Daleka droga

„Niebiescy” ponieśli dopiero czwartą domową porażkę pod wodzą Jarosława Skrobacza i pierwszy raz za kadencji tego szkoleniowca przegrali mecz, w którym prowadzili 1:0, ale czasu na rozpamiętywanie meczu z Arką nie ma. Już w piątek wyjazd do Opola.


Dzień 16 października to nie jest dobra data w najnowszej historii Ruchu. W 2021 i 2022 roku oznaczała domowe porażki 2:4 – w II lidze z Wisłą Puławy, zaś tej niedzieli z Arką Gdynia w meczu na szczycie tabeli pierwszej ligi. „Niebiescy” stracili miano zespołu niepokonanego u siebie oraz – na rzecz Puszczy Niepołomice – fotel lidera.

Nonszalancja czy związane nogi?

– Niestety dla nas, musimy pogratulować gościom – mówi Jarosław Skrobacz, szkoleniowiec chorzowian. – Mam wrażenie, że dobrze weszliśmy w to spotkanie, nawet trochę zaskakując Arkę. Po kombinacyjnie rozegranym rzucie wolnym mieliśmy karnego, objęliśmy prowadzenie i był moment, gdy wydawało się, że to my jesteśmy bliżej drugiej bramki niż rywale wyrównania. Najpierw jednak uratował nas spalony, co już było lampką ostrzegawczą, że coś złego się dzieje, a potem gdynianie z dziecinną wręcz łatwością strzelali nam gole.

Wcześniej się to nie zdarzało. Byliśmy konkretniejsi, bardziej zdecydowani. Teraz… Nawet nie wiem, jak to nazwać – czy trochę nonszalancji, rozluźnienia, czy po prostu ktoś miał związane nogi. W bardzo prosty sposób dopuszczaliśmy przeciwnika do bramkowych szans. Pierwsza połowa ułożyła całe to spotkanie, po golu na 1:3 było strasznie ciężko.

W przerwie trudno było przywrócić zawodnikom wiarę w to, że można jeszcze ten mecz odwrócić, zwłaszcza z tak grającym przeciwnikiem, z łatwością przechodzącym z defensywy do ofensywy. Każda nasza strata to było narażanie się na kontry, czwartą bramkę, dlatego nasza gra w drugiej połowie nie do końca mogła być otwarta. Do samego końca próbowaliśmy i stąd trafienie na 2:3, a czwarty gol dla Arki był już konsekwencją naszych zachowań.

Gdyby był „Kasol”…

Jednym z „ojców” tej porażki został Filip Nawrocki, którego strata na rzecz Omrana Haydarego poprzedziła bramkę na 1:2 i była kluczowym momentem meczu. Obrońca, który zagrał pierwszy raz od… przegranego meczu z ŁKS-em Łódź, zastępując pauzującego za kartki Konrada Kasolika, już w przerwie został zmieniony. Do defensywy wycofany został środkowy pomocnik Patryk Sikora, jego miejsce zajął Jakub Piątek, zaś na ławce został nominalny stoper Remigiusz Szywacz.

Teraz to już tylko gdybanie, jak potoczyłby się ten mecz, jeśli „Kasol” nie pauzowałby, albo jeśli trener Skrobacz zastąpiłby go Szywaczem.

– Manewr z Sikorą w przerwie powodował przesunięcie tylko jednego zawodnika – Przemka Szura ze środka na prawą stronę. Wprowadzenie Remka Szywacza powodowałoby, że pozycję zmieniłby też Maciej Sadlok, wtedy nasza linia obrony byłaby już całkiem przeorganizowana, a tego woleliśmy uniknąć. Stąd pomysł z Sikorą i Piątkiem. Chcieliśmy, by dodał nam trochę jakości w środku, myśleliśmy o zmianach do przodu, potrzebowaliśmy impulsu, ale tak naprawdę kluczowy był gol na 1:3. Wszystkie te bramki Arka zdobyła za łatwo.

Przez cały tydzień powtarzaliśmy, że najgroźniejsza jest jej bardzo dobra gra po przechwycie czy odbiorze piłki, bo ma na tyle zaawansowanych technicznie zawodników, że potrafi takie sytuacje wykorzystywać. Przestrzegaliśmy samych siebie. Wiedzieliśmy, że jeśli nie będziemy popełniać błędów, mamy szansę wygrać, ale niestety je popełniliśmy, nie zrealizowaliśmy planu – nie kryje trener Skrobacz, którego pytamy, czy Arka była najsilniejszym przeciwnikiem, który stanął dotąd w pierwszej lidze na drodze Ruchu.

– Nie chcę słodzić, wystawiać laurek, bo każde spotkanie jest inne, ale Arka to dobry zespół i zagrała z nami dobry mecz. Wykorzystała, co miała. Nam za dobre wrażenia z pierwszych 25 minut nikt nic nie da. Przegraliśmy zasłużenie – mówi szkoleniowiec.

Kilka, może kilkanaście

Ruch pierwszy raz pod wodzą Jarosława Skrobacza przegrał mecz, w którym prowadził 1:0. I zarazem poniósł dopiero czwartą porażkę przy Cichej za kadencji tego szkoleniowca – w 29. meczu. Z Chorzowa z tarczą wracały w ostatnich kilkunastu miesiącach jeszcze tylko Wisła Puławy, Radunia Stężyca i – w ramach Pucharu Polski – Górnik Zabrze. Teraz „Niebiescy” zostali bez punktów i to paradoks, bo we wcześniejszych 3 kolejkach punktowali – z Wisłą Kraków, Sandecją Nowy Sącz czy Resovią – choć to rywale trafiali na 1:0.

– Każda porażka boli, nie jest przyjemna – przyznaje trener wicelidera Fortuna 1. Ligi. – Mieliśmy dobre wejście w to spotkanie, w przeciwieństwie do kilku poprzednich, gdy początki były gorsze. Tym razem z mobilizacją, koncentracją, wszystko było OK, ale w najważniejszych momentach brakło determinacji, konsekwencji. Ale liga jest długa, daleka droga przed nami, trzeba dograć jesień do końca. Czekają nas fajne spotkania. W piątek gramy w Opolu, bardzo blisko są derby z Katowicami. Jest jeszcze o co grać, kilka punktów można zdobyć. A kilkanaście – byłoby rewelacyjnie…
(mag)


Na zdjęciu: Po pierwszej w ligowym sezonie porażce przy Cichej chorzowianie muszą szybko podnieść głowy, bo już w piątkowy wieczór grają z Odrą.
Fot. Łukasz Sobala/PressFocus