Droga przez mękę

Gdy licznik zatrzymał się na 150 meczach w ekstraklasie i kilkuset na jej zapleczu, naturalną koleją rzeczy wydaje się praca ściśle związana z tą dyscypliną sportu; w charakterze trenera, działacza, menedżera. Tymczasem Sławomir Szary swoje losy związał z pracą w kopalni.

Zimny dreszcz

– Powiem szczerze – nigdy nie ciągnęło mnie do trenerki. To naprawdę ciężki kawałek chleba – przyznaje niespełna 39-letni piłkarz, który wciąż gra w III-ligowym Pniówku Pawłowice i właśnie podpisał z tym klubem kontrakt na następny sezon. – Mam wprawdzie stosowne „papiery”, ale bardziej z myślą o pracy z młodzieżą. Jak trafiłem do kopalni? Grałem w I-ligowej Olimpii Elbląg i po rundzie jesiennej postanowiłem wrócić w rodzinne strony, na Górny Śląsk. Trafiłem do Energetyka ROW-u Rybnik. Jego trenerem był dobrze mi znany Ryszard Wieczorek, z którym współpracowałem w ekstraklasie – w Odrze Wodzisław i Piaście Gliwice. Kiedy zapewniliśmy sobie utrzymanie w II lidze, postanowiłem pójść do „normalnej” pracy. Myślałem o straży pożarnej, ale tam konkurencja była bardzo duża, sito zbyt gęste, więc zdecydowałem się na kopalnię. W lipcu 2012 roku przyjąłem się na „Krupińskiego” w Suszcu. Pobudka o 4.30 i pierwsza „szychta”. To było zderzenie z innym światem, chociaż trafiłem na oddział wentylacji, „lepszy” niż kilka innych. Na pierwszej dniówce pracowałem 5 metrów od miejsca, w którym półtora roku wcześniej zginął ratownik górniczy. Gdy usłyszałem o tym od kierownika, przeszył mnie zimny dreszcz.

Drzemka przy kolacji

W tym momencie zaczęła się trauma. Coraz częściej zastanawiałem się, w co się wpakowałem? Na początku odczuwałem strach przed każdym zjazdem, ale potem praca… stała się rutyną. Największą udręką dla mnie było wczesne wstawanie, a i robota nie była lekka. Murowaliśmy tamy, nosiliśmy kostkę. Zdarzało się, że na dole pokonywałem znaczne odległości – często tylko 2 kilometry, ale czasami 10 i więcej. Szybki powrót do domu, do Rybnika, jeszcze szybszy obiad i o 16.00 stawiałem się na treningu, na którym trener – co zrozumiałe – wymagał maksymalnego zaangażowania. Po powrocie do domu byłem tak padnięty, że przez pierwsze pół roku zasypiałem przy kolacji. De facto była to dla mnie paca na dwa etaty. Jak sobie radziłem, gdy trener organizował treningi do południa? Nie miałem wyjścia, musiałem brać urlop w pracy. To było kilkanaście dni w roku.

Strach po „Zofiówce”

Po awansie ROW-u do I ligi Sławomir Szary zwolnił się z kopalni, by podołać obowiązkom. Gdy skończył grę w Rybniku, przeniósł się do Bełku, z którym wywalczył awans do III ligi. Do pracy w kopalni wrócił, kiedy został zawodnikiem wspomnianego Pniówka. Pracę w KWK „Pniówek” o 6.00, a o 15.00 rozpoczyna trening z zespołem. – Nigdy nie byłem fanem diety i absolutnie o nią nie dbałem – śmieje się Sławomir Szary. – Gdy pracujesz w kopalni, musisz porządnie zjeść. A kiedy jesteś nowy w tej robocie, to – niezależnie od oddziału – zawsze dostajesz najgorszą pracę do wykonania. Jeżeli chcesz więc gać w piłkę nożną na w miarę wysokim poziomie, nie możesz tego łączyć z pacą w kopalni. Dlatego popieram Daniela Szczepana, który przenosząc się z GKS-u Jastrzębie do Śląska Wrocław, zwolnił się z kopalni. Nawet gdyby został w Jastrzębiu, powinien to zrobić, bo inaczej nie dałby rady. Moim zdaniem podjął najlepszą decyzję w życiu.

Czy Sławomir Szary przeżył „na dole” chwile grozy? – Mam w pamięci bardzo świeży przykład, po katastrofie w kopalni „Zofiówka” w Jastrzębiu – powiedział. – Dziwnie się czułem na pierwszym zjeździe po tej tragedii, z uwagą obserwowałem obudowy, mimowolnie ich dotykałem. Kiedyś na poziomie 700 metrów widziałem bowiem odwał i widziałem, co z obudową potrafią zrobić skały. Niektóre głazy miały wielkość sześciu tirów! Naprawdę strach się bać…

Odmówił wyjścia na boisko

34-letni Piotr Paś pracował w kilku kopalniach – „Jas-Mos”, „Borynia”, „Budryk”, „Krupiński”. – Żeby spokojnie zdążyć do pracy, musiałem wstawać o 4.30, najpóźniej o 5.00 – mówi bramkarz, który w poprzednim sezonie stał między słupkami bramki III-ligowej Unii Turza Śląska.

Bramkarz Piotr Paś cieszy się, że już nie musi pracować pod ziemią. Fot. Magdalena Kowolik/PressFocus

– Najgłębiej zjechałem na poziom 900 w „Krupińskim”. Pracowałem na przebudowach, przy trasach podwieszanych kolejek. Kiedy po raz pierwszy podjąłem pracę w kopalni, grałem w Przyszłości Rogów. To był dla mnie okres wycięty z życiorysu. Trener Tomasz Sosna błyskawicznie to wychwycił i powiedział, że nie ma ze mnie żadnego pożytku, bo na treningach wyglądam jak cień człowieka. Mój organizm dopiero przyzwyczajał się do ogromnego wysiłku fizycznego. Niezorientowanym powiem, że sam ubiór górnika waży kilka kilogramów, a w gumowcach chodzi się jak po górskich szlakach. Kiedyś – będąc zawodnikiem Granicy Ruptawa – odmówiłem wyjścia na mecz, bo byłem piekielnie zmęczony po dniówce, nogi zwyczajnie odmawiały mi posłuszeństwa. Uczciwie o tym powiedziałem trenerowi Adamowi Śmigielskiemu. Mój występ tego dnia byłby ze szkodą dla drużyny.

Zasnął za kierownicą

Piotr Paś pracował kiedyś jako trener bramkarzy w Rekordzie Bielsko-Biała. – Dojeżdżałem do Bielska dwa razy w tygodniu, oczywiście po pracy – wspomina wychowanek Szkółki Piłkarskiej MOSiR Jastrzębie. – Kiedyś ze zmęczenia zasnąłem na skrzyżowaniu w Skoczowie! Od czasu tego „incydentu” zatrzymywałem się na parkingu i fundowałem sobie kilkunastominutową drzemkę. Do domu wracałem o 21.00 i nie miałem ani sił, ani ochoty nawet na oglądanie filmu w telewizji.

Paś „uciekł” z kopalni i nie zamierza do niej wracać. Skończył AWF w Katowicach. Grę w piłkę nożną łączy teraz z pracą w szkole w Rybniku, gdzie ma pod opieką klasę sportową. – W życiu zdarzają się różne sytuacje, ale z własnej, nieprzymuszonej woli już nigdy nie wrócę do kopalni – deklaruje doświadczony bramkarz. – Męczyło mnie wczesne wstawanie, w pracy najbardziej cierpiały moje nogi. Oprócz normalnego ubioru musiałem jeszcze nosić komplet narzędzi, aparat ratunkowy, lampę, często materiały typu śruby itp. Marsz do miejsca pacy często odbywał się pod górkę, a o wysokiej temperaturze nawet nie wspominam. To wszystko potęgowało zmęczenie. Transportowaliśmy we dwóch szyny, z których każda ważyła 50 kilogramów. A często-gęsto było ich 8, albo nawet 10. Nie będę „strugał” bohatera, bo naprawdę często się bałem, chociaż z biegiem czasu popadłem w rutynę. Na szczęście nie doświadczyłem żadnego wypadku i to było najważniejsze. Gra, nawet w IV lidze, z powodu pacy zawodowej na pewno nie wyglądała najlepiej, ale proszę mi powiedzieć, kiedy miałem się zregenerować?

Ja?