Dietmar Brehmer: Polonię mam najbliżej serca

Rozmowa z trenerem Dietmarem Brehmerem, z którym po awansie do II ligi rozstała się Kotwica Kołobrzeg.


Dlaczego w przyszłym sezonie nie będzie panu dane poprowadzić Kotwicy?

Dietmar Brehmer: – Taka była decyzja prezesa Dzika. Ma inną koncepcję i trudno mi z tym dyskutować. Mogę się z tym zgadzać, mogę nie zgadzać, ale tak to wygląda. Zrobiliśmy swoje jako sztab. Zadanie zostało wykonane, a prezes chce wybudować wszystko od nowa – skoro odchodzi cały sztab, dyrektor sportowy… Szkoda, że decyzja zapadła w ostatniej chwili, na 3 dni przed końcem kontraktu.

Czyli świętując promocję do II ligi nie domyślał się pan, że to może być koniec?

Dietmar Brehmer: – Absolutnie nie brałem tego pod uwagę. Byłem wręcz pewien kontynuowania współpracy. Już drugiego dnia po ostatnim meczu spotkaliśmy się z prezesem. Konwencja była taka, że każdy z członków sztabu po kolei mówił, jakie warunki go interesują. Prezes zadeklarował, że w ciągu 3 dni się skontaktuje.

Rozstaliśmy się w nastrojach świadczących, że idziemy w dobrym kierunku i nadal będziemy współpracować. Telefon o umówionej porze jednak nie zadzwonił i zdałem sobie sprawę, że w grę mogą wchodzić inne rozwiązania. Tak też się stało, choć wierzyłem do końca – do momentu, w którym prezes zakomunikował oficjalnie, jakie kroki podejmuje. Spotkaliśmy się w czwartek, podaliśmy sobie ręce, życzyliśmy wszystkiego dobrego. Zdałem mieszkanie i udałem się w drogę powrotną na Śląsk.

Mimo wszystko, Kotwicę chyba będzie pan wspominał dobrze, skoro okazał się pan tym trenerem, pod którego wodzą – po 5 latach – wróciła na szczebel centralny?

Dietmar Brehmer: – To był świetny sezon, świetna praca z bardzo dobrym sztabem szkoleniowym. Jak na III ligę – absolutny top. Zawodnicy byli dobrze dobrani, zbudowaliśmy fajny zespół. Przychodząc rok temu do klubu, byłem praktycznie tylko ja i Michał Wojtowicz (asystent trenera – dop. red.). We dwóch budowaliśmy struktury, w większości elementów naprawdę od zera.

Zgoda, był pewien kapitał ludzki, sporo dokonanych transferów, fajna ofensywa, ale nie było choćby fizjoterapeuty, sztabu, sprzętu pomocniczego, organizacyjnych schematów. Początki były ciężkie, przegraliśmy pierwszy mecz, który zaczął morderczy sezon. W rundzie jesiennej liczyły się jeszcze Sokół Kleczew, Pogoń Nowe Skalmierzyce i Unia Janikowo, ale sprowadziło się to ostatecznie do pytania – czy my, czy Olimpia Grudziądz? Chodziło wyłącznie o to, by wygrywać, wygrywać i jeszcze raz wygrywać. Każdy remis był porażką. Daliśmy radę mimo dużej presji.

Tylko cztery kolejki spędziliśmy na 1. miejscu, przez większość sezonu goniliśmy Olimpię. Był wiosną moment, gdy strata wynosiła już w zasadzie 5 punktów – 4 „zwykłe” plus 1 za gorszy o bramkę bilans bezpośrednich meczów. Trudna chwila. Sięgaliśmy wtedy do naprawdę głębokich rezerw mentalnych i fizycznych, starając się wydobyć z zawodników i nas samych do samego końca to, co najlepsze. Dodawać wiary. Jako sztab musieliśmy być przykładem, że pracujemy, nie poddajemy się, wierzymy. To przyniosło efekt.

Dzień awansu – sensacyjną porażkę (0:1) Olimpii ze szczecińskim Świtem Skolwin i waszą wygraną (4:3) ze Stolemem Gniewino – to chyba ścisła czołówka pańskich piłkarskich przeżyć?

Dietmar Brehmer: – Okoliczności były absolutnie niesamowite. Cały czas wierzyliśmy, mimo że nie wszystko już od nas zależało, bo Olimpii wystarczał remis w Szczecinie. Rozmawiałem wtedy z trenerem Andrzejem Tychowskim ze Świtu, który zapewniał mnie, jak bardzo zmobilizowany jest zespół przed jego pożegnalnym meczem. To raz, dwa – mówił, że mają z Olimpią pewne zaszłości. Obiecałem „alkoholowe” wynagrodzenie trenerowi Tychowskiemu w razie zwycięstwa. Jego zespół wykonał zadanie. Długo nie interesowałem się wynikiem ze Szczecina, skoro graliśmy swój mecz. Wygraliśmy i czekaliśmy 5-6 minut. Emocje były wielkie – a potem wielki wybuch radości.

Alkohol wręczony?

Dietmar Brehmer: – Jeszcze nie zdążyłem. Sądziłem, że postawię dobrą whisky będąc na miejscu, pracując blisko. Albo ja wybrałbym się do Szczecina, albo zaprosił trenera Tychowskiego. Chyba będę musiał mojemu koledze wysłać to pocztą.

Panu – Ślązakowi i miłośnikowi gór – dobrze żyło się nad Bałtykiem?

Dietmar Brehmer: – Kołobrzeg to przyjemne miejsce, specyficznie uwarunkowane sezonem turystycznym. Turyści są zawsze, ale gdy nie ma ich wielu – wiosną, jesienią, zimą – jest bardzo miło. W lipcu i sierpniu są nieprzebrane tłumy, trzeba się dostosować. Początki były trudne – wiele pracy, szczyt sezonu urlopowego, miałem problem choćby z wynajęciem mieszkania. Ale znalazłem swoje miejsce; wiedziałem, gdzie biegać, gdzie przejechać się rowerem, do jakiej restauracji pójść, na którą część plaży. Miasto nie jest aż tak duże, da się w nim miło spędzić czas. Będę ciepło to wspominał, choć szczerze… i tak wolę góry!

Pan stracił posadę, a na trenerską drogę wkroczył niedawno pański młodszy brat Dawid, obejmując IV-ligową Podlesiankę Katowice. Będzie pan trzymał kciuki?

Dietmar Brehmer: – Nie widziałem innego wyjścia. To musiało pójść w takim kierunku. Dawid się szkoli, ma licencję UEFA A, jest człowiekiem otwartym na trendy piłkarskie, siedzi w tym od wielu lat. Wchodził powoli w taki wiek, kiedy warto było powiesić buty na kołku. To był idealny moment. Kibicuję mu bardzo, cieszę się, że już wszedł w rolę trenera. Mam nadzieję, że będzie się w niej spełniał.

Jest pan ważną postacią dla nowszej historii Polonii Bytom. Ona właśnie rozstała się z trenerem Kamilem Rakoczym, pan rozstał się z Kotwicą. Myślał pan kiedyś, że dobrze byłoby wrócić na Olimpijską?

Dietmar Brehmer: – Zdaję sobie sprawę, że w Polonii jest wakat. To mój klub, zawsze będący najbliżej serca. To w Bytomiu spędziłem najdłuższy czas. Rozstanie z Kotwicą to świeża sprawa. W tej chwili trudno mi powiedzieć, jak potoczy się przyszłość. Dopiero wracam na Śląsk…


Na zdjęciu: Trener Dietmar Brehmer po szalonym roku spędzonym nad Bałtykiem wraca na Śląsk.

Fot. Krzysztof Porebski/PressFocus