Dwa istotne fakty

Gospodarzem piątego z kolei finałowego spotkania Pucharu Polski rozgrywanego na Stadionie Narodowym w Warszawie jest Arka, co ustalono drogą losowania. W związku z tym gdynianie otrzymali przywilej wyboru strojów meczowych, do których legioniści musieli się dostosować. To jednak nie oznacza, że faworytem decydującego starcia w Imprezie Tysiąca Drużyn jest zespół z Trójmiasta.

Przeciwnie, bukmacherzy, którzy zwykle się nie mylą, za każdą złotówkę postawioną na triumf zespołu Leszka Ojrzyńskiego są gotowi zapłacić ponad sześć razy więcej, natomiast za zwycięstwo Legii raptem 1,57 PLN. Faworyt jest więc zdecydowany, każde inne rozstrzygnięcie niż wygrana stołecznej drużyny – i to w podstawowym czasie – byłoby nawet nie tyle niespodzianką, co sensacją.

Wystarczyło usunąć toksyny

Nie tylko z tego powodu, że ekipa prowadzona obecnie przez Deana Klafuricia miała znacznie bardziej wymagającego od Arki i wyżej notowanego przeciwnika w półfinale, a mimo to – choć nie bez trudu i wielkiego łuta szczęścia – zdołała wyeliminować Górnika. Znacznie ważniejsze jest to, że od mniej więcej 70. minuty rewanżu z zabrzanami, warszawiacy jakby zyskali nowe życie. Czego, oprócz zapewne właściciela Legii, Dariusza Mioduskiego, nikt nie zakładał. Wydawało się, że Klafurić – skoro wcześniej w piłce seniorskiej pracował głównie z kobietami i hołdował tej samej filozofii, co zwolniony Romeo Jozak – nie będzie w stanie podnieść stołecznego zespołu. Zwłaszcza w krótkim czasie. Tymczasem Chorwat ustabilizował wyjściowy skład, wprowadził zdrowe zasady rywalizacji i to w zasadzie wystarczyło, aby wydobyć z Legii potencjał, o który wszyscy ten zespół podejrzewali od początku okresu przygotowawczego. Okazało się, że szaleńcze rotowanie było główną przyczyną katastrofy Jozaka, natomiast drugą – toksyczny charakter Romea, który nie umiał nawiązać właściwych relacji z zawodnikami.

Nerwy na górze

O ile Legia jest od kilkunastu dni na krzywej wznoszącej, o tyle Arka zmierza w zupełnie przeciwnym kierunku. Dwie derbowe porażki – na koniec sezonu zasadniczego i na inaugurację rundy finałowej ESA 37 – z Lechią Gdańsk nie tylko mocno podcięły skrzydła gdyńskim piłkarzom, ale i wstrząsnęły posadą Ojrzyńskiego. Mimo średniego, co najwyżej, potencjału kadry w ekstraklasowych realiach, nowi właściciele klubu z Pomorza nie wybaczyli szkoleniowcowi, że nie zakwalifikował się do grupy mistrzowskiej. Do tego stopnia byli tym sfrustrowani, że gdyby przegrał również półfinałowy dwumecz z Koroną, nie czekaliby z wręczeniem dymisji do końca sezonu. Mimo że podstawowy cel, jakim było utrzymanie, został już praktycznie zrealizowany. A wielki finał jest wisienką na torcie i stanowi niezapomnianą przygodę dla gdyńskich piłkarzy, kibiców, ale także dla… większościowych akcjonariuszy sportowej spółki. Nerwy na górze przełożyły się na próby oszczędzania najbardziej przemęczonych w lidze zawodników przez szkoleniowca, a także na poszukiwanie ustawień lepszych od stosowanych w derbach Trójmiasta, co mocno rozregulowało stabilny wcześniej mechanizm Ojrzyńskiego.

Dawid z Goliatem

Aktualna forma zespołu i wykrystalizowana wyjściowa jedenastka to tylko jedna z przewag Legii. I wcale nie najważniejsza. Lektura rynkowych wycen poszczególnych zawodników obu drużyn dokonana przez specjalistyczny transfermarkt.de także bowiem nie pozostawia złudzeń. Otóż okazuje się, że zbliżony do podstawowego skład Arki jest niemal trzykrotnie tańszy od zestawu graczy, na który zwykle decyduje się Klafurić. A nie sposób przy tym nie zauważyć (patrz: info obok), że sumy podane przez fachowców niemieckiego portalu w przypadku Jarosława Niezgody oraz Sebastiana Szymańskiego – którzy stanowią główną obecnie główną siłę napędzającą drużynę z Łazienkowskiej – są mocno niedoszacowane. Mało tego, różnica w kwotach, które dotyczą wyjściowego składu jest niewielka w porównaniu z dysproporcją wartości wśród rezerwowych. Otóż, jeśli weźmiemy pod uwagę siedmiu kolejnych najwyżej wycenianych zawodników z obu klubów, okaże się, że Klafurić ma na ławce odwody warte ponad 10 milionów euro, zaś Ojrzyński – pięciokrotnie mniej!

Trudno zatem nie porównywać rywalizacji Arki z Legią do starcia Dawida z Goliatem. Warto jednak przy tym pamiętać o dwóch dość istotnych faktach. Otóż 7 lipca 2017 roku w meczu o Superpuchar rozgrywanym również w Warszawie (tyle że przy Łazienkowskiej) gdynianie także mieli polec z kretesem, tymczasem zdołali zremisować 1:1, a później okazali się lepsi w konkursie rzutów karnych. Zaś 2 maja na Stadionie Narodowym ludzie Ojrzyńskiego zajmą tę samą szatnię, w której zwykle przebierają się kadrowicze Adama Nawałki. A jak szczęśliwa jest ta szatnia dla gospodarzy, chyba nikogo nie trzeba przekonywać…

 

Wyceny jedenastek na podstawie transfermarkt.de:

 

ARKA GDYNIA

Szteinbors – 150 tysięcy euro
Zbozień – 300 tys.
Marcjanik – 350 tys.
Helstrup – 400 tys.
Warcholak – 350 tys.
Zarandia – 275 tys.
Bogdanow – 900 tys.
Nalepa – 250 tys.
Szwoch – 300 tys.
Jankowski – 300 tys.
Esqueda – 700 tys.
SUMA: 4,28 mln

LEGIA WARSZAWA

Malarz – 200 tysięcy euro
Veszović – 1,75 mln
Astiz – 350 tys.
Pazdan – 2,5 mln
Hlouszek – 1,1 mln
Szymański – 550 tys.
Philipps – 1,25 mln
Remy – 1 mln
Hamalainen – 850 tys.
Pasquato – 1,25 mln
Niezgoda – 850 tys.
SUMA: 11,65 mln