Efekt domina

Dziś wieczorem to zespół Marcina Brosza stanie przed dużą, niepowtarzalną wręcz szansą wykorzystania kryzysu, z którym zmaga się rywal z Warszawy. Wymiana z trudem tolerowanego przez szatnię trenera Romeo Jozaka na dotychczasowego asystenta Deana Klafuricia (na zdjęciu) jest bowiem w najlepszym przypadku – tylko – doraźnym leczeniem objawowym. Choć tak naprawdę bardziej przypomina przykrycie syfa pudrem niż zastosowanie skutecznego antidotum na krostę. Zespół z Łazienkowskiej potrzebował wstrząsu, tymczasem doczekał się zaledwie kosmetyki. Dlatego nie należy nastawiać się na diametralną zmianę gry warszawskich piłkarzy. A do poprawy – jest naprawdę dużo.

Słabi, nie leniwi

W ostatnich pięciu meczach ligowych legioniści za każdym razem wykonywali mniejszą pracę biegową od przeciwnika, i choćby raz nie pokonali dystansu liczącego nawet 114 kilometrów. Nie wynika to z lenistwa zawodników, tylko z ich możliwości. Nikt nie powinien więc mieć wątpliwości, że okres przygotowawczy nie został przepracowany prawidłowo. Do dziś czkawką odbija się tournee po Florydzie, podczas którego źle dobrano treningowe obciążenia. Klafurić nie jest czarodziejem, więc tego już nie zmieni. Może, a w zasadzie powinien zrezygnować z rotacji, obrońcom mistrzowskiego tytułu stabilizacja w składzie jest bowiem potrzebna jak chyba żadnemu innemu zespołowi z grupy mistrzowskiej. Tyle że nawet jeśli tymczasowy szkoleniowiec tak postąpi, na efekty nie będzie mógł liczyć w spotkaniu z Górnikiem. Legii brakuje powtarzalności, a co za tym idzie – także stylu. Wielu piłkarzy, przede wszystkim nigdy nieszkolonych w tym kierunku Polaków, uwiera gra w systemie 1-4-3-3, który narzucił Jozak nie uwzględniając przyzwyczajeń i umiejętności futbolistów. Graczy też zresztą nie dobrał pod tę akurat taktykę, nikt z licznego zimowego naboru nie wyróżnia się przecież szczególnie w nowym ustawieniu.

Chorwacki zaciąg

Niestety – dla Legii – kolejność wykonywania działań przyjęta od początku sezonu w klubie z Łazienkowskiej nie okazała się właściwa. Logiczne wydawało się zbudowanie silnego zespołu na kwalifikacje Champions League w 2017 roku, a dopiero potem spłacenie byłych udziałowców przez Dariusza Mioduskiego. Obecny 100-procentowy udziałowiec – świadomie – odwrócił jednak sekwencję zdarzeń. Miał poczucie, że w klubie prowadzone są działania dywersyjne, więc najpierw rozliczył się z Bogusławem Leśnodorskim i Maciejem Wandzlem, a następnie… wymienił wszystkich pracowników związanych z poprzednim zarządem. Wzmocnienie we właściwych terminach drużyny prowadzonej wówczas przez Jacka Magierę zeszło na dalszy plan, co skończyło się klapą w kwalifikacjach europejskich pucharów. A potem wystąpił efekt domina, kolejne kamienie zaczęły się przewracać. Brak wpływów z – co najmniej Ligi Europy – skutkował dziurą budżetową, więc właściciel wymyślił, że ucieknie… do przodu. I nie chcąc wiązać się z krajowymi doradcami, do których zdążył się sparzyć do tego stopnia, że stracił zaufanie, poszukał wsparcia za granicą. Konkretnie na Bałkanach. Na dodatek chciał szybko wyjść na prostą, co chorwacki zaciąg wykorzystał na sprowadzenie zimą niespotykanie wielu – przynajmniej pod naszą szerokością geograficzną – wzmocnień. Zbyt wielu. W efekcie, jedynie wąską grupę piłkarzy z nowego zaciągu udało się wprowadzić do składu na tyle, aby w ogóle po sezonie ocenić, czy rokują na przyszłość.

Czekając na fachowca

Co zatem latem wydarzy się w Legii? Wiele będzie zależeć od tego, co Klafurić pozostawi następcy. Ma jeszcze szansę ustrzelenia dubletu, ale nawet osiągnięcie tak satysfakcjonującego wyniku nie zagwarantuje – w każdym razie nic na to nie wskazuje – przedłużenia współpracy z Chorwatem. Nawet jeśli nazwiska Adama Nawałki czy Pavla Vrby pozostaną w sferze marzeń Mioduskiego, wiadomo już, że właściciel Legii szuka TRENERA. Nie dyrektora, nie asystenta, nie debiutanta, tylko właśnie – wreszcie – pierwszego szkoleniowca. Z odpowiednim warsztatem, doświadczeniem, dokonaniami i charyzmą. Wywalczenie Pucharu Polski gwarantuje późniejsze przystąpienie do eliminacji Ligi Europy, czyli de facto dłuższe wakacje, a to może stanowić magnes dla fachowców z nazwiskami.
Co na to piłkarze Górnika, co na to Marcin Brosz?