Dziennikarska gonitwa

Na mistrzostwa do Kataru przyleciały setki dziennikarzy z całego świata. Jak ta praca wygląda na miejscu?


Korespondencja z Kataru Michał Zichlarz

Tak jak dla piłkarza gra w mistrzostwach świata jest spełnieniem marzeń i wywołuje ogromne emocje, co było choćby widać po reakcji naszego kapitana Roberta Lewandowskiego, który po swojej pierwszej bramce na mundialu w meczu z Arabią Saudyjską popłakał się, tak dla dziennikarza – szczególnie takiego, który zajmuje się futbolem – wyjazd na MŚ, to też spełnienie marzeń. Dla mnie niesamowity turniej w Katarze jest trzecim mundialem po tym w RPA w 2010 i w Rosji cztery lata temu. Bardzo wysoko oceniam organizację katarskiej imprezy pod każdym względem czy to sportowym czy organizacyjnym. Jak na piłkarskim boisku, emocji nie brakuje też poza nim, a w pracy dziennikarza na takiej imprezie jak mundial, to już szczególnie!

Najgorsza przygoda

Jest początek mistrzowskiego turnieju. Przylatuję do Doha w dniu inauguracji mundialu i starcia Kataru z Ekwadorem. W poniedziałek 21 listopada w Main Media Centre w budynku QNCC oficjalna konferencja prasowa reprezentacji Polski przed meczem z Meksykiem następnego dnia. Jest selekcjoner Czesław Michniewicz oraz Wojciech Szczęsny i Grzegorz Krychowiak. Zaraz po konferencji trzeba szybko nadać tekst, zjeść coś i udać się na swój pierwszy mecz MŚ Senegal – Holandia na Al-Thumama Stadium. Jest początek imprezy, więc wszystko jest niesamowite, od oprawy po dobry mecz. W mix zonie czyli w miejscu, gdzie można rozmawiać z zawodnikami spotykam Aliou Goloko.

To stary znajomy z Senegalu, który teraz jak się okazuje jest rzecznikiem federacji. Po meczu wracam do siebie do domu do miejscowości Al-Wakra, rozpakowuję plecak i… oblewa mnie zimny pot. Nie ma ładowarki do laptopa. Dramat, bo jak tu pracować? Musiała zostać na stadionie. Taka mamą nadzieję. Modlitwa do świętego Antoniego i następnego dnia podróż na Stadion Al-Thumama. Podróż Careemem, miejscowym Uberem, który jest trochę tańszy. Wiem, że łatwo tam wejść nie będzie.

Na zamknięty stadion Górnika Zabrze nie byłoby łatwo wejść, a co dopiero na arenę mistrzostw świata. Wędrówka od jednego miejsca do drugiego, tłumaczenie o co chodzi. W końcu litują się nade mną i w asyście policjanta wchodzimy na pozamykany na cztery spusty i zabezpieczony stadion. Wiem gdzie siedziałem, blok 307, biurko 211, miejsce B. To na samej górze! Serce wali jak młotem, bo wysoko po schodach i czy ładowarka jest. Tak, leży na swoim miejscu! Dziękuję świętemu Antoniemu za pomoc i do pracy!

Najdroższe jabłko

Jednym z minusów pracy na mundialach jest to, że nie ma czasu na nic i człowiek jest skazany na jedzenie w biurach prasowych, które umieszone są na stadionach. Jest też oczywiście główne centrum prasowe, ale tam trzeba specjalnie jechać, a z Al-Wakra gdzie mieszam, to kawałek drogi. Szkoda czasu. Obiad to koszt w granicach co najmniej 40 riali czyli około 50 złotych. Jem chicken biriani, bo tym idzie się zapchać, to kurczak z ryżem. Te 50 złotych to podstawowa kwota, bo jakby się dodatkowo kupowało jeszcze coś do picia, to cena rośnie.

Jedzenie na MŚ to wyzwanie dla dziennikarskiej braci… Fot. Michał Zichlarz

Szczytem wszystkiego była cena jednego jabłka na Education City Stadium, gdzie biało-czerwoni mierzyli się 30 listopada z Arabią Saudyjską. Stadion elegancki, odpowiadający wszystkim nowoczesnym normą, łącznie z tymi ekologicznymi. Mocno rozbudowany z plątaniną korytarzy. W jadani prasowego centrum jabłko kosztowało tam, a mówimy o jednym jabłku, 15 riali czyli po obecnym kursie prawie 20 złotych! Aż zrobiłem zdjęcie tej ceny, a chłopak który tam obsługiwał, biały z RPA tylko się śmiał. W markecie cena jednego jabłka to 1,25 riala czyli 1,50 zł.

Najmilsze zajście

Na mundialu w Katarze funkcjonuje silna grupa byłych świetnych piłkarzy i trenerów. Ta tzw. „Technical Study Group”, która obserwuje mecze, a po mistrzostwach sporządzi raport z mistrzowskiej imprezy. Na czele TSG stoi sam Arsene Wenger, a w jej skład wchodzą takie futbolowe sławy, jak mistrz świata z 1990 roku Jurgen Klinsmann, znany włoski trener Alberto Zaccheroni, były świetny bramkarz reprezentacji Szwajcarii Pascal Zuberbuhler, Kolumbijczyk Faryd Mondragon, który w MŚ zagrał w wieku 43 lat, były reprezentant Korei Południowej Cha Du-Ri czy Nigeryjczyk Sunday Oliseh.

Na meczach w eleganckich garniturach z logo FIFA siedzą w wyznaczonych miejscach. Łatwo ich znaleźć, jak się wie oczywiście kogo szukać. Z czasem rozmawia się z jednym, drugim czy trzecim. Na kolejnych spotkaniach już cię rozpoznają. Po spotkaniu Belgii z Chorwacją czekam na Sundaya Oliseha. To wielka gwiazda nigeryjskiej piłki. Grał na MŚ w 1994 i 1998 roku. Strzelił niesamowitego zwycięskiego gola Hiszpanii na 3:2 podczas francuskiego mundialu. W pewnym momencie podchodzi Pascal Zuberbuhler, który wsławił się tym, że na mundialu w Niemczech w 2006 roku nie puścił gola w czterech grach, podaje rękę i pyta co słychać. Z nim rozmawiało się wcześniej, więc już się znamy. Fajne zdarzenie.

Najlepsza rozmowa

Na każdym mundialu jest plejada znakomitych i legendarnych zawodników z przeszłości. Podczas meczu Szwajcarii z Kamerunem władze FIFA wyróżniły przykładowo Rogera Millę, legendarnego snajpera „Nieposkromionych Lwów”, który gole na najważniejszej piłkarskiej imprezie strzelał w wieku 43 lat. Millę – mimo że to już starszy pan, bo jest po 70. w miarę łatwo rozpoznać. Z innymi już tak łatwo nie jest. Nie pomagają też małe identyfikatory na szyjach futbolowych dygnitarzy. Trzeba więc posiłkować się swoją wiedzą czy pytać innych, kto to jest? Dobry czy bardzo dobry w rozpoznawaniu innych jest Jaromir Kruk, m.in. „Piłka Nożna”. Stoimy razem w biurze prasowym na kontenerowym Stadionie 974 przed meczem Meksyk – Polska, a Jarek (Jaromir) mówi. – To chyba Campos?

Faktycznie, parę metrów przed nami słynny i charyzmatyczny meksykański bramkarz Jorge Campos. Słynął w ekstrawagancji, ale też świetnej gry. Na koncie ma 130 gier w reprezentacji swojego kraju. Grał na mundialach w 1994 i 1998 roku. Podchodzimy, bez problemu zgadza się na rozmowę. Wspomina Grzegorza Latę, który grał w meksykańskiej lidze. Piłkarzy często łatwo rozpoznać, choćby po charakterystycznej sylwetce. W bufecie stadionu Al-Thumama przed naszym meczem w 1/8 z „Trójkolorowymi” widzimy charakterystyczną postać. Na szyi wytatułowany numer 25. Identyfikator jest, ale głupio tak się w niego wpatrywać. Mówię więc, że ja zagadam, a Jarek niech w tym czasie sprawdza na identyfikatorze, jak się nazywa. Bingo! W dwójkę często jest łatwiej. To były reprezentant Francji Jerome Rothen. Były zawodnik m.in. PSG i kilkunastokrotny reprezentant Francji.

Najdłuższe czekanie

Było po grupowym meczu Chorwacja – Kanada na wspaniałym Khalifa International Stadium w Al-Rayyan. Chciałem porozmawiać z Josipem Juranoviciem. Były zawodnik Legii zaliczył w wygranym 4:1 spotkaniu przez wicemistrzów świata asystę. Wychodzili poszczególni piłkarze „Vatreni” z Luką Modriciem na czele, a Juranovicia jak nie było, tak nie było. W końcu po jakiejś godzinie okazało się, że jest na kontroli antydopingowej.

W oczekiwaniu na Josipa Juranovicia… Fot. Jaromir Kruk

Po dwóch godzinach poszli po niego nawet zniecierpliwieni członkowie sztabu chorwackiej kadry, a on dalej nie wychodził. W końcu gdzieś dobrze przed 23.00 katarskiego czasu, po zjedzeniu czekolady, zwinięcie się z pustej już zupełnie mix zony, bo to już dłużej nie miało sensu…

Najdłuższa podróż

Zorganizowanie mistrzostw i rozegranie 64 meczów w praktycznie jednym miejscu to wyzwanie, także komunikacyjne. Żeby jak najlepiej wszystko usprawnić w Doha powstało nowoczesne metro, które dojeżdża pod praktycznie każdy stadion. A jeśli już nie, to są podstawione autobusy. Wszystko za darmo, za nic nie trzeba płacić. Trzeba mieć przy sobie tylko „Hayya Card”. To rodzaj wizy, przepustki i biletu, bez której do Kataru na czas trwania mistrzostw w ogóle by się nie wleciało. Tyko na początku trzeba było ją okazywać, potem nikt już nic nie sprawdzał. I tak wiadomo, że 95 proc. czy więcej osób to kibice.

Mieszkałem nie w Doha, ale w Al-Wakra, to czwarte co do wielkości miasto w Katarze, które w przeszłości znane było jako miejsce wyławiania cudownych pereł. Na plaży przy starym suku w tym mieście sporo starych łodzi, które teraz stoją na piasku jako eksponaty i dają…. cień. Takie usytuowanie mojej kwatery powodowało, że trochę czasu trzeba było spędzić w podroży. Najpierw czerwoną linią metra do stacji Al-Wakra, a potem pól godziny autobusem do Barawa Barahat Al-Janoub, małego miasteczka z całym zapleczem, z dwoma meczetami i ogrodzonego kilkumetrowym murem. Na początku mistrzostw była taka kolejka, że do autobusu trzeba było sporo czekać, nawet godzinę, tak że wracało się nawet o 4.00 rano.

Najtańsze miejsce

Katar odstraszał czy odstrasza drogimi cenami na czas trwania imprezy. Kiedy zaczynałem szukać miejsca do zakwaterowania na popularnej wyszukiwarce, to zaczynało się od 12 tys. zł za noc, zszedłem potem do 4 tys. za dobę… Na pobyt w miejscu jak David Beckham, ambasador mundialu w Katarze, który w luksusowym pięciogwiazdkowym hotelu Mandarin Oriental za noc płacił – bagatela – 20 tys. funtów, mało kogo stać. Mnie ostatecznie udało się znaleźć lokum za 30 dolarów za noc! Pokój dwuosobowy z dwoma żelaznymi łóżkami, z dwoma metalowymi szafkami, ubikacja, prysznic, na korytarzy mała spiżarka zamieniona w tymczasową kuchnię. Na początku przerażenie jak to będzie, ale szybko się człowiek przyzwyczaił. Na miejscu było wszystko co potrzeba, ze sklepami, z całym zapleczem, a na dodatek oferowało coś, czego nie można było doświadczyć w innych miejscach, a więc atmosferę.

W Al-Janoub, jak w miasteczku kontenerowym przy stacji metra „Free Zone”, zostali zakwaterowani kibice z całego świata. Przede wszystkim byli tutaj fani z Ameryki Południowej, Argentyńczycy – których do Kataru przyleciało najwięcej, ale też Brazylijczycy, Ekwadorczycy. Nie brakowało fanów z Maroka, ale też z innych, mniej piłkarskich krajów, jak przykładowo Omanu, który leży nieopodal kraju organizatora XXII MŚ. Była nawet mała strefa kibica, gdzie na dużym ekranie można było oglądać mecz. Świetne i niezapomniane miejsce, gdzie atmosferę katarskiego mundialu było czuć jak nigdzie indziej. Na dodatek na każdy mecz kibice mogli stąd dojechać podstawionymi autobusami. Z powrotem z meczów było zresztą tak samo.


Na zdjęciu: Fotoreporterzy w akcji. Bez ich świetnych ujęć mundial nie byłby mundialem.

Fot. Michał Zichlarz