Czy wykonawcom karnych potrzebny jest psycholog?

Trener tyszan zastanawia się czy w dobie VAR-u wykonawcom karnych potrzebny jest psycholog.


Jeżeli ktoś uważa, że piłka nożna nie jest już w stanie niczym zaskoczyć niech wybierze się na mecz GKS-u Tychy. Na pewno zmieni zdanie.

W meczu 22 kolejki w Nowym Sączu podopieczni Artura Derbina prowadzili po 6 minutach gry 2:0, ale po dwóch wypatrzonych przez VAR rzutach karnych dla gospodarzy schodzili do szatni na przerwę remisując 2:2, żeby w ostatecznie po samobójczym trafieniu zawodnika Sandecji wygrać 3:2. Z Zagłębiem natomiast w piątkowym spotkaniu 23 kolejki choć tyszanie prowadzili grę to nadziali się na kontrę po profesorsku sfinalizowaną przez Szymona Pawłowskiego.

W dodatku później nie wykorzystali dwóch jedenastek, bo Michał Gliwa obronił strzały Krzysztofa Wołkowicza i Daniela Rumina z „wapna”, ale i tak ostatecznie sięgnęli po komplet punktów. W 3 minucie doliczonego czasu gry stoper Nemanja Nedić zapędził się bowiem w pole bramkowe sosnowiczan i w podbramkowym zamieszaniu, po dalekim wyrzucie piłki z autu, przechylił szalę zwycięstwa na stronę trójkolorowych.

Dostarczył tlenu

– Nie możemy przegrać takiego meczu – podsumował spotkanie trener sosnowiczan Artur Skowronek. – Myślę przede wszystkim o tym jak to spotkanie się układało, jak dużo dał drużynie nasz bramkarz Michał Gliwa. Ile dostarczył tlenu, który powinien zaprocentować większą pewnością siebie, większą pazernością na to, żeby grać w piłkę. Ale tego zabrakło. Przed tym meczem pobudzaliśmy naszą taktykę. Ustawieniem personalnym i taktycznym pokazaliśmy jak odważnie przyjechaliśmy zagrać.

Choć ten mecz nie układał się od początku tak jak chcieliśmy, bo GKS Tychy bardzo dobrze zafunkcjonował i było groźnie, to otrzepaliśmy się i złapaliśmy moment, w którym mogliśmy pociągnąć rytm naszego grania. Gol Szymona Pawłowskiego na pewno napędził drużynę, a obroniony przez Michała Gliwę pierwszy karny dodał drużynie mentalu. Widać to było w przerwie, bo czuliśmy energię, ale wyszliśmy na drugą połowę i nie graliśmy w piłkę, a nawet drugi obroniony karny tego nie zmienił.

Stoi i czeka

W zupełnie innym nastroju komentował piątkową „świętą wojnę” Artur Derbin.

– Piłka nożna ma dostarczyć emocji, bo tak naprawdę o to w tym chodzi – stwierdził szkoleniowiec tyszan. – To jest więc plus tego meczu, ale minus to karne, które stały się naszą zmorą, bo mamy już cztery niewykorzystane jedenastki. Zaczęło się od pudła Łukasza Grzeszczyka w meczu ze Stomilem Olsztyn, a później przyszły trzy obrony bramkarzy – najpierw gdy strzelał Tomek Malec w spotkaniu z Resovią, a teraz po uderzeniach Krzyśka Wołkowicza i Daniela Rumina. Pierwszy wyznaczony do karnego był „Wołek” wykonał go jednak źle i bramkarz złapał piłkę.

Nie miałbym nic przeciwko temu gdyby podszedł też drugi raz, bo wiem, że ma mocną psychikę, ale nie ingerowałem w decyzję, którą zawodnicy podjęli na boisku. „Rumi” chwilę wcześniej strzelił swojego pierwszego gola w naszych barwach więc czuł się mocny i pewnie dlatego wziął na siebie rolę egzekutora. Strzał był celny, ale Michał Gliwa obronił.

Zastanawiam się nad tym i dochodzę do wniosku, że trzeba zmienić przygotowania dla wykonawców rzutów karnych. Kiedyś był gwizdek, zawodnik ustawiał piłkę na „wapnie” i strzelał. Teraz sędzia analizuje, słucha podpowiedzi z VAR-u, na koniec jeszcze biegnie do monitora, a zawodnik stoi i czeka. Gubi koncentracje, a może za dużo myśli przychodzi mu do głowy. Nie wiem czy to jest temat do rozpracowania przez psychologa, który podpowie jak się skupić w takim momencie. Może warto to przemyśleć.

W rocznicę śmierci taty

Na pewno warto natomiast pochwalić stopera Nemanję Nedicia za to, że do końca wierzył w zwycięstwo i w doliczonym czasie gry pobiegł w pole karne gości.

– W przerwie Konrad Jałocha powiedział, że wygramy 2:1 – dodał opiekun trójkolorowych. – Te słowa cały czas miałem w uszach, tak samo jak zapewnienie Łukasza Grzeszczyka, który wchodząc na boisko powiedział, że będzie dobrze. Gdy więc Nemanja zapytał czy w ostatnich sekundach gry ma się jeszcze włączyć do ofensywy kiwnąłem mu głową. Pobiegł i strzelił bardzo ważnego gola dla nas, ale także dla siebie, bo w dniu rocznicy śmierci taty mógł mu zadedykować to zwycięskie trafienie.


Na zdjęciu: Zanim Krzysztof Wołkowicz mógł strzelać jedenastkę, musiał sporo się naczekać.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus