Derby Łodzi. Telewizja w roli derbowego gajowego

ŁKS wyznaczył rozpoczęcie derbowego meczu z Widzewem na kultową dla klubu godzinę 19.08, mającą symbolizować rok założenia klubu.


Kibice Widzewa zastanawiali się z kolei, jak przeciągnąć wejście drużyn na boisko, by sędzia mógł gwizdnąć po raz pierwszy o 19.10, co z kolei oznacza rok 1910, czyli początek widzewskiej tradycji. Skończyło się jak w starym dowcipie o partyzantach i Niemcach. Jednego dnia Niemcy wygonili partyzantów z lasu, drugiego partyzanci przegonili Niemców, a trzeciego przyszedł gajowy i przepędził jednych i drugich.

By nie być posądzonym o brak patriotyzmu, zaznaczmy, że chodzi o partyzantów czeskich…

Tym razem w roli gajowego wystąpił Polsat, który decyduje o godzinach rozpoczęcia I-ligowych spotkań. Nie będzie żadnych podchodów, bo mecz rozpocznie się o 12.40. W roku 1240 w Polsce rządził Henryk Pobożny, który rok później zginął od tatarskiej strzały pod Legnicą.

„Prawdziwych” derbów – jak twierdzą ortodoksi, którzy uznają mecze obu drużyn tylko w ekstraklasie – nie było w Łodzi od dziewięciu lat. 9 kwietnia 2012 roku padł remis 1:1 po golach Marka Saganowskiego dla ŁKS i Marcina Kaczmarka dla Widzewa.

Ten drugi, którego nie należy mylić z niedawnym trenerem Widzewa o tym samym imieniu i nazwisku, gra nadal w KSZO w III lidze, chociaż ma już 41 lat. Jeszcze dłużej czekamy na „normalne” derby, czyli takie z kibicami, bo od roku 2009. To jedni, to drudzy, nie wpuszczali kibiców „przyjezdnych” na swój stadion. Jeszcze jesienią – 16 września ubiegłego roku – mecz oglądało 5600 widzów na stadionie Widzewa.

Teraz po raz pierwszy w historii na trybunach nie będzie ani jednego kibica. Oba kluby prześcigają się w apelach o wirtualne wsparcie: ŁKS udostępnił specjalny kanał na twitterze, na którym wpisywać można słowa zachęty dla zespołu, Widzew z kolei namawia do kupowania wirtualnych biletów na sektor dla gości za 5 złotych, obiecując, że do każdego biletu spółka dołoży swoje pięć złotych, a dochód przeznaczony zostanie na zakup sprzętu dla akademii.

Oba kluby mniej więcej w tym samym czasie przeżyły bankructwo. Szybciej „ogarnął się” ŁKS, który zdążył już posmakować ekstraklasy, podczas gdy Widzew mozolnie przedzierał się przez zasieki trzeciej i drugiej ligi. Pod tym względem ŁKS ma więcej ligowej ogłady i to stawia go w roli faworyta (jesienią wygrał bez dyskusji 2:0), ale przecież i w Widzewie nie brakuje zawodników z doświadczeniem w ekstraklasie.

Wylicza się zwykle przy takiej okazji piłkarzy, którzy grali i w jednym, i w drugim zespole. Z ŁKS do Widzewa przechodzili w przeszłości (mowa o ekstraklasowych czasach) Andrzej Woźniak, Marek Dziuba, Maciej Terlecki, Dariusz Podolski.

W drugą stronę wędrowali Jacek Gierek, Zbigniew Wyciszkiewicz (mistrz Polski i z Widzewem, i z ŁKS), Mirosław Myśliński. Teraz w kadrze Widzewa jest Przemysław Kita, który z ŁKS trafił do Widzewa przez Kraków, Pruszków i Grudziądz, a w ŁKS gra z kolei Maksymilian Rozwandowicz, który ligowe bankructwo przeżył właśnie w Widzewie w 2015 roku. Tak się złożyło, że obaj to wychowankowie pabianickiego Włókniarza.

Sławomir Kowalewski, jeden z „Trubadurów”, którzy mają w repertuarze piosenkę i o Widzewie, i o ŁKS, powiedział kiedyś: „Ja się dziwię, że kibice tak się nie szanują, obrzucają się obelgami, biją się. Przecież wszyscy jesteśmy z jednego miasta i powinniśmy wspierać oba kluby”. Ale po chwili dodał: „No, chyba, że są akurat derby”…


Fot. Adam Starszyński/PressFocus