Daniel Tanżyna: Miałem wszystkiego dość

Rozmowa z Danielem Tanżyną, wracającym do zdrowia środkowym obrońcą GKS-u Katowice.


Z powodu problemów z plecami stracił pan niemal cały poprzedni rok – rundę wiosenną w Widzewie i jesień w GieKSie, w barwach której jeszcze pan oficjalnie nie zadebiutował. Jak zdrowie?
Daniel TANŻYNA: – Wszystko dobrze, dziękuję. Trenuję z drużyną już od połowy listopada, przepracowałem cały grudzień i od stycznia mogę przygotowywać się na pełnych obrotach do rundy wiosennej. Ostatnią konsultację medyczną miałem na początku tego miesiąca – u Michała Żółkiewicza, osteopaty ze Szczecina, który postawił mnie na nogi. Miałem problem ze zdiagnozowaniem urazu. Powiedział, że w dwa miesiące postawi mnie na nogi. Szkoda, że nie trafiłem na niego wcześniej, ale lepiej późno niż wcale. Usłyszałem po Nowym Roku, że jest wszystko dobrze, nie ma żadnego regresu, ale raz na 1,5 miesiąca mam kontrolnie się u niego pojawiać. Do Szczecina jest trochę daleko, więc trochę Polski teraz zjechałem.

Jak to się stało, że wylądował pan na leczeniu aż w Szczecinie?
Daniel TANŻYNA: – To jest historia! W życiu nie ma przypadków. W Pucharze Polski trafiliśmy na Pogoń II Szczecin. Oglądaliśmy w szatni losowanie, wszystko elegancko, a ja skojarzyłem, że grał tam przecież Bartek Ława. Poznaliśmy się lata temu. Mamy wspólnych znajomych w Gdyni, on przyjaźni się z Przemkiem Trytką, a my z „Trytem” jesteśmy jak brachole. Zastanowiłem się, czy „Ławka” będzie grał przeciw nam. Zadzwoniłem, potwierdził i powiedział: „Super, to zobaczymy się!”. Wtedy zacząłem mu opowiadać o swoich problemach z kręgosłupem. Usłyszałem tylko w słuchawce: „Rzuć wszystko, wsiadaj w pociąg, przyjeżdżaj do Szczecina. Znam jednego gościa, jest niesamowity, obiecuję ci, że pomoże”. Bartek miał zaufanie do tego osteopaty, wiedział, ile zwalczył już beznadziejnych przypadków, ilu wyciągnął ludzi, którym nikt inny nie był w stanie pomóc. Zresztą spójrzmy na samego „Ławkę” – ma 43 lata, dalej gra w trzeciej lidze, startuje w triathlonach, ultramaratonach. Posłuchałem się starszego kolegi. Powiedziałem o tym trenerowi Górakowi, dyrektorowi Góralczykowi, dali mi zgodę na taką konsultację. Gdyby nie to losowanie w Pucharze Polski, to nie wiem, co by było.

Latem wszedł pan w trening, zagrał w dwóch sparingach, ale problemy z Widzewa znowu wróciły. Chodził pan od gabinetu do gabinetu?
Daniel TANŻYNA: – Tak było. Było widać, że znowu pojawiła się wypuklina, czyli to, co wcześniej. Od lekarza, który mnie operował, usłyszałem, że może mnie… ponownie operować. Zapytałem: „Kurczę, panie doktorze, to czy ta pierwsza operacja była potrzebna, skoro znowu dzieje się to samo?”. Podziękowałem i stwierdziłem, że poszukam pomocy gdzieś indziej. Nie mam żadnych pretensji, swoje rzeczy robili tam dobrze, widzieli wypuklinę i po prostu ją wycinali. Tyle że wycinali skutek, a przyczyna była gdzieś indziej. Dopiero w Szczecinie zdiagnozowano, że mam problem nie z całym dyskiem, a jednym kręgiem – zrotowanym i przez to źle uciskającym na krąg poniżej, pod złym kątem. Przez to robiła się wypuklina. Michał Żółkiewicz powiedział: „Dobrze, że do mnie trafiłeś. Przeszedłbyś kolejną operację, wróciłbyś do zdrowia, minęłyby 2-3 tygodnie – i dzień dobry, znowu byłoby to samo”.

Gdy rozmawialiśmy we wrześniu, miał pan do siebie żal, że być może zbyt wcześnie wszedł pan na wysokie obroty, zaczął grać w letnich sparingach GieKSy. Ale okazuje się, że to nie miało znaczenia, bo prędzej czy później problemy i tak by wróciły?
Daniel TANŻYNA: – Najprawdopodobniej tak, skoro wtedy był znany i chwilowo zwalczony skutek, a nie przyczyna moich problemów. W Szczecinie mieszkałem dwa miesiące. Dostałem słowo od trenera, dyrektora: „Dobra, jedź, wracaj zdrowy, żebyś pomógł nam na boisku”. Leczenie przebiegło bez zabiegu, za wszelką cenę chciałem tego uniknąć. Sporo jeszcze poczytałem o tych plecach, trafiłem na książkę takiego „magika” z Kanady, Stuarda McGilla, trochę się dowiedziałem, co robić, czego nie, czego warto unikać. Szkoda, że nie stało się to wcześniej, wszystko potoczyłoby się inaczej, ale widocznie tak miało być. Gdy mój stan zaczął się poprawiać, śmiałem się, że w Szczecinie mam mocny obóz. Rano terapia, potem siłownia czy czy wylewanie potów w salce rehabilitacyjnej u Mateusza Chełstowskiego, a wieczorem bieganie. Najpierw pół godziny, potem 45 minut, godzina. W terenie, nie na bieżni – bo wolę plener, by móc jeszcze coś zobaczyć. Był mocny reżim, ale nie było innej drogi.

Ostatni mecz o punkty zagrał pan w marcu. To najtrudniejszy moment w piłkarskim życiu?
Daniel TANŻYNA: – W sierpniu przeszły mi przez głowę czarne myśli, że może już nic z tego nie będzie. Trafiłem do nowego klubu, byłem nakręcony, chciałem grać – a tu znowu ten sam uraz. Zastanawiałem się, czy jeszcze wrócę. No i mowa tu o czymś innym niż kostka czy kolano. Problemy z plecami, kręgosłupem, powodują, że nawet gdy śpisz i przewracasz się z boku na bok, to czujesz ogromny ból. Czujesz go przy każdej czynności. Nie ma pozycji, przy której cię nie boli. Mnie ten ból towarzyszył bardzo długo, z dwutygodniową letnią przerwą, gdy wróciłem do treningów, sparingów. Poza tym cały czas mnie łamało. Ludzie porównują to do podobnego bólu, jaki wywołuje rwa kulszowa. Czujesz nie tylko plecy, ale też nogę. Miałem robione krzyżowe, operowane kolana, ale tego się nie da porównać. I najgorszy był ten brak diagnozy. Miałem wszystkiego po prostu dość. Mówiłem sobie: „OK, chcę grać w piłkę, ale chcę też po prostu normalnie funkcjonować, bez bólu!”. Chodziłem od lekarza do lekarza. Niektórzy patrzyli na mnie i mówili: „Szczerze? Nie wiemy, jak ci pomóc”. Ale nie zwątpiłem, szukałem. Gdy już w Szczecinie padła diagnoza, wdrożono leczenie, czułem poprawę – to zrobiło się fajnie. Traktuję to jak pewien znak. Powtarzałem sobie: „Chłopie, albo cię złamie ten kręgosłup, albo jeszcze będziesz góry przenosił!”. Wierzę, że gdy pracujesz ciężko, to życie potem oddaje.

Słyszałem, że jeśli uraz pleców wróci, po sezonie nie będzie pan robił problemów z rozwiązaniem kontraktu, podpisanego do 30 czerwca 2024. To prawda?
Daniel TANŻYNA: – Gdyby były problemy, to się rozstaniemy. Tak dogadałem się z władzami. Nie chcę nikogo oszukiwać.

W zimowych sparingach jest pan stopniowo wdrażany do gry. Z Koroną Kielce był kwadrans, ze Skrą Częstochowa – pół godziny, z rezerwami i Odrą Opole – po 45 minut. Jakie wrażenia?
– Ogólnie – dobre. Teoretycznie, już w końcówce rundy jesiennej dałbym radę, ale to byłoby na siłę. Ustaliliśmy z trenerem i dyrektorem: „Dobra, masz jeszcze 1,5 miesiąca, dojdź do siebie, bo na wiosnę będziesz potrzebny”. Po dotychczasowych sparingach mogę powiedzieć, że grania się nie zapomina, ale po tak długiej przerwie potrzebujesz minut, nie czujesz dobrze odległości na boisku, dystansów, brakuje takiej pewności. Ona wraca z treningu na trening, ze sparingu na sparing. Jest coraz lepiej. Skupiam się na tym, by przygotować się jak najlepiej fizycznie. Jestem środkowym obrońcą, tego potrzebuję. Wiem, że swoje umiejętności piłkarskie posiadam i pod tym względem sobie poradzę. Wierzę, że już przed pierwszą wiosenną kolejką będę mógł powiedzieć: „Jestem gotowy na 90 minut”. Myślę, że będę w stanie. Został miesiąc.

Trener Rafał Górak wystawia pana na razie z lewej strony trójki środkowych obrońców. To pana miejsce?
Daniel TANŻYNA: – Na półlewym grałem w Widzewie czy Tychach. Na tej pozycji spędziłem ostatnie lata, jest moją ulubioną, ale w trójce mogę grać też centralnie czy na półprawym. Nie robi mi to wielkiej różnicy.

Prócz pana, w drużynie są jeszcze stoperzy Arkadiusz Jędrych, Bartosz Jaroszek, Grzegorz Janiszewski, Michał Kołodziejski. Jesienią drużyna traciła mało goli. Nie będzie łatwo wskoczyć do składu?
Daniel TANŻYNA: – To prawda. Gra obronna jesienią była na naprawdę duży plus. Straciliśmy 18 bramek, ale obraz zamazuje ostatni mecz z ŁKS-em, przegrany 1:5. We wcześniejszych meczach blok defensywny spisywał się bardzo solidnie. Będzie ciężko, ale podejmuję rękawicę. Na treningach i w sparingach chcę udowadniać, że jestem w stanie wywalczyć sobie miejsce w składzie, pomagać drużynie.

W listopadzie skończył pan 33 lata, jest pan najstarszy w drużynie. Przynajmniej teraz nikt już – jak jesienią – nie pyta w szatni: – Dziadek, kiedy na trening?
Daniel TANŻYNA: – Nie, a dziadek na treningach wygląda w miarę! Przyznam, że bywałem w różnych szatniach, ale w GieKSie naprawdę jest klimat, kolektyw. Dużo śmiechu, dużo ludzi związanych z regionem czy klubem, będący tu już jakiś czas – Adi Błąd, Bartek Jaroszek, Arek Jędrych, Rafał Figiel, Dawid Kudła… Mógłbym tak wymieniać. Dzięki temu jest pewne DNA. Mam nadzieję, że ta atmosfera w szatni przekuje się na wyniki uzyskiwane wiosną. Ona – jak wiemy – jest zupełnie inna niż jesień.

W tabeli macie punkt straty do miejsca barażowego.
Daniel TANŻYNA: – Tabela nie kłamie, jest spłaszczona, dużo drużyn zamieszanych jest w walkę o ekstraklasę. Odkąd są baraże, napina się na to trzy czwarte ligi. Gramy o jak najlepszy wynik i chciałbym, by przypadło nam któreś z miejsc 1-6. Znajduje się to w naszym zasięgu, o to trzeba walczyć, historia pokazuje, że Górnik Łęczna był w stanie awansować nawet z szóstej pozycji. Jest o co walczyć, w piłce trzeba być ambitnym i odważnym, bo do odważnych świat należy.

Na zdjęciu: Daniel Tanżyna wierzy, że już w lutym rozegra pierwszy od… marca mecz o punkty i zadebiutuje wreszcie w barwach GieKSy.
Fot. Tomasz Błaszczyk/GKS Katowice