Drużyna warta złota

Francuzi świętuję drugie mistrzostwo świata w historii, a na dodatek są przekonani o tym, że to dopiero początek nowej epoki w historii trójkolorowego futbolu. Ten zespół jest przecież młody, a już osiągnął to, co nie udało się generacji Michela Platiniego. W 1982 roku Francuzi przegrali półfinał mistrzostw świata w Hiszpanii, a następnie – w meczu o trzecie miejsce – nie sprostali Polsce. Dwa lata później zdobyli mistrzostwo Europy u siebie w domu, ale mundialu w 1986 roku wygrać się nie udało. Trzecie miejsce na turnieju w Meksyku przyjęto z niedowierzaniem. Na złoto trzeba było poczekać kolejnych 12 lat. W 1998 roku Zinedine Zidane i spółka wygrali turniej przed własną publicznością, a dwa lata później zdobyli mistrzostwo Europy.

Jak można marudzić?

Przed dwoma laty – Francja znów była gospodarzem Euro – kibice musieli zadowolić się finałem. Teraz mają to, o czym marzyli, a Didier Deschamps został trzecim człowiekiem w historii, który ma na swoim koncie mistrzostwo świata jako piłkarz i jako trener. Wcześniej takiej sztuki dokonali Brazylijczyk Mario Zagallo i Niemiec Franz Beckenbauer. Deschamps zrównał się ze słynnym „Cesarzem” jeszcze pod innym względem. Podobnie, jak on wywalczył piłkarskie mistrzostwo świata w roli kapitana zespołu. – Nie jestem w stanie porównać tych dwóch chwil. Obie były dla mnie, są dla mnie absolutnie wyjątkowe. 20 lat temu mieliśmy znakomitą drużynę. Wygraliśmy w finale po strzeleniu trzech bramek. Teraz zdobyliśmy jeszcze o jednego gola więcej. Jak tu się nie cieszyć! Dziękuję wszystkim, którzy byli z nami. Ale tylko my wiemy, ile to wszystko nas kosztowało. To były niesamowicie trudne dni, ale nie mam zamiaru narzekać. Jak bowiem można marudzić, skoro jest się mistrzem świata? – uśmiechał się selekcjoner najlepszej drużyny globu. Prasa we Francji nie nazywa trenera i piłkarzy inaczej, aniżeli bohaterowie. Sukces zespołu na rosyjskim turnieju zajmuje czołówki gazet i wypełnia wszystkie serwisy informacyjne. Nad Sekwaną nie mówi się o niczym innym. – Jesteśmy mistrzami świata. Jakie to uczucie? Fenomenalne. Nie da się tego z niczym porównać. To najpiękniejsze chwile w naszym życiu – powiedział Paul Pogba, jeden z herosów meczu finałowego. Trzeba przyznać, że zawodnik ten nie rozegrał wybitnego turnieju. Ale wstrzelił się w moment, bo jedynego gola podczas całej rywalizacji zdobył w decydującym starciu.

Mistrzowie bez napastnika

Analizując grę reprezentacji Francji, to istotnie trudno jest się do czegoś przyczepić. Poważny błąd w finale przytrafił się np. Hugo Llorisowi, ale i tak golkiper Tottenhamu zaliczył interwencję mistrzostw, parując w półfinale uderzenie Toby’ego Alderweirelda. W defensywie twardzi, jak skała byli Samuel Umtiti i Raphael Varane, a po bokach świetnie radzili sobie Lucas Hernandez i Benjamin Pavard. Oni też nie ustrzegli się błędów, ale drugi z wymienionych zdobył fantastyczną bramkę przeciwko Argentynie. W środku pola rządził N’Golo Kante, chwalony na każdym kroku. Antoine Griezmann nie był tak efektowny, jak dwa lata temu podczas Euro 2016, ale efekt finalny był dla jego zespołu lepszy. Po wspomnianym Pogbie oczekiwano nieco więcej, podobnie, jak po Olivierze Giroud. Obecność tego zawodnika w tak znakomitym zespole jest co najmniej zastanawiająca. To o nim przed turniejem Thierry Henry powiedział, że z takim napastnikiem Francja nie zdobędzie mistrzostwa świata. Piłkarz Chelsea wystąpił podczas turnieju w Rosji we wszystkich meczach. Zaliczył na boisku 546 minut i nie oddał… ani jednego celnego strzału na bramkę rywala. Porównuje się go do Stephane’a Guivarc’ha. Napastnika, który grał na mundialu w 1998 roku, a który – podobnie, jak Giroud – nie strzelił na tamtym turnieju żadnego gola. Ale mistrzowskiego tytułu nikt mu nie zabierze. – Nie pytajcie mnie już o to, dlaczego nie strzeliłem gola. Pytajcie mnie, kto jest mistrzem świata. Chętnie na takie pytanie odpowiem – powiedział po finale w Moskwie, Olivier Giroud.