Edgar Bernhardt: Nigdzie nie jestem u siebie

Z Edgarem Bernhardtem rozmawialiśmy tuż po tym, gdy podpisał w styczniu półroczy kontrakt z GKS-em Tychy. Piłkarskie – i redakcyjne – życie pędziło jednak tak bardzo, że jakoś nie było dobrego momentu, by opublikować jego słowa. Czynimy to teraz. Po tym, jak 32-letni pomocnik szybko wywalczył sobie miejsce w wyjściowym składzie tyskiej drużyny, a strzelonym golem walnie przyczynił się do derbowej wygranej z Ruchem Chorzów, być może spojrzymy na pewne stwierdzenia z nieco innej perspektywy niż w styczniu. Wtedy nie brakowało osób wręcz śmiejących się z trenera Ryszarda Tarasiewicza i GKS-u, że przygarnął zawodnika, z którym bez żalu po kilku miesiącach rozstała się Stal Mielec. Kto śmieje się, a kto żałuje dziś? Odpowiedź nie jest już tak bardzo oczywista…

Nieporozumienia ze Smółką

Trener Tarasiewicz, pytany przez nas o „mielecką przeszłość” Bernhardta, zaznaczał, że nie interesuje go to. – Pozyskiwałem w przeszłości wielu zawodników, o których mówiono, że mają ciężki charakter, Trafiali do mojego zespołu i nigdy nie miałem problemów. Dlatego nie mam potrzeby zasięgać informacji, z jakiego powodu ktoś grał mniej czy z kimś się nie dogadywał – tłumaczył szkoleniowiec GKS-u, co nas trochę dziwiło, bo wydawałoby się, że zasięgnąć informacji jednak warto. Zwłaszcza zważywszy na to, co opowiadał sam zawodnik, przyznając, że nie potrafił w Mielcu znaleźć wspólnego języka z trenerem Zbigniewem Smółką…

– Miałem prywatny problem z trenerem, nieporozumienia. Ja coś powiedziałem, on coś powiedział… I koniec. W Stali rozegrałem tylko cztery mecze. Wyjeżdżałem też na kadrę, występowałem w rezerwach w niższej lidze, gdzie trochę postrzelałem. Przez ostatni miesiąc mojego pobytu w Mielcu próbowaliśmy się dogadać. Miałem indywidualne treningi. Dwa razy dziennie. Bieganie, siłownia… Ciężko – i zawsze to samo, a to chyba każdemu zawodnikowi dałoby po głowie. Nie zamierzałem już tam zostawać. Wiadomo, że w klubie chcieli, żebym rozwiązał kontrakt. Ja też tego chciałem, ale musieliśmy się dogadać. Na koniec byłem już traktowany po prostu źle. Pierwszy raz mi się coś podobnego zdarzyło, choć oczywiście widziałem w innych klubach, jak dotykało to innych zawodników. Na każdego może trafić… – przyznaje Bernhardt.

Kadra daje przyjemność

Odpowiadamy, że w takim razie czymś musiał trenera zawieść. – Niczym go nie zawiodłem! Nie rozumiałem tego. Trener sam mnie ściągnął, bardzo o mnie zabiegał. Dzwonił, rozmawiał z menedżerem. Latem miałem lepsze oferty z Niemiec. Przekonywał mnie jednak, bym przyszedł do Stali, a potem było zupełnie inaczej. Gdybyś trochę poczytał, to wiedziałbyś, że był też inny zawodnik, z którym podpisali kontrakt, a po kilku tygodniach rozwiązali. Tak z nim postąpili! Chłopak z Lecha Poznań, grał tam niedużo, ale zdobył mistrzostwo. Teraz gra w drugiej lidze – zwraca uwagę nasz rozmówca i faktycznie: Niklas Zulciak 19 czerwca podpisał kontrakt ze Stalą, a 31 sierpnia wylądował w Wiśle Puławy.

Bernhardt – jak sam mówi – raczej nie trafiłby z powrotem do Polski, gdyby nie kadra. Jest 20-krotnym reprezentantem Kirgistanu, ale nie wszędzie patrzyli na to przychylnie. – W 3. Bundeslidze miałem wszystko. Dobry poziom, lepsze pieniądze, 10 kilometrów do rodziny (przed przenosinami do Mielca Edgar bronił barw SV Rödinghausen – dop. red.). Miałem jednak problem z tym, że nie chcieli puszczać mnie do kadry. Był sezon, w którym opuściłem kilka meczów, a gra w barwach narodowych daje mi przyjemność. Selekcjoner sam sugerował mi, bym szukał nowego klubu. Nie ukrywam, że zastanawiałem się nad rezygnacją z reprezentacji. Potem dostałem jednak ofertę ze Stali i już nie musiałem o tym myśleć – tłumaczy pomocnik GKS-u Tychy, który niedawno przypieczętował z Kirgistanem historyczny awans do Pucharu Azji. W marcu wziął udział w zwycięskich meczach z Myanmarem i Indiami.

Więcej płacą. No i netto!

Edgar Bernhardt, dla kolegów „Eddie”. Rocznik 1985. W CV – kilkanaście klubów i trzy paszporty – rosyjski (już nieaktualny), niemiecki i kirgiski, czyli kraju, którego jest reprezentantem. W piłkę grał w Niemczech, Finlandii, Holandii, Polsce, a nawet Omanie i Tajlandii. – W Azji więcej płacą. No i netto! – śmieje się Bernhardt, który do naszego kraju pierwszy raz przyjechał w 2012 roku. Z Cracovią awansował do ekstraklasy, potem – wiosną 2015 – bronił jeszcze barw Widzewa, spadającego wówczas z I ligi. – W Krakowie bardzo dobrze pracowało mi się z trenerem Stawowym, który potem ściągnął mnie do Łodzi. Klub miał jednak problemy i chyba nikt by go w tamtym czasie już nie uratował – zaznacza ofensywny pomocnik.

Zna pięć języków. – Polski, rosyjski, angielski, niemiecki i holenderski. W tym ostatnim wszystko rozumiem, ale ciężko mi już porozmawiać, bo jest taki „brudny”, ciężki. Nie mam szczególnego talentu do nauki języków. Po prostu jestem otwartym człowiekiem, bez kompleksów i gdy wchodzę do jakiejś szatni, to staram się mówić – przyznaje.

Syberia, Kirgistan, Niemcy

Jego życiowa historia jest pokręcona. Jego rodzice byli Rosjanami, pochodzili z Syberii, skąd wyjechali do Kirgistanu za pracą i… ciepłem. Tam urodził się Eddie. Potem los rzucił familię do Niemiec. – Trudno powiedzieć, kim tak naprawdę jestem. W domu rozmawiam z rodzicami po rosyjsku. Na pewno nie czuję się Niemcem; nawet nie mam niemieckich przyjaciół. Gdy lecę na zgrupowanie kadry, to chłopaki nie traktują mnie z kolei jak Kirgisa, a po prostu Rosjanina. W Niemczech – nikt nie traktuje mnie jak Niemca, w Rosji nie będę prawdziwym Rosjaninem… Mogę więc powiedzieć, że nigdzie nie jestem u siebie. Z drugiej strony, czuję się jak Ruski. Tak wychowano mnie w domu. W Polsce najbardziej lubię… jedzenie. A w ludziach? Każdy jest inny, dlatego nie można powiedzieć o kimkolwiek: „patrz, to typowy Polak”. No, może czasami za dużo narzekacie… – uśmiecha się Bernhardt. Jeszcze ciekawsza jest historia jego życiowej partnerki. – Jeśli powiesz o mnie, że jestem mieszańcem, to co dopiero moja dziewczyna! Tata z Korei, matka – pół-Rosjanka, pół-Czeczenka. Nasza 6-letnia córka jest więc taką pół-Azjatką. Urodziła się w Kazachstanie, ma narodowość niemiecką, a w domu mówimy po rosyjsku i niemiecku – opowiada nasz rozmówca.

***

Eddie, będący „dobrym duchem” szatni GKS-u, już w styczniu przekonywał nas, że o utrzymanie się nie martwi. – Spadek? Jaki spadek, skoro zdobędziemy 6 punktów i zbliżymy się do góry tabeli! – podkreślał i instynkt go nie zawiódł. Trzy pierwsze wiosenne mecze tyszanie rozstrzygnęli na swoją korzyść. On do wyjściowego składu wskoczył na ten drugi, ze Stomilem Olsztyn. – Szkoda było nie wykorzystać jego dobrej dyspozycji – tłumaczył Ryszard Tarasiewicz, desygnując go na prawą flankę. Bernhardt może grać też w środku pola. – Wszędzie, byle nie w defensywie – zaznacza. Jest optymistą, ale… nie chce zapeszać.

– Twierdza? Nie gadaj, nie gadaj. Musimy dalej jechać tą drogą!