Eliminacje LM. Męczarnie mistrza

Gol w końcowej fazie spotkania z półamatorskim rywalem z Irlandii Północnej dał Legii awans do II eliminacji LM.


Bardzo niepokojące informacje napłynęły z obozu Legii Warszawa na dzień przed meczem I rundy eliminacji LM przeciwko Linfield FC. Klub poinformował, że jeden z zawodników – nazwiska piłkarza nie podano – jest zakażony koronawirusem.

Jednocześnie zapewniono, że mecz nie jest zagrożony. Dopiero jednak wczoraj, wczesnym popołudniem, pojawił się w tej sprawie oficjalny komunikat. – Legia Warszawa informuje, że otrzymała oficjalne potwierdzenie Głównego Inspektoratu Sanitarnego, że mecz pierwszej rundy kwalifikacyjnej UEFA Champions League przeciwko Linfield FC może zostać rozegrany – napisano na stronie internetowej klubu.

Okazało się również, że zakażonym koronawirusem zawodnikiem Legii jest nowy nabytek warszawskiego klubu, Josip Juranović. Taką informację przekazał portal sport.pl, choć nie została ona potwierdzona przez klub. Piłkarz został natychmiast odesłany na kwarantannę.

Zdecydowanie za wolno

„Aco” Vuković do boju desygnował od pierwszej minuty niemal taki sam skład, jak na mecz Pucharu Polski z GKS-em Bełchatów. Zabrakło jedynie Macieja Rosołka. Na szpicy wystąpił Tomasz Pekhart, a do drugiej linii powrócił Walerian Gwilia.

Od pierwszych minut stało się jasne, jak ten mecz będzie wyglądał. Linfield, całym zespołem, skoncentrowane było na defensywie i „Wojskowym” ciężko było się przebić przez zasieki zorganizowane przez rywala. Niezłym pomysłem na rozmontowanie obrony była akcja Luquinhasa z Gwilią z 14. minuty spotkania. Brazylijczyk wycofał piłkę do Domagoja Antolicia, ale Chorwat trafił w jednego z kilku rywali, którzy znajdowali się przed bramką.

Była to jedyna klarowna okazja Legii w pierwszej połowie. Przez znaczną część tej odsłony mistrz Polski grał, po prostu, zdecydowanie za wolno. Cóż z tego, że Legia znajdowała się przy piłce przez niemal 70 procent czasu, skoro nic z tego nie wynikało? Na dodatek przed przerwą rywal kilka razy zbliżył się pod warszawską bramkę i wcale nie było spokojnie. Po rzucie wolnym i strzale głową Marka Stafforda na wyżyny swoich umiejętności musiał się wspiąć Artur Boruc, który sparował piłkę na rzut rożny.

Jak po grudzie

W przerwie trener Vuković zdecydował się na ofensywną zmianę. W miejsce Bartosza Slisza pojawił się Maciej Rosołek, ale to nie on stanął przed szansą bramkową w 59. minucie meczu. Nieźle grający, na tle nie najlepiej radzących sobie piłkarzy warszawskich, Filip Mladenović, wpadł w pole karne, ale jego mocny strzał otarł się o jednego z obrońców rywala i Legia zdobyła jedynie rzut rożny.

Generalnie gospodarze mieli ich sporo, ale na nic się nie przydały i nadal „Wojskowym” szło, jak po grudzie z rywalem występującym na co dzień w półamatorskiej lidze północnoirlandzkiej. Im dłużej trwał mecz, tym sympatyzujący z Legią coraz bardziej pragnęli, aby zespół z Warszawy, obojętnie w jaki sposób, strzelił w końcu bramkę, wygrał mecz i jak najszybciej o nim zapomniał.

Po strzale Rosołka piłka trafiła w rękę gracza Linfield, ale sędzia, który był blisko całej sytuacji, uznał, że wszystko było dziełem przypadku i nie podyktował rzutu karnego.

Kante dał awans

Od 75. minuty spotkania Legia grała z przewagą zawodnika, bo do szatni przedwcześnie pomaszerował, po drugiej żółtej kartce, Kirk Millar. Decydująca dla losów zdarzenie miało jednak miejsce nieco wcześniej. Trener Vuković desygnował wtedy na plac gry Jose Kante, który przesądził o losach spotkania.

Reprezentant Gwinei, nieco ponad 10 minut później, otrzymał piłkę przed polem karnym, a kiedy składał się do strzału przypomnieliśmy sobie, że Legia – przez ponad 80. minut – ani raz nie spróbowała zdobyć gola w ten sposób, czyli strzałem z dystansu! Kante jednak zaryzykował i ładnym, mierzony, uderzeniem po ziemi w kierunku dalszego słupka pokonał Chrisa Johnsa.

To wystarczyło do wyeliminowania półamatorskiego przeciwnika z Irlandii Północnej. Zwycięstwo Legii mogło być ciut bardziej okazałe, ale Rosołek trafił w słupek. W obramowanie bramki trafili również, w samej końcówce spotkania, rywale. Artur Boruc, nieznacznie trącając piłkę po strzale Christy Manzingi, uratował Legię przed dogrywką.

Mistrz Polski, w stylu, o którym trzeba szybko zapomnieć, awansował do II rundy eliminacji LM. Zmierzy się w niej, za tydzień w Warszawie, z triumfatorem meczu Ararat-Armenia – Omonia Nikozja.


I runda eliminacji LM

Legia Warszawa – Linfield FC 1:0 (0:0)

1:0 – Kante, 82 min.

LEGIA: Boruc – Mladenović, Jędrzejczyk, Wieteska, Karbownik – Antolić, Slisz (46. Rosołek) – Wszołek, Gwilia, Luquinhas – Pekhart (70. Kante). Trener Aleksandar VUKOVIĆ.

LINFIELD: Johns – Boyle, Larkin, Stafford, Clarke, Quinn – Millar, Mulgrew, Fallon, Hery (79. Pepper) – Lavery (76. Lavery). Trener David HEALY.
Sędziował Nicolas LEFORGE. Mecz bez udziału publiczności. Żółte kartki: Kante – Hery, Millar, Lavery, Pepper. Czerwona kartka: Millar (75. druga żółta).




Na zdjęciu: To był mecz, o którym ekipa warszawskiej Legii, na czele z trenerem Vukoviciem, jak najszybciej musi zapomnieć.

Fot. Rafał Oleksiewicz/Pressfocus