Ekstraklasa na placu budowy

Częstochowa czekała na powrót ekstraklasy blisko 23 lata. Jej powitanie nie było takie, jak sobie wyobrażano, ale przynajmniej nastąpiło.


Mimo wielu problemów oraz niesprzyjającej pogody widać było poruszenie przy Limanowskiego. Wśród bloków, które lata świetności mają już dawno za sobą, widać było przechodniów z czerwono-niebieskimi szalikami, czapkami czy maseczkami.

Z powodu pandemii nie mogli zasiąść na trybunach, mimo tego chcieli poczuć klimat, duchowo wesprzeć swoją drużynę. Teoretycznie mieli okazję nawet zobaczyć spotkanie – umożliwia to pętla tramwajowa niedaleko boiska, ale mało kto zdecydował się na ten wariant. Większa grupa pojawiła się dopiero w okolicach 30 minuty – i to po drugiej stronie stadionu. Poza standardowymi „pozdrowieniami” dla policji dopingowali także swój zespół.

Taka jest rzeczywistość

Przy pętli umieszczono kilka tygodni temu przystanek w kształcie bramki i czerwono-niebieskich barwach – prezent od miasta z okazji stulecia klubu. Zapewne wszyscy w Rakowie cieszyliby się, gdyby upominkiem był nowy stadion w 2019 roku, a więc w momencie awansu do najwyższej ligi, jednak tak się nie stało. Trzeba było czekać blisko dwa lata na jedną (!) trybunę. Mimo to, to klub jest obarczany za ten stan rzeczy. Nawet w Rakowie mają już dość.

„Mówicie sporo o naszym dzisiejszym meczu, a bardziej o jego miejscu. My też chcieliśmy rozegrać go na pięknym, nowoczesnym stadionie, godnym prawie ćwierćmilionowego miasta. Niestety, rzeczywistość jest taka, że jest to obiekt miejski, a my jesteśmy jedynie jego użytkownikiem” – oświadczył Raków w mediach społecznościowych.

Wchodząc na stadion trudno było odnieść wrażenie, że przyjechało się na mecz ekstraklasy. Tylko jedna trybuna jest gotowa. Reszta to stan surowy – za bandami górują zwały ziemi oraz prowizoryczne rusztowanie dla operatorów. Do tego kilka banerów reklamowych w miejscu, gdzie jeszcze w ubiegłym roku stała zadaszona trybuna oddzielająca stadion od bocznych boisk… Brak „piłkochwytów” po jednej ze stron był sporym utrudnieniem, gdyż futbolówki mogły w ten sposób zaginąć na placu budowy.

Brzęczek się pojawił

Prawo narzekać mogli też ci spośród zgromadzonych na trybunach, którzy na mecz dotarli własnym transportem. – Żeby mi tylko w samochód nie trafili – mówił jeden z nich. Mieli oni jednak rekompensatę w postaci bliskość boiska i ławek rezerwowych. Dzięki temu można było usłyszeć słowa trenerów. Marek Papszun nie oszczędzał między innymi Vladislavsa Gutkovskisa.

– Gutek, szerzej! – gorączkował się szkoleniowiec Rakowa, opuszczając przy okazji strefę przeznaczoną dla trenerów.

Można było wyczuć w powietrzu ogólną radość, że po dwóch latach ciągłych wyjazdów częstochowianie w końcu zagrali przy Limanowskiego. Dosłownie wszyscy wrócili do domu, bo na trybunach i ławkach rezerwowych zebrało się wielu, którym Raków wiele zawdzięcza.

Szkoleniowcem Śląska jest w końcu Jacek Magiera, a więc były zawodnik Rakowa. Na trybunach z kolei (dodajmy, że jak na mecz bez publiczności całkiem nieźle zapełnionych) zasiadł były piłkarz i trener częstochowian, Jerzy Brzęczek, który od zwolnienia z reprezentacji Polski zbyt często nie pokazywał się publicznie. Jednak zrobił on wyjątek na powrót swojego klubu na Limanowskiego.


Na zdjęciu: Premiery tak… brzydkiego obiektu, jak w Częstochowie, już dawno w ekstraklasie nie było.

Fot. Rafał Rusek/Pressfocus