Czy warto szaleć tak?

Wielu młodych Polaków opuszczało w ostatnich latach ekstraklasę. Ich losy potoczyły się różnie, więc trudno znaleźć odpowiedź na pytanie: czy lepiej za młodu wyjechać, czy może zostać?


Kacper Kozłowski, który został za 11 mln euro sprzedany z Pogoni Szczecin do Brighton, a najbliższe pół roku spędzi na wypożyczeniu w belgijskiej ekstraklasie, nie posłuchał… Roberta Lewandowskiego. Podczas październikowego zgrupowania reprezentacji Polski kapitan „biało-czerwonych” został zapytany o młodego piłkarza szczecińskiego klubu. Wypowiadał się o nim pozytywnie, a także zdradził, co powiedział „Koziołkowi” osobiście.

– Powiedziałem mu, żeby pomyślał, jak osiągnąć dwucyfrowa liczbę bramek i asyst w sezonie przed wyjazdem z Polski. Wtedy łatwiej będzie mu podejmować decyzje. Wybór powinien należeć do niego, a nie do ludzi, którzy będą podpowiadać mu, co będzie dla niego najlepsze – podkreślił wówczas Robert Lewandowski.

Przykłady „Lewego”, ale i Zielińskiego

Regularnie w ekstraklasie Kacper Kozłowski zaczął grać w ekstraklasie jesienią 2020 roku. Od tamtej pory rozegrał 36 meczów (wcześniej zaliczył 4 epizody), czyli można założyć, że za nim pełen sezon na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Jak wyglądają liczby? Jedna z nich jest dwucyfrowa. Chodzi sumę strzelonych bramek i odnotowanych asyst. „Koziołek” zdobył 4 gole i 7 razy otwierał kolegom drogę do bramki. Lewandowskiemu chodziło chyba jednak o coś innego: by w obu klasyfikacjach liczby były dwucyfrowe. W najbliższym czasie Kozłowski nie będzie miał okazji do poprawy osiągów w naszej lidze, bo decyzja o wyjeździe została już podjęta. Były już gracz Pogoni Szczecin stał się jednym z dwóch najdroższych graczy, który opuszczali ekstraklasę. Za pół roku z ligi wyjedzie z kolei Jakub Kamińskie, za którego Wolfsburg zapłacił 10 milionów euro.

Generalnie zdania na temat tego, czy wyjazdy naszych młodych piłkarzy do lepszych lig to dobry, czy zły pomysł, są od wielu lat podzielone. Jedni uważają – jak m.in. Robert Lewandowski, który opuszczał Lecha z mistrzostwem i tytułem króla strzelców ekstraklasy w wieku 22 lat – że nie można zbyt szybko rzucać się na głęboką wodę. Inni, że utalentowani młodzi Polacy powinni jak najszybciej uciekać ze słabej i topornej, a na dodatek wypełnionej zagranicznym szrotem ligi. Tu najlepszym przykładem potwierdzającym ich tezę jest Piotr Zieliński, który jako 17-latek wyjechał z Polski bez meczu w ekstraklasie. Kozłowski i Kamiński to dwa najświeższe przypadki. Warto zatem w tym miejscu przypomnieć tych, którzy w ostatnich latach – w młodym wieku – wyjeżdżali z Polski. Ich losy potoczyły się różnie.

Wziął go mistrz Anglii

W 2016 roku Bartosz Kapustka miał niespełna 20 lat i bardzo udane występy na Euro 2016. Niektórzy uważają, że gdyby Adam Nawałka wpuścił go wcześniej w meczu z Portugalią, to zagralibyśmy w półfinale. Teza dyskusyjna, ale nie zmienia to faktu, że po turnieju młody gracz Cracovii był łakomym kąskiem dla zagranicznych klubów. Chyba wszystkim trochę odbiło, kiedy po młodego Polaka zgłosił się mistrz Anglii – Leicester City. Prezes Janusz Filipiak triumfował, bo – biorąc pod uwagę wszystkie bonusy – sprzedawał zawodnika najdrożej w historii ekstraklasy. Dziś wiemy, że transfer do najlepszej wówczas drużyny w Premier League był ogromnym błędem. Nigdy w angielskiej ekstraklasie piłkarz ten nie zadebiutował. Na wypożyczeniu we Freiburgu w Bundeslidze zagrał 7 razy. Później była druga liga belgijska, powrót do Leicester i… rezerwy. Kapustka stracił – uwaga – cztery lata świetnie zapowiadającej się kariery! Po powrocie do Legii była nawet mowa o powrocie do reprezentacji Polski, ale przytrafiła się ciężka kontuzja.

Jego przypadek wszyscy młodzi piłkarze wyjeżdżający z Polski powinni zawsze pamiętać i musi on być dla nich przestrogą – także dla Kozłowskiego i Kamińskiego. Jednak nie zawsze było tak, że wszystkich naszych obiecujących graczy spotykał taki los. Bo w ostatnich latach więcej jest przypadków, że nasza piłkarska przyszłość jednak sobie na Zachodzie – a i nawet na Wschodzie – poradziła. Niezwykle ważną rolę odgrywa cierpliwość. Tak było chociażby w przypadku Jana Bednarka.

Gol w debiucie

Gdy w 2018 roku środkowy obrońca Lecha Poznań wyjeżdżał do Anglii, obawialiśmy się, że może skończyć się to wszystko, jak w przypadku Kapustki – choć różnica była oczywista. Reprezentant Polski nie wyjeżdżał do klubu mistrza Anglii, ale do drużyny drugiego szeregu. Na swoją prawdziwą szansę musiał poczekać, bo w Premier League zadebiutował dopiero po… 8,5 miesiącach od podpisania kontraktu! Od razu strzelił gola, w meczu z Chelsea, a dziś ma na swoim koncie 115 meczów w angielskiej ekstraklasie. Jego wartość rynkowa – wg Transfermarktu – opiewa na 22 mln euro, a odchodził za kwotę niemal trzy razy niższą. Przykład Bednarka, a także Jakuba Modera, jest szczególnie bliski Jakubowi Kamińskiemu. Bo dwaj pierwsi wymienieni zawodnicy wyjeżdżali za granicę z tego samego klubu, czyli z Lecha Poznań.

Przypadek Modera jest zresztą niemal tożsamy z tym, co w najbliższym czasie czeka wychowanka Szombierek Bytom. Środkowy pomocnik podpisał – latem zeszłego roku – kontrakt z Brighton&Hove, ale został wypożyczony do Lecha. Po pół roku Anglicy wykorzystali jednak zapis w umowie i skrócili pobyt Modera przy Bułgarskiej. Co było dalej? Powolne, ale niezwykle przemyślane wprowadzanie młodego Polaka do pierwszego zespołu „Mew”. Dziś – po nieco ponad roku – Moder ma 30 rozegranych spotkań w Premier League, jeszcze bez goli, ale z asystami, a także bramki w rozgrywkach pucharowych w Anglii. Ma także praktycznie pewne miejsce w środku pola reprezentacji Polski. W jego przypadku wyjechać się zatem opłacało.

Duet z Legii przepadł

Inaczej potoczyły się losy innego z Polaków, który trafił do Brighton na dokładnie tych samych zasadach, co Moder. Chodzi o Michała Karbownika, kupionego latem zeszłego roku z Legii Warszawa, wypożyczonego do tego klubu, a następnie ściągniętego z wypożyczenia. W przeciwieństwie do rodaka, Karbownik w Anglii sobie nie poradził. Przez pół roku nie udało mu się zadebiutować w Premier League, więc trafił na wypożyczenie do Olympiakosu Pireus, gdzie… słuch o nim zaginął, aż do stycznia bieżącego roku. Były gracz Legii doznał bowiem kontuzji. Wrócił niedawno do gry i wiadomo, że najbliższe pół roku spędzi jeszcze w Grecji. To dla niego duża szansa, by się odbudować, bo w 2021 roku grał tyle, co kot napłakał. Czyli praktycznie wcale.

Od 1,5 roku nie mamy dobrych wiadomości z Ligue 1 odnośnie innego zawodnika sprzedanego z Legii Warszawa, czyli Radosława Majeckiego. W czerwcu 2020 roku – jako najdrożej sprzedany z ekstraklasy bramkarz – golkiper wyjechał do Monaco i do tej pory rozegrał… jeden mecz w Ligue 1. Występuje w Pucharze Francji, zagrał w Lidze Europy i kwalifikacjach LM, ale w ciągu 18 miesięcy uzbierał raptem 11 występów! W grudniu wokół jego osoby zrobiło się trochę głośniej. Publicznie poskarżył się na to, że nie broni i że chce się udać na wypożyczenie, by grać regularnie, ale prezes nie wyraża na to zgody. Taką wypowiedzią Polak na pewno sobie nie pomógł, ale też trudno się takim słowom dziwić, skoro przez 1,5 roku siedzi się na ławce rezerwowych.

Szymański wybrał Wschód

Bednarek, Moder, a kiedyś Lewandowski wyjeżdżali za granicę z Lecha Poznań i im się powiodło. Karbownik i Majecki ruszali w świat z Legii Warszawa i – jak na razie – nie wiedzie im się. To jednak nie reguła, że ci z Bułgarskiej mają się dobrze, a ci z Łazienkowskiej źle. Przykład? Sebastian Szymański, który – w przeciwieństwie do wymienianych – wybrał nie Zachód, a Wschód. Obawiano się i przestrzegano, przypominając casus Dawida Janczyka i jego „przygody” z CSKA Moskwa. Tymczasem Szymański poszedł raczej śladem Macieja Rybusa, a dziś jest jednym z najlepszych zawodników rosyjskiej Superligi. Świadczy o tym 5 goli i 6 asyst minionej jesieni, a także miejsce w jedenastce rundy. Dziś mówi się, że Rosjanie sprzedadzą Szymańskiego za dwucyfrową liczbę milionów euro (kupili go za 5,5 mln), a ponadto jest zupełnie nieprawdopodobne, by „ulubieniec” Paulo Sousy nie dostał powołania na marcowy mecz z Rosją.

Tak, jak „wypalił” transfer zawodnika Legii Warszawa, tak świeżym przykładem na to, że może „nie wypalić” transfer z Lecha Poznań jest Tymoteusz Puchacz, który przez pół roku nie powąchał Bundesligi, a dziś jest już zawodnikiem Trabzonsporu. Przypadek Kamila Jóźwiaka z kolei jest… mieszany. „Józiu” nazbierał już wprawdzie 56 meczów dla Derby na zapleczu Premier League, lecz tam gra się bardzo dużo, a nasz zawodnik raz jest na boisku, a innym razem go nie ma. Nie przemawiają za nim również liczby, które – jak na ofensywnego zawodnika – nie powalają: 1 gol i 4 asysty.


Na zdjęciu: Trzech młodych – wyjeżdżających w jednym kadrze. Jakubowi Moderowi się udało, Kamilowi Jóźwiakowi idzie tak sobie, a Tymoteusz Puchacz zdążył już zmienić klub.

Fot. Paweł Jaskółka/Pressfocus