Eran Zahavi w eliminacjach już nie raz postraszył. Mamy się czego obawiać

W listopadzie ubiegłego roku Eran Zahavi – w przegranym 2:3 meczu reprezentacji Izraela ze Szkocją w Glasgow – zdobył swoją ósmą bramkę w narodowych barwach. Trzeba przyznać, że o tym piłkarzu mówiło się niewiele, ale to się zmieniło na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy. Bo oto 32-letni napastnik w trzech kolejnych meczach eliminacji mistrzostw Europy zdobył aż siedem bramek!

Zaczęło się wiosną, w pierwszym spotkaniu kwalifikacyjnej kampanii, w którym Izrael zremisował ze Słowenią. Trzy dni później podopieczni Andreasa Herzoga mierzyli się z Austrią i przez niemal cały czas trwania gry w pierwszej połowie zostali przez rywali… zdominowani. Pierwszy celny strzał Izraelczyków na austriacką bramkę okazał się skuteczny. Do siatki trafił Zahavi właśnie, który tuż przed gwizdkiem oznaczającym przerwę podwyższył na 2:0. Było to drugie celne uderzenie graczy izraelskich w tym spotkaniu.

 

Kolega bierze ślub

W 55 minucie tamtego spotkania, rozgrywanego na Sammy Ofer Stadium w Hajfie, Eran Zahavi skompletował hat tricka, a jego zespół objął prowadzenie 3:1. 11 minut później było już 4:1, a bramkę zdobył Munas Dabbur, któremu asystował – a jakże – Eran Zahavi. Na taką współpracę dziś na Stadionie Narodowym kibice reprezentacji Izraela liczyć jednak nie mogą. Bo Dabbur, który jest muzułmaninem, wziął ślub, a wesele u członków mahometańskiej wiary trwa – według tradycji – osiem dni. Dlatego też trener Herzog nie powołał napastnika Red Bull Salzburg i – jak się okazało w piątek – nie jest to nadzwyczajne zmartwienie. Bo Zahavi udowodnił, że nadal znajduje się w wybitnej dyspozycji strzeleckiej.

W Rydze, gdzie Izrael mierzył się z Łotwą, napastnik chińskiego klubu Guangzhou znów popisał się hat trickiem, a ozdobą spotkania był gol na 1:0. W 10 minucie spotkania wykonywał rzut wolny z ok. 22 metrów od łotewskiej bramki. Zahavi przymierzył idealnie i trafił w samo okienko bramki strzeżonej przez doskonale nam znanego golkipera, Pavelsa Szteinborsa. Bramkarz Arki Gdynia pofrunął w prawo, ale nie był w stanie sięgnąć idealnie kopniętej futbolówki. Później jeszcze dwa razy wyciągał piłkę po trafieniach izraelskiego napastnika, który tym samym wysłał naszym obrońcom czytelny sygnał, że łatwo z nim mieć nie będą. W tym momencie pojawia się pytanie: skąd w ogóle wziął się zawodnik, który postanowił zostać królem strzelców eliminacji Euro 2020? Jeżeli tak dalej pójdzie, to koronę ma w kieszeni…

 

W Chinach błyszczy

Eran Zahavi jest wychowankiem Hapoelu Tel Awiw, do którego trafił w wieku zaledwie sześciu lat. Jako nastolatek, przez dwa sezony, występował w klubie z rodzinnego miasta, czyli Ironi Rishon LeZion. Jego kariera rozkwitła jednak na dobre, kiedy wrócił do Hapoelu i przez trzy sezony był czołowym graczem tej drużyny.

W 2011 roku zdolnym napastnikiem zainteresowały się kluby zagraniczne. Trafił ostatecznie blisko 1,7 miliona euro do włoskiego Palermo. O ile pierwszy sezon był dla niego w miarę udany – 20 występów w Serie A i 2 gole – o tyle kolejne rozgrywki do takich już nie należały. Zaledwie trzy mecze w rundzie jesiennej spowodowały, że Zahavi zdecydował się na powrót do Izraela. Było wokół tego sporo szumu, bo pomocną dłoń do zawodnika wyciągnął inny klub z Tel Awiwu, czyli Maccabi. Kibice Hapoelu nie wybaczyli piłkarzowi takiej zdrady, ale generalnie wszystkim innym wyszło to na dobre. Bo na przestrzeni 3,5 sezonu Zahavi zdobył aż 124 bramki w 168 meczach dla Maccabi (licząc wszystkie rozgrywki).

W lipcu 2016 roku Eran Zahavi został sprzedany za 7,23 mln euro do chińskiego Guangzhou R&F i w klubie tym czuje się znakomicie. Do dziś rozegrał dla tego zespołu 94 mecze i strzelił 81 goli. W 2016 i 2017 roku (system rozgrywek wiosna-jesień) świętował wraz z kolegami mistrzostwo kraju, a w drugim przypadku zgarnął właściwie wszystkie nagrody indywidualne, które były do zdobycia. Został królem strzelców rozgrywek, a także wybrano go do jedenastki sezonu. Otrzymamy tytuł MVP sezonu był już jedynie formalnością.

 

Zobacz jeszcze: Jerzy Brzęczek przestrzega przed Zahavim

Jerzy Brzęczek: Zahavi ma wpływ na cały zespół. Musimy być czujni

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ