Eksperyment bez fanfar

Niezły – choć tylko zremisowany – mecz z tyszanami. Porażka „bez wyrazu” w Nowym Sączu. Dobre zwycięskie spotkanie z Wigrami. I bezdyskusyjny „oklep” w Częstochowie. Mocne nerwy – ale któryż to już taki sezon z rzędu… – musi mieć u progu nowych rozgrywek kibic w Katowicach. Huśtawka nastrojów ma bowiem całkiem pokaźną amplitudę wychyleń – od euforii po czarną rozpacz, ze względu na brak rozsądnego wytłumaczenia dla postawy zespołu. W środowy wieczór – nie po raz pierwszy zresztą w okresie swej pracy przy Bukowej – mówił o tym trener.

– To, co sobie założyliśmy przed meczem, było zupełnie odmienne od tej rzeczywistości, która – zwłaszcza w I połowie – wydarzyła się na boisku – zauważał Jacek Paszulewicz. A Mariusz Pawełek, któremu przecież nie sposób odmówić doświadczenia i umiejętności oceny sytuacji, zawierał to jeszcze w prostszych słowach: – Naszym problemem okazała się pierwsza połowa. Nie zrealizowaliśmy nakreślonych założeń, a Raków napędzał się naszymi błędami i naszą niefrasobliwością…

Myśl nieszczęsna

Częstochowianie rzeczywiście na niewiele katowiczanom pozwolili w tej odsłonie. No, może wyjąwszy sytuację Daniela Rumina; wciąż będącego wyborem numerem jeden w ofensywie. Dla umocnienia tejże pozycji napastnik powinien jednak podobne okazje wykorzystywać.

– Szkoda jej oczywiście, ale… jest zarazem dobra nauczka. Za moimi plecami leżał obrońca i – po pierwsze – nie byłem pewien, czy sędzia nie przerwie gry. Po drugie – nie chciałem zachować się nie fair. To była myśl, która przeszła mi przez głowę i wpłynęła na cały przebieg tej akcji. Chciałem sobie bowiem wypuścić piłkę obok bramkarza, ale – przez owo zawahanie – źle przyjąłem. Musiałem uderzać „spod siebie” i dzięki temu bramkarz miał szansę sparować ten strzał – opowiadał pochodzący z Kościelca pod Częstochową (a w pewnym momencie – skreślony przez Raków, w którym trenował przez kilka lat) zawodnik. Bardzo zależało mu oczywiście na dobrym występie, bo na trybunach pojawiła się liczna rodzina. – Nie dałem jej powodów do radości… – wzdychał Rumin.

Tercet ofensywny

Przy ofensywie GKS-u warto się jednak zatrzymać na dłużej. – Przyjechaliśmy tu z myślą, żeby zaskoczyć Raków, czyli zagrać wysoko. Wyszliśmy ustawieniem na dwóch napastników – mówił Jacek Paszulewicz, mając na myśli cytowanego Rumina oraz Arkadiusza Woźniaka. To nowość w strategii katowiczan; do tej pory – wyjąwszy potrzebę chwili, czyli np. odrabianie strat – szkoleniowiec był wierny ustawieniu 1-4-1-4-1, o którym zawsze mówił dużo i chętnie, i które konsekwentnie ćwiczył z podopiecznymi. Teraz „poeksperymentował” – to chyba dobre słowo.

– Dla mnie to swego rodzaju nowość; trochę inaczej się trzeba poruszać w takim ustawieniu, nieco inne są zadania – Daniel Rumin w szczegóły taktyczne oczywiście nie wchodził. Ale przyznawał, że gros nauki wciąż przed nim. – W Skrze z reguły grywaliśmy jednym napastnikiem – opowiadał.

Tak naprawdę zresztą momentami trzeba było mówić nawet o trójce atakujących: do Rumina – zwłaszcza w pierwszej połowie – poza Woźniakiem dołączał bowiem w pierwszej linii również Dominik Bronisławski. Tercet w przodzie? Niekoniecznie myśl abstrakcyjna; są sygnały, że o takim rozwiązaniu również myśli się przy Bukowej, zwłaszcza w kontekście wykorzystania ofensywnego potencjału Davida Anona.

Bezradność w rozegraniu

W środę problemem GieKSy było też rozegranie piłki w środku pola. Miał z tym kłopoty Kamil Kurowski, a Grzegorz Piesio nie jest typem zawodnika, który stawiać będzie swój „stempel” na każdej piłce zagrywanej do przodu. W efekcie – zwłaszcza po przerwie, gdy trzeba było odrabiać straty – spora część akcji ofensywnych przybierała postać… długiego wykopu Mariusza Pawełka. Rosłym i silnym obrońcom Rakowa (- Co ja się naszarpałem z Andrzejem Niewulisem… Mocny chłop – mówił Daniel Rumin) było „w to graj”; bez problemów „kasowali” nie tylko cytowanego napastnika, ale także niższych o głowę Bronisławskiego czy Błąda.

– Gramy kombinacyjnie na tyle, na ile pozwala nam przeciwnik. A Raków nie pozwolił. Krył ostro i krótko, uniemożliwiał spokojne przyjęcie. Trzeba było grać na jeden kontakt, co nam niespecjalnie wychodziło – przyznawał „Rumen”. GieKSiarzy nie uratowały nawet – będące czasem ich mocnym argumentem – stałe fragmenty. – Byliśmy do nich dobrze nastawieni i skutecznie się przed nimi wybroniliśmy – Marek Papszun, trener Rakowa, mógł swoim analitykom pogratulować skutecznego rozpracowania rywala, a podopiecznym – realizacji nakreślonych zadań. W przeciwieństwie – by raz jeszcze przypomnieć zdanie o „innej rzeczywistości boiskowej” – do Jacka Paszulewicza…