Drużynowe ME. Przetrzebiona Polska broni tytułu

Zaskakująco bez wielu gwiazd biało-czerwoni w sobotę i niedzielę na Stadionie Śląskim spróbują powtórzyć sukces sprzed dwóch lat, ale nawet podium będzie sukcesem.


Choć lekkoatletyka to sport generalnie indywidualny zawody drużynowe mają swój urok i wyzwalają spore emocje. Tu bardziej od rekordów liczy się miejsce na mecie lub po ostatnim skoku i rzucie, które da odpowiednią do niego liczbę punktów dla swojej reprezentacji.

Apogeum tych uniesień nad Wisłą i Brdą nastąpił dwa lata temu w Bydgoszczy, gdy biało-czerwoni dali fantastyczny pokaz siły, odnosząc historyczny sukces w rozgrywanych od 2009 roku zawodach Superligi Drużynowych Mistrzostw Europy – wygrali 10 z 40 konkurencji i z niepodważalną przewagą 27,5 pkt wyprzedzili broniących tytułu Niemców oraz Francję. Przełamali tym samym hegemonię niemiecko-rosyjską – w poprzednich 7 edycjach wygrywały tylko te dwie nacje, od 2017 zawieszeni przez sportowe organizacje Rosjanie nie startują.

W tym roku zawody znów – po zabraniu ich Mińskowi – odbywają się w Polsce, ale powtórzenie wyczynu z 2019 roku wydaje się mało prawdopodobne. Poczekajmy jednak do niedzieli…

Dmuchanie na zimne

Dlaczego obronić tytuł będzie tak trudno, skoro przez dwa lata siła polskiej lekkoatletyki rażąco nie podupadła, w niektórych konkurencjach wręcz poszybowała jeszcze w górę, a bohaterowie sprzed dwóch lat karier masowo nie pokończyli?

Odpowiedź jest złożona, ale to suma plagi mniejszych lub większych urazów, zakażeń koronawirusem i jego następstw, a także… dmuchania na zimne na półtorej miesiąca przed tak bardzo oczekiwanym startem olimpijskim. I choć zawody we własnym kraju wydają się prestiżowe, niektóre z polskich gwiazd zwyczajnie nie chcą ryzykować i wolą poświęcić czas na trening.

Z dziewiątki została… dwójka

By zdać sobie sprawę ze skali osłabienia biało-czerwonych wystarczy wspomnieć, że z 9 indywidualnych zwycięzców z Bydgoszczy, w Chorzowie na starcie stanie ledwie dwójka: kulomiot Michał Haratyk i płotkarz na 400 m Patryk Dobek, któremu zresztą po niespodziewanym złocie w halowych ME w Toruniu coraz bliżej chyba do biegania na płaskie 800 metrów.

Pozostali „odpuścili” – zdrowie nie dopisało Justynie Święty-Ersetic (400 m, pobiegnie tylko w sztafecie), Sofii Ennaoui i Marcinowi Lewandowskiemu (1500 m) oraz Piotrowi Liskowi (tyczka), Piotr Małachowski (dysk) i Wojciech Nowicki (młot) przegrali rywalizację z konkurentami (Robertem Urbankiem i Pawłem Fajskiem), a Adam Kszczot (800 m) jest bez formy.

Jeżeli do tego dodać, że zdowia miało zabraknąć także wracającej do wielkiej formy Joannie Jóźwik (800 m), liderce światowych tabel w oszczepie Marii Andrejczyk, a braki treningowe ma Ewa Swoboda (100 m, dwa lata temu była na mecie druga) – mamy niemal pełny obraz reprezentacyjnego „rozkładu”. Na dodatek wczoraj niedyspozycję zgłosiła także Angelika Cichocka (1500) i prawdopodobnie dwukrotnie pobiec będzie musiała „zasłużona” Renata Pliś – w sobotę na „swoim” 3000 m, a dzień później za koleżankę. PZLA robi dobrą minę do złej gry, ale ten nagły wysyp absencji brzydko pachnie…

Mocni będą?

Na kogo zatem – oprócz wspomnianej dwójki – możemy jeszcze liczyć z „pewniaków”, by w walce o podium nie być na z góry straconej pozycji? Bez wątpienia faworytem w młocie – tak jak w kuli haratyk – będzie Fajdek, lider europejskich tabel sezonu; wśród kobiet zaś koleżanka 4-krotnego mistrza świata Malwina Kopron oraz w skoku wzwyż Kamila Lićwinko także powinny zabiegać o maksymalną zdobycz.

Jednymi z faworytek będą tradycyjnie już wicemistrzynie świata w sztafecie 4×400 m, choć w zmienionym składzie – z zawodniczek, które wybiegały srebro w Dausze wystartują tylko Święty-Ersetic i Małgorzata Hołub-Kowalik. Indywidualnie można sporo oczekiwać po Natalii Kaczmarek, która u progu sezonu ustanowiła bardzo dobry rekord życiowy 51,03.

Dla kilku innych polskich lekkoatletów – w tym obu męskich sztafet – start na Śląskim to także znakomita okazja do poprawienia miejsca w rankingu światowym i kwalifikacji olimpijskiej i trzeba liczyć, że wyprują z siebie płuca.

Oby świeciło słońce

Na Stadionie Śląskim codziennie rywalizację będzie mogło oglądać bezpłatnie 7600 kibiców. – Cieszę się, że wreszcie będą z nami kibice. Mam nadzieję, że tak, jak to było w Bydgoszczy, poniosą nas do wygranej. Jesteśmy w troszkę osłabionym składzie, ale z całych sił będziemy walczyć o każdy cenny punkcik i mam nadzieję, że po raz drugi na własnej ziemi odniesiemy zwycięstwo – zapowiedziała Justyna Święty-Ersetic.

Na początku maja obchodzący 65-lecie istnienia chorzowski stadion był areną nieoficjalnych MŚ sztafet, wtedy jeszcze bez udziału kibiców. Wtedy wykonano ponad 6,5 tys. testów, nie było żadnego pozytywnego wyniku wśród lekkoatletów. Najbardziej dokuczała im jednak pogoda – deszcz i przenikliwe zimno. – Żeby tylko teraz było słońce – śmiał się kapitan włoskiej reprezentacji, halowy mistrz Europy i świata w skoku wzwyż Gianmarco Tamberi. Prognozy gwarancji jednak nie dają…


Na zdjęciu: Patryk Dobek, jeden z nielicznych polskich lekkoatletów, który spróbuje sięgnąć po drugie z rzędu zwycięstwo w zawodach Superligi.

Fot. Adam Starszyński/PressFocus