Dół wykopać, beton wylać, trawę posiać…

Rozmowa z Michałem Haratykiem, mistrzem Europy w pchnięciu kulą, zawodnikiem Sprintu Bielsko-Biała.

Kiedy pan ostatnio pchał w kole?

Michał HARATYK: – Gdzieś miesiąc temu, jak wyrzucili nas z ośrodka w Spale.

Otrzymał pan może informację lub zalecenie z PZLA bądź ministerstwa sportu, kiedy będziecie mogli wrócić do COS-ów? W jaki sposób budować olimpijską formę?

Michał HARATYK: – Ja przynajmniej niczego takiego nie dostałem. Za to szybko trzeba było opuścić COS, a potem zostaliśmy zostawieni sami sobie. Można to było na pewno inaczej rozwiązać…

Na przykład przebadać i skoszarować?

Michał HARATYK: – Od początku miałem nadzieję, że zostanie wykryty przypadek koronawirusa, zamkną nas tam na dwa tygodnie na kwarantannie i będziemy mogli trenować. Niestety, nikt nie zachorował (śmiech).

I w związku z tym wyjechał pan na zgrupowanie do… siebie, czyli do Kiczyc pod Skoczowem?

Michał HARATYK: – No co było robić? Myślałem, że coś ruszy, coś nam rząd zorganizuje, ale skoro nie, to na polu dziadka, z tyłu za płotem naszego domu, zaadaptowałem 6 arów ziemi i robię sobie rzutnię.

No to jest plus sytuacji – przynajmniej podróże odpadną…

Michał HARATYK: – Na upartego te 30 metrów mogę podjechać rowerem albo fordem mustangiem (śmiech).

Kiedy będzie mógł pan już porzucać?

Michał HARATYK: – Generalnie nie ma się do czego spieszyć. Startów nie ma, motywacja siadła. Jak już wszystko porobię, przygotuję i poukładam w głowie, zacznę codzienne treningi. Na razie wykopałem miejsce pod beton, w którym umocujemy konstrukcję koła z rantem, jak na zawodach – zamówiłem już taką u miejscowego ślusarza za 200 złotych. W internecie chcieli 1500… Teraz czekam na koparkę, żeby wyrównać teren dookoła. Brat remontuje dom, kupimy beton, wylejemy, w to włożę koło, no i mam nadzieję, że wypali.

Odległości też pan sobie wyznaczy, na przykład własnego rekordu Polski z ubiegłego roku – 22,32?

Michał HARATYK: – Zobaczę. Jakiś punkt orientacyjny dla 20-21 metrów pewnie zaznaczę, ale to tylko na trening, więc bez przesady, nie mierzy się każdego pchnięcia. Średnicę koła oblepię jakąś taśmą albo zaznaczę patykami…

I będzie pan mógł robić teraz zawody jak Renaud Lavillenie! Francuski tyczkarz wrzucił nagranie, jak w domowym ogródku skacze 5,60, elektronicznie pokazuje się wynik, w tle słychać brawa widzów…

Michał HARATYK: – Nie widziałem, nie miałem czasu na media społecznościowe. Przez ostatnie dni oglądałem, jak dobrze posiać trawę. Kupiłem taką na intensywne użytkowanie. Przez dwa-trzy tygodnie trzeba będzie pielęgnować, potem powalcować i może coś wyrośnie. Pierwotnie myślałem o mączce tenisowej, fajnie by się sprawdzała, ale najbliższa do kupienia była w Częstochowie, koszt transportu przewyższałby cenę materiału, więc bez sensu.

Jak już jednak to koło pan sobie wybuduje, to może zaprosi pan na „obóz” kolegów-kulomiotów? W grupie zawsze raźniej…

Michał HARATYK: – Hmm, najbliżej z nich mieszka chyba Jakub Szyszkowski, czyli Wrocław, więc chyba nie bardzo. Ale jak już wróci normalność, na pewno ograniczę wyjazdy na zgrupowania, co najwyżej dwa tygodnie raz na dwa miesiące. Mam już dosyć tych ciągłych walizek. Taki plan miałem zresztą już wcześniej, potem wycofał się sponsor, więc się oddalił, ale teraz koronawirus wszystko przewrócił do góry nogami. Skoro już poniosłem takie koszty, to byłoby głupotą z tej inwestycji nie korzystać.

Dużo pana kosztowała?

Michał HARATYK: – Jak bym wszystko podliczył, wyjdzie około 30 tysięcy złotych. Koło to w sumie niewielka część kosztów, najdroższy był sprzęt do siłowni. Zrobiłem ją od zera, tylko z klubu, Sprintu Bielsko-Biała, pożyczyłem gryf i sztangę, którą dostał za to, że mnie wychował. Ponad tydzień zajęło mi skompletowanie przyrządów, kurierzy teraz dłużej dowożą, inni też zamawiają wszystko przez internet.

To może wystąpi pan do ministerstwa sportu o dofinansowanie?

Michał HARATYK: – Taa… Jak patrzę jak funkcjonuje rząd, to nie mam złudzeń. Nie muszą mi nic dawać, wystarczy, że zwolnią mnie z podatku. To byłby prawdziwy hit i pomoc, gdyby chociaż nie zabierali. Właśnie wyczytałem, że premier wymyślił kolejne podatki, super…

Pan też ma odczucie, że państwo z pandemią sobie nie radzi?

Michał HARATYK: – Kompletnie! Oczywiście ludzie stają na uszach, dają z siebie wszystko, ale to działa tylko dzięki ich mobilizacji i poświęceniu, rząd jest bezradny. Skoro szpitale muszą same organizować zbiórki na zakup sprzętu, które powinno zapewnić państwo, to jak to nazwać? Ale jasne, ważniejszy jest termin wyborów prezydenckich! Dla mnie to jest kpina ze społeczeństwa, jaja z ludzi.

Sponsora – Energę – stracił pan w związku z przełożeniem igrzysk czy pandemią?

Michał HARATYK: – Skąd! Jeszcze w lutym zakomunikowali, że umowa się skończyła i już, nie przedłużają. Bo niby w halowych mistrzostwach Polski nie miałem nalepki z logo firmy na koszulce. Chciałem ją przykleić, ale klej się nie trzymał, a musiałem już zaczynać konkurs. Zresztą już w grudniu kręcili nosem, nie miałem odczucia, że im na mnie zależy. Wręcz przeciwnie, wyglądało jakby mieli mnie za karę.

Mityngów żadnych na razie nie ma, nie zarabia pan?

Michał HARATYK: – Mam stypendium z miasta Bielsko-Biała, przedłużone na kolejny rok. Ale nie wiem nawet, czy mam przedłużone w tym roku stypendium z ministerstwa sportu. Dopóki karty bank nie zablokował, znaczy, że pieniądze są (śmiech). Ale w sumie najwięcej zarabiałem na zawodach, także w tym roku będzie cienko. Cóż, taki jest sport, raz jest lepiej, raz jest gorzej…

Słyszał pan, że Niemiec David Storl dostał pozwolenie od władz Saksonii na trenowanie na stadionie?

Michał HARATYK: – O, fajnie. A u nas wszystko pozamykane, świetnie, my mamy inny „program”, czyli brak. Zresztą Chula Vista w Kalifornii też funkcjonuje. Tylko stołówka jest zamknięta, jedzenie dowozi catering albo robią sobie sami. Ale obiekty treningowe są dostępne, Amerykanie nie marnują czasu.

Storl stwierdził, że rutyna jest najważniejsza i nie może sobie pozwolić na nicnierobienie..

Michał HARATYK: – Dokładnie, to jest teraz nasz problem, jak nie wypaść z rytmu, utrzymywać kondycję… Nie trenować przez pół roku? Pogubią się rytm, technika, automatyzmy, będzie lipa. Już sam brak startów bardzo się na nas odbije. Ale nie można się rozleniwić, bo jak potem wrócić na wysoki poziom? Na razie wygląda na to, że ten kwiecień to taki… listopad – wtedy też nie pchamy, dopiero od grudnia. Jak coś w ogóle ruszy za dwa miesiące, forma będzie jak ta w hali.

Dla pana zmiana terminu igrzysk jest korzystna?

Michał HARATYK: – Zdecydowanie. Po pierwsze teraz to w ogóle nie miałoby sensu. Po drugie będzie więcej czasu na przygotowanie formy. Zwłaszcza, że łokieć wciąż dokucza, a w halowych mistrzostwach kraju wyrwałem jeszcze ścięgno w stopie z fragmentem kości, na szczęście bez przemieszczeń.

Po mistrzostwach świata w Dausze miał pan zabieg łokcia. Nie udał się?

Michał HARATYK: – Udał, staw był wyczyszczony, ale już po zabiegu oderwał się spory kawałek kości, dwa centymetry na półtorej, i raczej sam się nie przyklei. To ciało wolne, będzie podrażniać. Dokucza mi przy maksymalnie wyprostowanym łokciu i odgięciu. Pchać mogę, ale prawdopodobnie będzie potrzebny drugi zabieg, żeby ten odłamek skleić. Na razie nie jeżdżę po lekarzach, no bo wiadomo jaka sytuacja…

Pandemia, kontuzja – w tej sytuacji myśli pan, że będzie bronił tytułu mistrza Europy pod koniec sierpnia w Paryżu?

Michał HARATYK: – Jezu, to mistrzostwa są w Paryżu?! Albo wrócimy z koronawirusem, albo bez nóg…

Nie wiedział pan?

Michał HARATYK: – Niespecjalnie się tym interesowałem. Ale jeżeli tak, to wątpię. Nawet jeżeli pandemia wygaśnie, przecież nie będą mogli ruszyć pełną parą, będzie okres przejściowy, będą nowe przypadki. Poza tym mają przyjechać ludzie z całego świata, w w takich Stanach dopiero się dzieje…

Na zdjęciu: Ostatnio pchałem miesiąc temu, jak wyrzucili nas z ośrodka w Spale – żali się rekordzista Polski w pchnięciu kulą.

Fot. Wojciech Szubartowski/Pressfocus