Dla niektórych jesteśmy kulą u nogi

Maciej Grygierczyk, Dariusz Leśnikowski

W pięciu kolejkach zdobyliście trzy punkty. Żal, niedosyt, zdziwienie, złość?

Marcin JAROSZEWSKI: – Dorobek 5-punktowy oddawałby to, co się wydarzyło. Prowadząc z Piastem, nie mieliśmy prawa przegrać. Podobnie w Warszawie – tam trudno było nawet zremisować, a nam udało się z Legią… przegrać. O tym, że wróciliśmy ze stolicy z pustymi rękami, zadecydował chyba lęk i głowa.

Czy drużyna zostanie jeszcze wzmocniona?

Marcin JAROSZEWSKI: – Nie. Nie chcemy przesadzać. Myśleliśmy, że dokonamy mniejszej liczby transferów, ale życie pokazało, że młodym zawodnikom są potrzebni doświadczeni. Wcale nie jest powiedziane, że ci, którzy przyszli, będą grali. Ich obecność ma wymusić postęp na młodzieży. Mam tu na myśli Puchacza, Rzoncę, Milewskiego. To trzej zawodnicy, którzy byli kluczowi w pierwszej lidze, a teraz muszą walczyć o swoje. I muszą mieć z kim walczyć, bo w innym wypadku nie byłoby progresu.

Jest pan zadowolony z tego okienka, podczas którego obieraliście czasem niecodzienne kierunki?

Marcin JAROSZEWSKI: – Nie jest tak, że odkrywamy nowe lądy i kierunki, nie chcemy być na siłę oryginalni. Jeśli jednak trafia się okazja pozyskania takiego zawodnika jak Michael Heinloht, to nie ma się nad czym zastanawiać. Może nikt o nim głośno nie mówi, ale po Wrzesińskim – który jest efektowny i skuteczny – to nasz cichy bohater. Zamknął prawą stronę. Nie zwraca się na to uwagi, ale gra tak, jak tego oczekiwaliśmy.

Możemy być zadowoleni z Piotra Polczaka. Szymon Pawłowski wszedł na boisko z Legią i pokazał, że nie musi się adoptować. Dejan Vokić ma 3-letni kontrakt i moim zdaniem za chwilę będzie to nasz kluczowy zawodnik. Mello to środkowy pomocnik, na razie dostał szansę na lewej stronie, więc jeszcze niczego nie powiemy. Co do Juniora Torunarighi – można się zastanowić, czy w naszym systemie gry to jest „to”. On przyda się, kiedy będziemy musieli prowadzić grę, siedzieć na przeciwniku, budować atak pozycyjny. Adam Kokoszka z kolei nie grał przez rok i jeszcze musi się oswoić.

Próbujecie reaktywować tych doświadczonych zawodników?

Marcin JAROSZEWSKI: – Odkąd trener Dudek trafił do nas, zawsze chciał Kokoszkę. Interesowaliśmy się nim i pewnie gdyby był zdrowy, to byłby tu już rok wcześniej – o ile byłoby nas stać. Co do Pawłowskiego, to nie wydaje mi się, by musiał być reaktywowany. Program InStat pokazał, że w poprzednim sezonie był najlepszym graczem Termaliki. Pewnie najwyższy pułap w życiu już ma za sobą, ale to wciąż zawodnik, który w większości klubów ekstraklasy byłby brany pod uwagę do gry w wyjściowym składzie. Polczak natomiast był podstawowym obrońcą rumuńskiej Astry. Miał tam ważny kontrakt, klub nie chciał się go pozbywać, bardzo trudno było go stamtąd wyrwać. Walczyliśmy o to dwa miesiące. Nie wydaje mi się więc, byśmy mówili o zawodnikach zgranych, choć Kokoszka na pewno jest zagadką.

Jak trudno beniaminkowi odnaleźć się na ekstraklasowym rynku transferowym?

Marcin JAROSZEWSKI: – Nie jest to trudne. Wystarczy mieć pieniądze (śmiech). Nie ukrywam, że pytaliśmy o Radosława Majewskiego. Z samym zawodnikiem nie rozmawialiśmy. Gdy usłyszeliśmy od menedżera, jakiego rzędu kwoty wchodzą w grę i z jakiego pułapu trzeba by startować – zrezygnowaliśmy, bo nie mieliśmy nawet na ten start. Ale… to równie dobrze może też być nieprawda i sam zawodnik może o tym wszystkim nawet nie wiedzieć.

Dzisiaj mogę powiedzieć też, że długo rozmawialiśmy z Januszem Golem. Według jego agencji, wszystkie warunki zostały ustalone i zawodnik zaakceptował je, natomiast cały czas czekał na ofertę z Rosji. Stwierdził, że tamten kierunek bardziej go interesuje. My wiedzieliśmy, że takiej oferty nie ma. Dzwoniliśmy do niego, gdy był w Rosji. Dzwoniliśmy, gdy wrócił do siebie, do Świdnicy. Ktoś musi też jednak chcieć grać w Zagłębiu, a nie tylko czekać do końca okienka – na zasadzie, że jeśli niczego nie będzie miał, to ewentualnie przyjdzie do Sosnowca. Widząc taką postawę zawodnika, w pewnym momencie w pionie sportowym zapadła decyzja, że dziękujemy mu. Poinformowałem agencję menedżerską, że propozycja Zagłębia jest już nieaktualna.

Ktoś jeszcze?

Marcin JAROSZEWSKI: – Od razu po sezonie chcieliśmy pozyskać Łukasza Grzeszczyka z GKS-u Tychy. Wykonałem telefon do prezesa Bednarskiego. Powiedział: „Owszem, ale musicie położyć na stół 600 tysięcy”. Na tej jednej rozmowie się skończyło. Gdyby to był zawodnik, którego jeszcze kiedyś moglibyśmy sprzedać, bardziej perspektywiczny, to pewnie byśmy rozmawiali, negocjowali, kwota by zeszła i dziś grałby u nas. Był on nam jednak potrzebny doraźnie, pewnie zaproponowalibyśmy kontrakt 1+1.

Jeśli nie 600 tysięcy, to ile bylibyście w stanie teraz za 31-latka zapłacić?

Marcin JAROSZEWSKI: – Nie wiem, nie będę mówił takich rzeczy. Wszystko jest kwestią negocjacji. Dla nas najlepiej byłoby go wziąć za darmo – żeby zszedł z kosztów, bo pewnie kontrakt w Tychach ma niemały. Temat urwał się jednak bardzo szybko. Szanujemy tego piłkarza, bo jest bardzo dobry, ma stały fragment, przegląd pola. Postawiliśmy na Dejana Vokicia, który ostatnio otrzymał powołanie do młodzieżowej reprezentacji Słowenii. Umiejętności ma naprawdę bardzo duże. Teraz zostaje tylko kwestia przełożenia ich na mecz, co na razie się nie dzieje.

„Nie mogę ci wiele dać, bo sam niewiele mam” – cytat z piosenki „Perfectu”, który widnieje w pańskim gabinecie, w ekstraklasie nadal jest aktualny?

Marcin JAROSZEWSKI: – W tej branży – cały czas, co nie znaczy, że w zestawieniu z cyframi rzeczywiście wychodzi niewiele… Przeciętny zjadacz chleba w Polsce – za takiego się uważam – może powiedzieć, że finanse są w tej przestrzeni niewspółmiernie wysokie w stosunku do klasy piłkarskiej i jednocześnie średniego poziomu życia Polaków.

Co zrobić, by do tej przestrzeni Zagłębie nie dokładało – w sensie negatywnym – swojej cegiełki?

Marcin JAROSZEWSKI: – Nie ma takiej możliwości. Jeśli nie damy my – to da ktoś inny. Po ostatnim raporcie firmy Deloitte widać, że są kluby, które w pierwszej lidze miały wyższy budżet niż Zagłębie w ekstraklasie.

Jakie myśli towarzyszyły panu przed tygodniem, obserwując, jak polskie kluby odpadają z europejskich pucharów?

Marcin JAROSZEWSKI: – Z tą naszą piłką nie jest tak źle, jak akurat wyszło w Lidze Europy. O reprezentację jestem spokojny, choć bardzo źle się stało, że wypadła tak słabo na mundialu. Bardzo źle – dla całego środowiska, koniunktury. Wartość piłkarzy z danego kraju jest zawsze większa, gdy reprezentacja osiąga dobry wynik na wielkiej imprezie. Jeśli jednak mamy marzenia i ambicje na miarę Europy, to przy całym szacunku – nie powinniśmy się łudzić, że w tej materii coś się niebawem zmieni.

Polskie kluby – Legia, Lech – są w skali europejskiej biedne. I to bardzo! Nawet nasze tuzy, potentaci, to są takie średnie stany 2. Bundesligi. Augsburg, o którym nikt w Europie nic nie wie, ma cztery albo pięć razy większy budżet niż Legia czy Lech, a nie jest w stanie zafunkcjonować w swojej lidze. Pewnie, że zawsze zdarzy się taka drużyna jak Trenczyn czy Trnava, słowackie kluby są systemowo bardzo dobrze prowadzone, ale gwarancji ciągłości nie ma. Raz na jakiś czas wyskoczy Pilzno albo BATE, tak samo jak raz wyskoczyła Legia. Nie ma racjonalnych przesłanek, by myśleć o naszej klubowej piłce inaczej. Bayern Monachium ma 400 mln euro rocznego budżetu. A Legia ma roczny budżet taki, jaki Zagłębie Sosnowiec na… kilkadziesiąt lat. Załóżmy, że to 200 mln złotych. My mamy koło 15.

Ale za sprowadzenie Torunarighi, 28-letniego Nigeryjczyka z Niemiec, całe życie grającego w niższych klasach, trochę wam się oberwało. Co odpowie pan „hejterom”?

Marcin JAROSZEWSKI: – Nie będę z nimi dyskutował.

Nie służy to polskiej piłce.

Marcin JAROSZEWSKI: – Co konkretnie?

Lepiej byłoby zatrudnić osławionego – jeśli już nie młodego – to przynajmniej Polaka, a nie anonimowego gościa z oberligi.

Marcin JAROSZEWSKI: – Może tak, może nie. Potrzebny był nam zawodnik o określonych parametrach. Takiego Polaka na rynku nie widzieliśmy, a myślę, że Junior jeszcze swoje zrobi. Fajnie się szafuje takimi hasłami jak „młody Polak”, „musicie służyć polskiej piłce”. Jeśli tak, to proszę bardzo – zajęliśmy 2. miejsce w pierwszej lidze, byliśmy wysoko w klasyfikacji Pro Junior System, graliśmy wieloma młodymi Polakami. Nie mamy sobie niczego do zarzucenia. Polska piłka niech opiera się na potentatach. Może kiedyś, gdy będziemy mieć stadion, który jest integralną częścią całego planu pt. „Zagłębie Sosnowiec”, to pójdziemy w górę.

Zagłębie zapełniłoby nowy stadion?

Marcin JAROSZEWSKI: – Zdecydowanie tak. Już teraz musimy odmawiać wielu ludziom. Zdajemy sobie sprawę, że z naszym Stadionem Ludowym jesteśmy kulą u nogi dla ekstraklasowego biznesu. Gdy trybuny są zapełnione, to w telewizji wcale nie wygląda to źle, a już dużo lepiej niż chociażby w Płocku czy na kilku innych obiektach, gdzie brakuje widzów.

Mamy jednak świadomość ograniczeń. Nigdy złego słowa na Ludowy nie powiem – tu się wychowałem, tu przeżyłem najlepsze chwile i uważam, że czuje się tu klimat starej piłki. Ten klimat nie niesie jednak ze sobą przychodów, a one są konieczne. O ile kiedyś to była dyscyplina dla mass, o tyle teraz jest już dawno w komercyjnym kotle. Mnie jako kibicowi się to nie podoba, ale nie jestem Don Kichotem i świata nie zmienię. Póki co – cieszmy się atmosferą starego stadionu, ale zdając sobie sprawę, że to coś, co zatrzymuje nas w dawnych czasach, a my jako Zagłębie chcemy iść do przodu. Bez nowego stadionu ten interes w zasadzie będzie można zamknąć.