusz Cebrat. Ale – z oczywistych względów – on akurat trzymał kciuki za swych następców…

Żal o „Żurka”

Zabrzanie – pomijając już fakt utraty decydującego gola w ostatnich sekundach doliczonego czasu gry – schodzili jednak z murawy z poczuciem krzywdy. Wszystko za sprawą sytuacji z 94 minuty, uchwyconej aparatem fotoreportera klubowego Legii, Mateusza Kostrzewy, i opublikowanego na klubowym koncie na Facebooku. W „górniczej” szatni nie mają bowiem wątpliwości, że Szymon Żurkowski został przez Chrisa Philippsa powstrzymany nieprawidłowo. A że wszystko działo w „szesnastce”, akcja skończyć się mogła „jedenastką”. Decyzji takiej nie podjął jednak ani Bartosz Frankowski na boisku, ani siedzący w VAR-obusie Paweł Raczkowski. Ten sam, który u progu sezonu, w ligowych meczach zabrzan z Jagiellonią i Cracovią, podyktował przeciwko nim cztery rzuty karne i ukarał „górników” trzynastoma żółtymi i trzema czerwonymi kartkami! Czyż można się dziwić, że w kontrowersyjnej sytuacji – a taką starcie Philippsa z Żurkowskim było – goście odwołują się do tamtych doświadczeń, bardzo dla nich bolesnych i kosztownych punktowo?