Dwa sezony temu myślał, by powoli z tym kończyć

 

Liczy pan minuty bez straconej bramki?
Marek KOZIOŁ: – Nie, nie. Ale wiem, że mi liczą.

W tym momencie jest ich 440. Naprawdę nie grzeje to pana?
Marek KOZIOŁ: – Nie ekscytuję się takimi rzeczami – chyba przez to, że mam już tyle lat, ile mam, w ciągu których zebrałem trochę doświadczenia. To oczywiście wszystko bardzo miłe. Powtarzam też stale, że to nie jest moja seria, a seria Korony Kielce.

Kojarzy pan swój osobisty rekord?
Marek KOZIOŁ: – Oj nie.

Możliwe, że to tych sześć meczów na zero z tyłu, rozegranych w poprzednim sezonie w barwach Sandecji Nowy Sącz?
Marek KOZIOŁ: – A było ich aż sześć? (śmiech). Nie przywiązywałem do tego wagi, nie mam pamięci do liczb. Na pewno czyste konta uzyskiwane teraz w Koronie byłyby cenniejsze, gdyby częściej były okraszone trzema punktami, a nie bezbramkowym remisami. Wolałbym, żeby wpadały gole, ale abyśmy my strzelali zawsze jednego więcej.

Na zaangażowanie kolegów z pola raczej nie może pan narzekać. Momentami bronią heroicznie, blokują mnóstwo strzałów.
Marek KOZIOŁ: – Szanuję obrońców za każdy zablokowany strzał. To oni są na pierwszej linii ognia, ja to ostatnia instancja. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, o co gramy i jak trudno jest odrabiać straty, może stąd tak wielkie poświęcenie w działaniach defensywnych.

Mamy dwóch doświadczonych stoperów i dwóch nieopierzonych chłopaków na bokach. Duża ich zasługa, że ostatnio nie tracimy bramek. Śmieję się, że Mateusz Spychała ma jakiś dar, szósty zmysł, ukryty instynkt. Zawsze potrafi zaasekurować. W ostatnich meczach miał dwie takie interwencje, wybicia piłki z linii, jakie zdarzają się nieczęsto. Oby trzymał tak dalej.

16 czystych kont w poprzednim sezonie, 8 – w obecnym. To życiowa forma?
Marek KOZIOŁ: – Myślę, że tak. Czuję się pewnie na boisku i w treningu, co przekłada się na ogólną postawę w bramce. Już rok temu, w Sandecji, było bardzo dobrze. Odkąd osiągnąłem trzydziestkę, mogę spokojnie powiedzieć, że ten wiek mi służy. Sekret tkwi w doświadczeniu.

Trochę już w piłce przeżyłem, sporo przeanalizowałem. Coraz lepiej wiem, jak podchodzić do tego zawodu, jaką postawę przybierać w danym momencie w klubie, na treningu czy meczu. Tego doświadczenia się nie kupi. Miałem to szczęście, że na stare lata ktoś dał mi szansę, bym z niego skorzystał. Staram się czerpać z tego, co w życiu przeżyłem.

A przeżył pan… trzy powroty do Sandecji, której jest pan wychowankiem – z Kolejarza Stróże, Zagłębia Lubin i Stali Mielec.
Marek KOZIOŁ: – Dwa sezony temu siedziałem w Mielcu na trybunach, nawet nie łapałem się do „osiemnastki” i miałem już nawet takie myśli, by powoli kończyć. Nic nie zapowiadało, że się to zmieni.

Był pomysł, co jeśli nie piłka?
Marek KOZIOŁ: – Nie było (śmiech). Ale to już były takie rozważania – nazwijmy je – ostateczne. Przed sezonem 2018/19 pojawiła się możliwość powrotu do Sandecji. Gdyby jej nie było, pewnie zostałbym w Mielcu i jeszcze próbował coś zdziałać. W Nowym Sączu ułożyło się dla mnie dobrze, ale biorę to na zimno. Mam z tyłu głowy, że za chwilę sytuacja znów może się odwrócić. Życie bywa przewrotne, dlatego nie ma się co ekscytować.

Z biegiem lat ma się chyba coraz bardziej chłodną głowę i przyjmuje się takie rzeczy na spokojnie. Bo co z tego, że jeden czy drugi mecz jest udany? Trzeba cały czas robić swoje, nie zmieniać się. Lubię grać w piłkę, cieszy mnie to i chcę to robić tak długo, aż zdrowie pozwoli.

W Mielcu nie ustępował pan miejsca byle komu. Patrząc dwa sezony temu na Radosława Majeckiego, widział pan w nim gościa, który pobije rekord transferowy ekstraklasy?
Marek KOZIOŁ: – Trener Smółka uznał, że w bramce postawi na młodzieżowca i trafiła mu się na wypożyczenie perełka. Było widać od początku, że Radek po pierwsze ma umiejętności, a po drugie – mimo ledwie 17 lat także poukładaną głowę. Czuło się, że Legia wiąże z nim przyszłość, chce na nim docelowo zarobić, co niedawno się stało.

Ktoś kiedyś już mnie pytał, jak wyglądają relacje między bramkarzami. Jestem i zawsze byłem osobą, która nigdy nie szuka problemów, a stara się o bycie w porządku, o jak najbardziej przyjacielskie stosunki. Z Radkiem też mamy dobry kontakt, dlatego cieszę się, że jego kariera idzie do przodu. Życzę mu jak najlepiej, oby zaszedł na sam szczyt.

Ale pańska historia też może być motywacją dla innych zawodników?
Marek KOZIOŁ: – Jestem na to przykładem, że nie można tracić wiary. Rzadko widzi się, by zawodnik po trzydziestce rozpoczynał przygodę z ekstraklasą. W życiu trzeba mieć trochę szczęścia, by doczekać się swojego momentu, swojej szansy. Ale to już od nas zależy, na ile będziemy gotowi, by ją wykorzystać.

Powiem szczerze, że w tamtym sezonie kompletnie nie liczyłem na jakąś propozycję. W takim wieku trudno o angaż w ekstraklasie. Poprzedniej zimy nie miałem żadnego zapytania, pojawiło się dopiero po drugiej rundzie. Dopiero w chwili, gdy skontaktowała się ze mną Korona, uwierzyłem, że coś z tego może jeszcze wyjść.

Czuje się pan dużo lepszym bramkarzem niż kilka sezonów temu, gdy spędził pan dwa lata w Zagłębiu Lubin?
Marek KOZIOŁ: – Trudno porównać, czy lepszym, ale na pewno bardziej świadomym. Wtedy żałowałem, że pobyt w Zagłębiu zakończył się dla mnie na dwóch rozegranych meczach w ekstraklasie. Rywalizowałem m.in. z Michałem Gliwą, z którym nasze drogi się przeplatały często, bo jesteśmy z jednego rocznika.

Nie czułem się w Lubinie od nikogo gorszy, a w niektórych momentach, okresach przygotowawczych – wręcz lepszy. Nie obdarzono mnie jednak takim zaufaniem, jak innych. Byłem tym zawiedziony, ale jestem gościem, który bierze życie takim, jakie jest. Robiłem swoje, nie było czego rozpamiętywać. Wróciłem do Sandecji.

Wrócił pan na najwyższy szczebel po ponad sześciu latach, choć początkowo – jako rezerwowy, bo w Koronie bronił młodzieżowiec Paweł Sokół. To, co dzieje się teraz, to taka nagroda dla pana za cierpliwość?
Marek KOZIOŁ: – W niższych ligach wszyscy marzą o tym, by grać w ekstraklasie. Gdy już się tam trafi, to jest to wyróżnienie. Nagroda? Będę mógł o niej powiedzieć, jeśli się w tym sezonie utrzymamy, bo to jest cel nr 1, a piłka to sport drużynowy. Wiadomo, że indywidualne osiągi też mają znaczenie, ale najważniejszy jest zespół, klub, pozostanie w ekstraklasie.

Wraz z Jackiem Kiełbem jesteście najstarszymi Polakami w Koronie. Jak bardzo czuje się pan odpowiedzialny za szatnię?
Marek KOZIOŁ: – Swoje lata mam, choć powtarzam, że czuję się młodo i nie dociera do mnie to, co widać w metryce. Odpowiedzialność oczywiście na nas spoczywa. W zespole jest trochę młodzieży, którą czasem trzeba pokierować. Przede wszystkim należy to robić na boisku. W szatni można mówić różne rzeczy, motywować, krzyczeć, a murawa i tak to weryfikuje. To tam trzeba być kozakiem.

Rozwija pana jako człowieka przebywanie w zespole, w którym jest kilkanaście nacji?
Marek KOZIOŁ: – Faktycznie to rzadkość, by był taki urodzaj narodowości w jednej szatni. Muszę jednak powiedzieć, że chłopaki z innych krajów naprawdę chcą się tu asymilować, nie unikają kontaktu z Polakami. Atmosfera jest w porządku. Wiadomo, że pewne grupki zawsze się tworzą, ale wszyscy jakoś ze sobą żyjemy.

Z obcokrajowców, najbliżej chyba trzymam się z Michalem Papadopulosem, poznaliśmy się już dużo wcześniej, bo w Lubinie. Teraz koło mnie siedzi Petteri Forsell. Zawsze można zagadać, puścić jakiś żart. Jest OK.

Co przemawia za tym, że Korona nie spadnie z ekstraklasy?
Marek KOZIOŁ: – Robimy, co w naszej mocy, by utrzymać Koronę. Wszystkie ręce są na pokładzie, łącznie z kibicami. Powiem szczerze, że jestem nimi pozytywnie zaskoczony, Nie są spanikowani, trzymają się z nami. To frazes, ale nas naprawdę to buduje. Staramy się zachować spokój. Trener układa te klocki, a nam nie pozostaje nic innego niż wychodzić na boisko, zostawiać tam 100 procent serducha i walczyć o Koronę.

 

Na zdjęciu: W ostatnich 9 występach kielecki golkiper Marek Kozioł zachowywał czyste konto aż 7-krotnie!

Marek KOZIOŁ

urodzony: 1 czerwca 1988 r. w Nowym Sączu
pozycja na boisku: bramkarz
kluby: Sandecja Nowy Sącz, Kolejarz Stróże (2006), Sandecja (2007-11), Zagłębie Lubin (2012-13), Sandecja (2013-15), Stal Mielec (2016-18), Sandecja (2018-19), Korona Kielce (2019 – ?).
w ekstraklasie: 17 meczów, [w I lidze]: 166 meczów.

 

CZYSTE KONTA EKSTRAKLASOWYCH BRAMKARZY

10 – Michal Pesković (Cracovia, w 21 meczach)
9 – Dante Stipica (Pogoń, 22)
8 – Marek Kozioł (Korona, 15), Mickey van der Hart (Lech, 22), Frantiszek Plach (Piast, 22)
7 – Radosław Majecki (Legia, 22), Martin Chudy (Górnik, 22)
6 – Matusz Putnocky (Śląsk, 22), Michał Buchalik (Wisła K., 22)
5 – Pavels Steinbors (Arka, 22)
4 – Konrad Forenc (Zagłębie, 17), Thomas Daehne (Wisła P., 19)
3 – Zlatan Alomerović (Lechia, 6), Jakub Szumski (Raków, 10), Arkadiusz Malarz (ŁKS, 14), Damian Węglarz (Jagiellonia, 15), Duszan Kuciak (Lechia, 16).
2 – Grzegorz Sandomierski (Jagiellonia, 5), Michał Gliwa (Raków, 10).
1 – Dejan Iliev (Jagiellonia, 2), Paweł Sokół (Korona, 7), Michał Kołba (ŁKS, 7)

 

NAJDŁUŻSZE SERIE BEZ STRACONEGO GOLA

455 – Lech
440 – Korona (nadal)
420 – Cracovia
417 – Piast
403 – Pogoń