Dalsze problemy kapitana

Podatność na kontuzje Marco Reusa osiągnęła już mityczny poziom. Jego miesięczna przerwa od gry zamieniła się w półroczną, co zmusza do refleksji nad karierę tego świetnego gracza.

Czego, jak czego, ale jakości Reusowi odmówić po prostu nie można. Mimo swoich licznych rehabilitacji zawsze należał do nielicznego grona piłkarzy, którzy od razu po powrocie do zdrowia wchodzili na wysoki poziom i nie potrzebowali specjalnego czasu na złapanie dawnej sprawności. Przez osiem lat w Borussii Dortmund Niemiec rozegrał 266 meczów, w których zdobył 129 goli i 82 asysty.

Reus jak Gerrard

Spotkań tych powinno być rozegranych dużo, dużo więcej. Reus na boisku znajdował się tylko przez 57,3% możliwego czasu gry, co oznacza, że opuścił niemal połowę możliwych do rozegrania meczów! Z powodu różnych kontuzji stracił także całą masę występów reprezentacyjnych, nie był na zwycięskim mundialu w 2014 roku, na Euro 2016, na Pucharze Konfederacji w 2017 roku.

Niemieckie barwy przywdział ledwie 44 razy, a na karku ma już 31 lat. Reus był już wybierany najlepszym piłkarzem sezonu Bundesligi, sięgnął po Puchar Niemiec i trzy Superpuchary, na czym jego osiągnięcia się kończą. Ofensywny zawodnik BVB nigdy nie sięgnął po mistrzostwo Niemiec, co będzie mu wypominane jak brak tryumfu w Premier League słynnego Stevena Gerrarda z Liverpoolu.

4 lutego Borussia odpadała z Pucharu Niemiec po spotkaniu z dość słabym Werderem Brema. W końcówce tego meczu z powodu kontuzji boisko musiał opuścić kapitan zespołu – rzecz jasna Reus. Diagnozy były stosunkowo optymistyczne, Niemiec miał wrócić do grania po jakichś czterech tygodniach pauzy, bo uraz przywodziciela nie był aż taki poważny. Powiało pozytywną energią, ponieważ oznaczałoby to, że klubowy wychowanek nadal będzie unikał długich przerw w grze – ostatnia taka trwała od sierpnia 2017 do lutego 2018 roku. Późniejsze urazy były co najwyżej lekkie.

Ibiza nie pomogła

Okazało się jednak, że pauza Reusa przedłuża się. Wybuchła pandemia, ligę wstrzymano, co w niemieckich mediach opisywano jako… dobrą rzecz dla niemieckiego gracza, który w spokoju mógł przygotować się na majowy powrót Bundesligi. Czasu było sporo, w końcu pierwotnie miał nie grać przez cztery tygodnie. Liga jednak wróciła, grała, skończyła się, zaczął się sierpień… a Reus nadal się leczy.


Czytaj jeszcze: Łukasz Piszczek potwierdził swój powrót do domu

Borussia wydała ostatnio komunikat, w którym stwierdziła, że na wcześniej kontuzjowanym mięśniu przywodziciela pojawiło się zapalenie ścięgien i klub nie jest w stanie stwierdzić, kiedy kapitan wróci do boisko. Miały być cztery tygodnie, jest już pół roku.

– Niestety, ale oczekiwana poprawa nie pojawiła się. Trudno jest cokolwiek prognozować – przyznał rozżalony dyrektor sportowy Michael Zorc. Reus nie będzie musiał przechodzić operacji, ale jego leczenie będzie odbywać się w sposób delikatny. Niemcowi nie pomógł nawet fakt, że na niedawnych wakacjach na Ibizie towarzyszył mu klubowy fizjoterapeuta Thomas Zetzmann.

Następca Sancho

Oprócz Reusa głowę dortmundzkich działaczy zajmuje również Jadon Sancho, którego bardzo chce u siebie Manchester United. Anglicy na razie nie chcą zapłacić żądanych przez Borussię 120 mln euro (co najmniej!), ale Niemcy i tak szukają już potencjalnej alternatywy dla 20-latka. Ostatnio wymieniało się Jonathana Ikone z Lille, zaś najnowszym doniesieniem jest piłkarz dużo większego kalibru – Memphis Depay, gwiazda Olympique Lyon. Informujący o tym zainteresowaniu „Bild” nie podał jednak zbyt wielu konkretów po za tym, że 26-letni Holender znajduje się na listach BVB.


Na zdjęciu: Marco Reus (przy piłce) rozegrał dla Borussii tylko 57,3% możliwych minut. Resztę zabrały mu kontuzje.

Fot. PressFocus