Dziwne mecze na Stadionie Śląskim

Po raz pierwszy w historii meczów biało-czerwonych w chorzowskim „kotle czarownic”, na trybunach zabrakło kibiców…


Środowy mecz z Ukrainą był międzypaństwowym meczem numer 59, jaki reprezentacja Polski zagrała na Stadionie Śląskim. Wiele z tych meczów przeszło do historii nie tylko polskiego futbolu. Wiele gromadziło na trybunach 100 tys. kibiców, jak choćby legendarne i wygrane po dwóch bramkach Gerarda Cieślika 2:1 spotkanie z ZSRR w eliminacjach mistrzostw świata w październiku 1957 roku. Rzadko na trybunach było mniej niż 10 tys. fanów. Takie mecze na Śląskim się jednak zdarzały.

Do przykrej historii przeszło starcie ze Słowacją grane w Chorzowie w połowie października 2009. Był to ostatni mecz kadry na chorzowskim obiekcie, który potem przeszedł gruntowną i niekończąca się modernizację, trwającą prawie dekadę…

Mecz z naszymi południowymi sąsiadami kończył nieudane dla nas eliminacje do mundialu na południowoafrykańskich boiskach. Wszystko było już przegrane, a miesiąc wcześniej pracę stracił Leo Beenhakker zwolniony przez ówczesnego prezesa PZPN Grzegorza Latę. Spotkanie zgromadziło na trybunach garstkę, bo 5 tys. kibiców.

Mecz nie miał dla nas już żadnego znaczenia, dodatkowo zaczęło tak sypać śniegiem, że murawa była zasypana białym puchem. Do tego przed meczem część „fanów”, skupiona wokół strony koniec.pzpn.pl, nawoływała do bojkotu eliminacyjnej gry. To wszystko potęgowało fatalną i przygnębiającą atmosferę, która przeniosła się na boisko. Już w 3 minucie straciliśmy bramkę po samobójczym trafieniu Seweryna Gancarczyka. Skończyło się na wyniku 0:1.

„Wielu głupców, mających się za kibiców biało-czerwonych, przyłączyło się do „apelu” o bojkot oficjalnego meczu reprezentacji Polski, dając posłuch grupie absolutnych ignorantów i szkodników, działających ze skrywanym celem doprowadzenia do konfliktu w PZPN i rozpisania nowych wyborów. Jedna z najczarniejszych kart w dziejach reprezentacji, wynikająca z bezbrzeżnej głupoty, której sprzyjała wcale liczna grupa medialnych bezmózgowców” – pisze w albumowym opracowaniu „Biało-Czerwoni 1921-2018”, redaktor Andrzej Gowarzewski.

Żeby poszukać jeszcze innego spotkania, które na trybuny Stadionu Śląskiego sprowadziło tak mizerną liczbę fanów, jak nieszczęsne spotkanie ze Słowakami w październiku 2009, to trzeba się cofnąć niecałą dekadę w tył. Pod koniec maja 1998 roku po raz pierwszy zawitała do nas piłkarska reprezentacja Rosji. Mecz grany w środku tygodnia o później porze nie wzbudził wielkiego zainteresowania, bo przyszło na niego ledwie 7 tysięcy kibiców.

Akurat to wygrane 3:1 spotkanie zapamiętane zostało, jak jedno z najlepszych – jeżeli nie najlepsze – w kadrze dla Tomasza Hajto. Grający wtedy na prawej obronie piłkarz dwoma efektownymi wejściami w pole karne w drugiej połowie, dwukrotnie zaskoczył Aleksandra Filimonowa i biało-czerwoni wygrali towarzyską potyczkę . W końcówce tamtego spotkania na murawie pojawił się Mariusz Śrutwa, dla którego był to jeden z pięciu występów w narodowych barwach.


Czytaj jeszcze: Zagrają na dobrej trawie, kompromitacji nie będzie

A wracając do jeszcze innych meczów kadry na Śląskim z marną frekwencją? Tutaj trzeba się już cofnąć do odległej przeszłości. 10 tysięcy kibiców pojawiło się na meczu eliminacji mistrzostw Europy z Duńczykami w październiku 1970 roku, który reprezentacja Polski wygrała 3:0.To wtedy po raz pierwszy kapitanem biało-czerwonych był Włodzimierz Lubański. Ledwie 10 tys. fanów był też na towarzyskim meczu z Danią 5 listopada 1961 roku, ale wtedy była już prawdziwa zima i piłkarze grali na ośnieżonym boisku. Teraz niestety z Ukrainą i z Holandią za niespełna tydzień, na Śląskim nie będzie żadnego kibica…


Na zdjęciu: Nasza reprezentacja nie przywykła grać na Stadionie Śląskim bez kibiców.

Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus