Dlaczego na Śląskim wygwizdali Deynę?

To było spotkanie, które decydował o tym czy pojedziemy na mundial do Argentyny w 1978 roku czy nie. Przed naszym ostatnim grupowym spotkaniem w eliminacjach nasza sytuacja była bardzo dobra. Po dwóch wygranych z Duńczykami i po triumfie 2:0 w Porto, po pięciu eliminacyjnych spotkaniach, mieliśmy komplet 10 punktów. Do awansu wystarczał remis. W przypadku porażki w dużo korzystniejszej sytuacji byłby nasz przeciwnik z Półwyspu Iberyjskiego, który kończył eliminacyjne zmagania starciem z dostarczycielem punktów Cyprem. Do dziś tamten mecz kojarzy się z dwoma hasłami: Kazimierz Deyna i gwizdy…

Z brazylijskim selekcjonerem

Do Polski prowadzona przez trenera Julio Pereirę reprezentacja, w składzie której byli tak dobrzy zawodnicy, jak bramkarz Bento i napastnicy Chalana z Benfiki czy Manuel Fernandes ze Sportingu, przyleciała w towarzystwie… selekcjonera reprezentacji Brazylii Claudio Coutinho. Szkoleniowiec „Canarinhos”, którzy już wcześniej zapewnili sobie awans do argentyńskich mistrzostw świata, podpatrywał potencjalnych rywali na nadchodzącym mundialu. Kilka miesięcy później te obserwacje dały efekt, bo Brazylijczycy w drugiej rundzie XI MŚ pokonali biało-czerwonych w Mendozie 3:1.

Fot. Sport

 

Wracając do meczu na Śląskim z Portugalią, to warto wspomnieć, że kadra prowadzona przez Jacka Gmocha przygotowywała się do niego w Rybniku koło Kamienia. Dla biało-czerwonych była to baza od czasów Kazimierza Górskiego. Cisza, spokój, a przy okazji można było powędkować, co uwieczniła na jednej z fotografii fotoreporterka „Sportu” Halina Pindór, robią zdjęcie wędkującego Grzegorza Laty. Równie pieczołowicie do rewanżowego i decydującego starcie w, jak pisała wtedy prasa „słynnym już nie tylko w Europie kotle śląskiego giganta”, przygotował się jednak rywal.

Wyniszczająca siła dzikich gwizdów

Na trybuny przyszło 80 tys. kibiców. Spotkanie okazało się ciężkim bojem i naszym najtrudniejszym spotkaniem w argentyńskiej kampanii. Ten jeden z najważniejszych z prawie 60 meczów, jakie reprezentacja Polski rozegrała na Stadionie Śląskim, przeszedł do historii z dwóch powodów: Kazimierz Deyna strzelił gola bezpośrednio z rzutu rożnego, a w nagrodę usłyszał… olbrzymie gwizdy. Zresztą nie tylko po golu.

Ale po kolei… Kapitan naszej kadry w pierwszej połowie uderzył z rożnego tak idealnie, że Bento, mimo asysty obrońcy na krótkim słupku nie był w stanie skutecznie interweniować. Fantastycznie uderzona prawą nogą przez Deynę piłka skozłowała już za linią bramkową. W odpowiedzi na strzelca bramki czekały… gwizdy!

Podsumowując mecz „Sport” pisał wtedy. „Skoro jesteśmy przy Deynie, nie sposób pominąć milczeniem okoliczności towarzyszących jego sobotniemu występowi, który kto wie czy nie okaże się w przypadku Stadionu Śląskiego ostatnim. Z jakiej gliny, ba, z jakiej stali musiałby być ukształtowany piłkarz, żeby nie poddał się wyniszczającej sile dzikich gwizdów towarzyszących nazwisku kapitana naszej reprezentacji od chwili, gdy przeczytał je spiker?”.

Twarda sztuka

Dodać należy, ze występ Deyny w spotkaniu z Portugalczykami wcale nie był pewny z powodu kontuzji zawodnika, a do gry już szykowany był Zbigniew Boniek. Ostatecznie piłkarz Legii wytrzymał na boisku 84 minuty. Los biało-czerwonych ważył się wtedy do końca. Szczególnie nerwowo zrobiło się w drugiej połowie, kiedy to wyrównującego gola zdobył Fernandes. Portugalczycy mieli potem jeszcze dwa kwadranse na zdobycie bramki, która mogła przybliżyć ich do awansu. Tak się jednak nie stało. Na wysokości zadania oprócz Deyny stanęła nasza defensywa. W bramce jak zwykle dobrze spisywał się Jan Tomaszewski, a w tyłach bez zarzutu radziła sobie czwórka: Henryk Wawrowski, Władysław Żmuda, Henryk Maculewicz i piłkarz Zagłębia Sosnowiec Wojciech Rudy.

– W końcówce nie było łatwo, ale remis dał nam awans. Ten mecz zapamiętałem z dwóch skrajnych sytuacji, z jednej strony wynik 1:1 dał nam upragniony awans, a z drugiej był niesmak spowodowany gwiazdami na Kazia Deynę. Strzelił wtedy bramkę bezpośrednio z rzutu rożnego, a kibice i tak gwizdali. Potem już w końcówce, nie wiem dlaczego czy z powodu kontuzji, kiedy schodził z boiska, to gwiazdy były jeszcze większe. Był jednak twardą sztuką, wytrzymał presję i nie zrezygnował z gry w reprezentacji, pojechał na kolejne mistrzostwa – opowiada grający w meczu z Portugalczykami Henryk Kasperczak.

Było mu przykro

Piłkarze reprezentacji okazali się bardzo solidarni z Deyną. Po tym zwycięskim remisie z Portugalią „Sport” cytował nie mogącego zagrać w Chorzowie Włodzimierza Lubańskiego. „Osobistością numer 1 meczu okazał się Kazimierz Deyna. Spisać się tak godnie w wybitnie niesprzyjających warunkach mógł tylko piłkarz klasy najwyższej, przesądzając w dodatku losy konkurencji rzadko spotykaną bramką. Za pośrednictwem „Sportu” pragnę powiedzieć krótko: Dziękuję Ci Kaziu!”.

Z kolei ówczesny selekcjoner biało-czerwonej kadry Jacek Gmoch tak komentował całą sytuację. „Gra przy akompaniamencie gwizdów jest trudną sztuką. Przy większej sympatii widowni dla legionisty wynik tej potyczki brzmiałby prawdopodobnie o wiele dla nas okazalej. Wytrzymać takie obciążenie mógł tylko zawodnik, który jest prawdziwym mistrzem”.

A sam Kazimierz Deyna? Po spotkaniu wypowiadał się w ten sposób. „Jeśli mogę mieć do siebie pretensje, to tylko dlatego, iż nie strzeliłem drugiej bramki. Gdybym to uczynił , na co miałem wymarzoną szansę, nie musielibyśmy wypruwać płuc do ostatniej minuty. Przykro mi, że publiczność potraktowała mnie tak nieprzychylnie. Walka przeciwko jedenastce rywali i części widzów była wyjątkowo ciężką próbą. Szczerze mówiąc, po kwadransie straciłem zupełnie ochotę do batalii przeciw wszystkim. Już chyba nigdy nie wystąpię przed widownią Stadionu Śląskiego!” – mówił po meczu bohater wieczoru. Faktycznie w kadrze był to jego ostatni mecz na Śląskim. Z reprezentacją pożegnał się kilka miesięcy później, po przegranym 1:3 spotkaniu z Brazylią na MŚ.

Mieli dość komuny

Te gwiazdy na Deynę urosły potem do symbolu, miały być świadectwem nieprzychylności Ślązaków w stosunku do kapitana reprezentacji i zawodnika Legii. Jak słusznie kilka lat temu zauważył znany i ceniony śląski dziennikarz Paweł Czado, Ślązacy stanowili wtedy jednak tylko część publiki. Dlaczego w takim razie gwizdali prawie wszyscy?

„Nasuwa się tylko jedno wytłumaczenie. Legia w Polsce była po prostu symbolem znienawidzonego komunistycznego reżimu, klubem wojska, które stało na straży tego reżimu. Ludzie zaczynali mieć dość komuny, czuli do niej wstręt i powoli przestawali się bać się go wyrażać. Przypomnę, że to w 1977 roku na ekrany wszedł „Człowiek z marmuru” Andrzeja Wajdy, to w 1977 roku miała miejsce w Krakowie wielka demonstracja po pogrzebie zamordowanego studenta Stanisława Pyjasa. Wiadomo, że na trybunach piłkarskiego meczu najłatwiej okazać nastroje związane nie tylko z meczem. Wydaje mi się, że Kazimierz Deyna oberwał odłamkiem jako najlepszy piłkarz tego zespołu. Oczywiście było to zdarzenie niesprawiedliwe i niezasłużone. Ale podkreślmy z mocą: antagonizmy górnośląsko-stołeczne nie miały nic do faktu wygwizdania Kazimierza Deyny w październiku 1977 roku” – pisał celnie Czado.