Drazik gotowy pomóc drużynie

Grzegorz Drazik do GKS-u 1962 Jastrzębie trafił latem 2012 roku, gdy miał 19 lat. Wychowanek Polonii Niewiadom przeszedł wtedy „płynnie” do ówczesnego IV-ligowca ze Szkółki Piłkarskiej MOSiR Jastrzębie. O miejsce między słupkami rywalizował wtedy z o rok starszym Mateuszem Deege.

– Grałem wtedy częściej niż on, ale nie było między nami zawiści – zapewnia Grzegorz Drazik.

– Kumplowaliśmy się, zresztą ja do tej pory nie miałem zatargów z żadnym z kolegów z drużyny, z którym walczyłem o miejsce w podstawowej jedenastce. On potem odszedł z klubu, mieliśmy ze sobą kontakt telefoniczny, który urwał się przed trzema laty. Nie wiem, co się z nim teraz dzieje, podobno wyjechał do Krakowa.

Pytanie bez odpowiedzi

W następnym sezonie Drazik i Deege grali na zmianę, obaj zaliczyli po 15 występów W IV lidze. Czyżby trener Grzegorz Łukasik nie mógł zdecydować się, który z nich jest lepszy?

– Nie mam pojęcia, czym kierował się nasz trener – przyznaje szczerze „Draziu”.

– Graliśmy z Mateuszem 2-3 mecze, a potem do bramki wchodził drugi. Nie wiem, który z nas był wtedy lepszy, ale mój kolega i konkurent zarazem na pewno był bardziej…nerwowy.

Holenderskie „zatrucie”

Kolejnym bramkarzem, z którym Drazik musiał walczyć o miejsce w wyjściowym składzie GKS-u 1962, był Jakub Świerczek. Zespół z Jastrzębia grał już wtedy w III lidze. W sezonie 2016/2017, po zwycięskim meczu z Unią Turza Śląska (3:1) dotychczasowy pewniak stracił miejsce między słupkami na rzecz młodszego kolegi. Powodem zmiany była oferta z Holandii, jaką otrzymał Grzegorz Drazik.

– To prawda, było coś na rzeczy, Holendrzy rozmawiali na ten temat z prezesem Stanaszkiem, trenerem Skrobaczem i ze mną – potwierdza bramkarz.

– Nasz prezes „napalił się” na ten transfer, a trener Skrobacz uznał, że trzeba dać szansę Kubie. Moment był idealny, bo graliśmy ze słabiutką Olimpią Kowary, z którą wygraliśmy aż 9:0. Tymczasem ja nie ruszyłem się z klubu, nie pojechałem na żadne testy, jednym słowem zostałem na lodzie. „Goracy temat” umarł śmiercią naturalną, a ja byłem zły, bo straciłem miejsce w podstawowym składzie. Odzyskałem je dopiero po prawie trzech miesiącach, gdy przegraliśmy w Brzegu ze Stalą 3:4. Wszedłem do „klatki” na trzy ostatnie mecze, w których nie straciliśmy ani jednego gola (zwycięstwa 4:0 ze Ślęzą Wrocław, BKS-em Stalą Bielsko-Biała i rezerwami Miedzi Legnica – przyp. BN) i mogliśmy się cieszyć z awansu do II ligi.

„Dziwny” konkurent

Kolejnymi bramkarzami, którzy „stanęli na drodze” Grzegorza Drazika byli Bartosz Szelong i Hubert Gostomski. Obaj zagrali jednak epizody w GKS-ie 1962… – „Szeli” to zaje… człowiek – zapewnia Grzegorz Drazik.

– Ktoś może pomyśleć, że nie czułem jego oddechu na swoich plecach, ale to nieprawda, bo do każdego konkurenta mam szacunek i respekt. Nie będę ukrywał, że to z nim miałem najlepsze relacje, bo znaliśmy się jeszcze ze Szkółki MOSiR-u. Natomiast Hubert Gostomski to był trochę dziwny człowiek, chociaż nasza szatnia go zaakceptowała. Miał poczucie wyższości, co cechuje wielu warszawiaków. Nie miałem z nim najlepszych relacji i byłem rozgoryczony, gdy „wygryzł” mnie ze składu. Z drugiej strony rozumiałem decyzję trenera, bo przez kilka tygodni miałem problem z biodrem i w meczach sparingowych nie wypadłem najlepiej.

Intuicja trenera

Teraz Drazik oddał miejsce w „klatce” doświadczonemu Mariuszowi Pawełkowi.

– O tym, że usiądę na ławce rezerwowych dowiedziałem się dzień przed meczem z Podbeskidziem – powiedział 26-letni bramkarz GKS-u.

– Trener Jarosław Skrobacz stwierdził, że w trzech wcześniejszych meczach straciliśmy za dużo bramek, stąd zmiana. I tym razem intuicja i nos go nie zawiodły, bo w trzech pierwszych meczach „Mario” zachował czyste konto. W dwóch ostatnich, z Termaliką Nieciecza i Miedzią Legnica, straciliśmy po dwa punkty. Termalica oddała tylko dwa celne strzały na naszą bramkę i strzeliła dwa gole. A mecz z Miedzią do dzisiaj leży nam na wątrobie. Zaraz po tym ostatnim meczu przez jakiś czas w naszej szatni panowała grobowa cisza, wszyscy mieliśmy spuszczone głowy. Co ze mną? Na pewno nie życzę źle Mariuszowi, bo jego potknięcia mogą zaszkodzić drużynie. Trenuję solidnie i czekam na swoją szansę, którą mogę dostać w każdej chwili. Nasz trener słynie przecież z zaskakujących pomysłów, a ja jestem cały czas gotowy pomóc drużynie.

Na zdjęciu: Grzegorz Drazik wierzy, że wkrótce wróci do bramki GKS-u 1962 Jastrzębie.