Dwie twarze faworyta

Gdynianie doskonale spisują się tej jesieni na wyjazdach, ale przekłada się to jedynie na miejsce tuż za podium I-ligowej tabeli.


Nie ma w pierwszej lidze drużyny, która miałaby dwie tak różne twarze, jak Arka Gdynia. Mimo statusu jednego z faworytów do awansu i wielkiej ofensywnej mocy plasuje się dziś za podium, ze stratą 3 punktów do lidera z Niepołomic. Sama byłaby liderem, gdyby w tabeli uwzględniać jedynie mecze… wyjazdowe, bo takich wygrała aż 6 z 8 i pod tym względem nie ma sobie w stawce równych. Ale to zupełne przeciwieństwo tego, jak spisuje się przed własną publicznością. Z 6 spotkań w Gdyni wygrała ledwie jedno – 5:0 z GKS-em Tychy – poza tym notując jeszcze 3 remisy i 2 porażki. Gorzej w roli gospodarza punktują jedynie Resovia i Sandecja Nowy Sącz.

Nadgorliwi

– Patrząc przez pryzmat samych punktów, można mówić o tym, że mamy problem w domowych meczach – mówi trener Ryszard Tarasiewicz. – Ideologię można dorabiać, ale nasza gra naprawdę diametralnie nie różni się od tego, co prezentujemy na wyjazdach. Większość zespołów proporcje ma odwrotne, punktuje mocniej u siebie, to się kompensuje. Robimy wszystko, by w domowych meczach było lepiej, ale nie zawsze wychodzi. Przede wszystkim musimy grać bardziej odpowiedzialnie, by proporcje między atakiem a obroną nie były zachwiane.

W trakcie meczu może narastać frustracja, gdy chcemy przechylić go na swoją stronę, ale wtedy dążąc do stwarzania sytuacji trzeba myśleć też o organizacji gry defensywnej. Pracujemy nad skutecznością, nieraz w ostatniej fazie dotyka nas nadgorliwość szybkiego wykończenia akcji. Gdy mamy strzelać – podajemy, a gdy mamy podawać – strzelamy… Wybory nie zawsze są adekwatne do danej sytuacji.

Prawdą jest też, że dobra postawa w meczach nie zawsze przynosi nam komplet punków. Mógłbym wejść do szatni i powiedzieć: „Słuchajcie, nie interesuje mnie dziś styl”. Albo: „Dzisiaj gramy na zero z tyłu”. Ale to nie mój futbol. Dążę do tego, by atakować, stwarzać sytuacje i dobrze bronić.

Pójść serią

Gdynianie ostatnio mogli odetchnąć. Po serii spotkań bez zwycięstwa – w 3 kolejkach wzbogacili się jedynie o 1 punkt – zaliczyli efektowny występ w Chorzowie. Pokonali Ruch 4:2, będąc pierwszym zespołem, który wywiózł tej jesieni pełną pulę ze stadionu beniaminka i dotychczasowego lidera.
– Przede wszystkim poczuliśmy ulgę punktową – przyznaje Tarasiewicz.

– W poprzednim spotkaniu, zremisowanym 2:2 ze Stalą Rzeszów, mieliśmy wystarczającą i nawet dogodniejszą liczbę sytuacji, by wygrać, ale ich nie wykorzystaliśmy. Teraz jest ulga, że wykorzystaliśmy je w Chorzowie. Szczęście się uśmiechnęło, słońce zaświeciło. Patrząc jednak na nasz dorobek, nadal mamy deficyt punktowy – dodaje szkoleniowiec Arki, która w ten weekend stanie przed idealną szansą na drugie w sezonie domowe zwycięstwo.

Źle wiedzie jej się dotąd u siebie, ale jej najbliższy rywal, Chojniczanka, na wyjazdach spisuje się słabiutko. Beniaminek jeszcze w delegacji nie wygrał, notując 3 remisy i 3 porażki. Mniej „eksportowym” I-ligowcem jest tylko spadkowicz z Łęcznej (2 pkt).

– W Chorzowie pokazaliśmy, że jesteśmy mocniejszym zespołem od solidnego Ruchu, pokazaliśmy swoje atuty i skuteczność, wykorzystywaliśmy sytuacje, a teraz trzeba dociągnąć serię do końca – mówi napastnik [Karol Czubak], mający na koncie już 8 trafień.

– Awans jest najważniejszy, ale dla mnie jako napastnika zdobywane bramki też są ważne. To pozwala łapać pewność siebie. W tym sezonie wpada mi regularnie. 8 bramek ma też Omran Haydary, 4 – Hubert Adamczyk. Fajnie, że tak się to na nas rozkłada i strzelanie nie spoczywa tylko na moich barkach. Dzięki temu nie ciąży na mnie aż taka presja i na boisku czuję się swobodniej.
(WChał)


Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus