Dziesięć minut to za mało. Klęska Podbeskidzia u siebie

W wyjściowym skłądzie Podbeskidzia doszło do trzech zmian w porównaniu z meczem przeciwko Bruk-Betowi Termalice, który rozegrano tydzień temu. Guga Palawandaszwili zastąpił Adriana Rakowskiego, Kacepr Kostorz wystąpił w miejsce Przemysława Mystkowskiego, a Paweł Oleksy wymienił Pawła Moskwika. Nie wiadomo, czy roszady te miały kluczowy wpływ na postawę bielszczan w pierwszej odsłonie, ale nie ulega wątpliwości, że „górale” zagrali… najsłabszą połowę w tym sezonie.

Nie wychodziło im zupełnie nic, a niefrasobliwość była wręcz przerażająca. Drużyna Krzysztofa Bredego chciała szybko przechodzić z obrony do ataku, próbowała akcji oskrzydlających, ale zawodnicy popełniali proste, niewymuszone błędy. Właśnie po czymś takim, sekwencji dwóch pomyłek, padł gol dla Stomilu. Najpierw fatalnie zachował się Dominik Jończy, który przegrał, w dziecinny sposób, przebitkę z Grzegorzem Lechem…

Sytuację próbował ratować Mavroudis Bougaidis, ale fatalnie minął się z piłką. Doświadczony gracz Stomilu został zatem zaproszony przez rywali do strzelenia bramki i w sytuacji „sam na sam” z Rafałem Leszczyńskim nie pomylił się. Gdyby olsztynianie byli nieco bardziej zdeterminowani, to w pierwszej połowie mogliby wykorzystać jeszcze kilka błędów rywala. „Górale”? Na uwagę zasługuje jedynie bomba z dystansu Bartosza Jarocha, która nieznacznie minęła okienko bramki Stomilu.

Trener Podbeskidzia zareagował bardzo szybko i tuż po przerwie wymienił dwóch piłkarzy. Na placu gry pojawili się wspomnieni Rakowski i Mystkowski, którzy zastąpili… również wspomnianych Palawandaszwiliego i Kostorza. I obraz gry uległ zmianie. Natychmiast i… na krótko. Konkretnie, od momentu, w którym Podbeskidzie wyrównało. Z rzutu rożnego piłkę dośrodkował Łukasz Sierpina, a Łukasza Sołowieja naciskał w polu karnym Bartosz Jaroch. Do tego stopnia, że obrońca Stomilu wpakował futbolówkę do własnej bramki.

Przez następnych 10 minut „górale” kilka razy bardzo poważnie zagrozili bramce rywala. Sporo ożywienia do gry wniósł Mystkowski i gdy wydawało się, że drugi gol dla gospodarzy jest kwestią czasu do siatki trafili… goście. Trafienie Piotra Głowackiego było pokłosiem źle przez Podbeskidzie wyjaśnionej sytuacji po rzucie rożnym. Zdobywca bramki piłkę otrzymał na 16 metrze i przymierzył elegancko, pod poprzeczkę. Rafał Leszczyński nie sięgnął futbolówki, a cztery minuty później… znów musiał wyciągać ją z siatki.

Po raz drugi do bielskiej bramki trafił Głowacki, który tym razem otrzymał dobre, prostopadłe podanie i posłał piłkę między nogami golkipera „górali”. Śmiało można stwierdzić, że po tej akcji mecz dobiegł końca. Podbeskidzie w żaden sposób nie potrafiło zareagować i przejść do ataku. Olsztynianie, których wynik oczywiście urządzał, grali bardzo spokojnie. Stomil wygrał pod Klimczokiem całkowicie zasłużenie, a sztab szkoleniowy „górali” ma zdecydowanie o czym myśleć. W dwóch pierwszych spotkaniach tego sezonu  – nawet w przegranym meczu przeciwko Bruk-Betowi – zespół zaprezentował się znacznie lepiej, aniżeli w sobotni wieczór…

Podbeskidzie Bielsko-Biała – Stomil Olsztyn 1:3 (0:1)
0:1 – Lech, 16 min, 1:1 – Sołowiej, 50 min (samobójcza), 1:2 – Głowacki, 63 min, 1:3 – Głowacki, 67 min.
PODBESKIDZIE: R. Leszczyński – Jaroch, Bougaidis, Jończy, Oleksy  (68. Bąk) – Kostorz (46. Mystkowski), Palawandiszwili (46. Rakowski), Wiktorski, Sierpina – Goncerz, Szabala. Trener Krzysztof BREDE.
STOMIL: M. Leszczyński – Szywacz, Wełnicki, Sołowiej, Kubań – Głowacki, Trojak, Stromecki, Kun (84. Bucholc) – Lech (87. Jegliński) – Góral (90. Śledź). Trener Kamil KIEREŚ.
Sędziował Mariusz Korpalski (Toruń).
Widzów 2353.
Żółta kartka: Lech.