EUROBASKET 2021. Zabrakło tylko zwycięstwa

 

Występ biało-czerwonych w ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Chinach – zajęli w nich wysokie, ósme miejsce – na nowo rozbudził wśród kibiców zainteresowanie koszykówką.

Frekwencja z rekordem

Pierwszy mecz naszej drużyny po tamtym sukcesie, z Izraelem w eliminacjach do przyszłorocznych mistrzostw Europy obejrzało w Arenie Gliwice ponad 12 tysięcy widzów. To absolutny rekord frekwencji na meczu reprezentacji Polski koszykarzy w naszym kraju. Poprzedni wynosił 10.600 widzów i ustanowiony został w Łodzi w 2009 roku podczas EuroBasketu.

Organizatorzy czwartkowego spotkania też nie próżnowali, by zachęcić fanów do przyjścia do hali. Przygotowali dla nich mnóstwo atrakcji. Już przy wejściu do hali widzów witały maskotki klubów Energa Basket Ligi, Można było też sobie zrobić selfie z wydrukami koszykarzy reprezentacji Polski naturalnej wielkości. Nie brakowało też stoisk z koszykarskimi akcesoriami.

Aplauz widzów wywołały także popisy Piotra „Grabo” Grabowskiego, jednego z najlepszych polskich „dunkerów”. Choć mierzy „zaledwie” 184 cm fruwał nad obręczami, przekładając piłkę między nogami czy przeskakując nad maskotką.

Atuty Izraela

Biało-czerwoni w meczu z Izraelem byli faworytami, ale zdawali sobie sprawę, że czeka ich trudna przeprawa. Izrael do potentatów europejskich wprawdzie nie należy, ale ma sporo atutów. Jednym z nich jest Gal Mekel. Doświadczony rozgrywający ma za sobą występy w NBA, w klubach Dallas Mavericks oraz New Orlean Pelicans.

– Izrael wykorzystuje kilka tricków i często zmienia obronę. Może nie jest to europejski gigant, ale w jednym spotkaniu może zaskoczyć każdego – ocenił rywali Łukasz Koszarek, kapitan biało-czerwonych.

Zaskakująca piątka

Mike Taylor, trener biało-czerwonych, już na początku spotkania zaskoczył. Pod nieobecność Mateusza Ponitki (kontuzja) i Adama Waczyńskiego (z powodu konfliktu z prezesem Polskiego Związku Koszykówki Radosławem Piesiewiczem nie otrzymał powołania), a to byli pewniacy w talii amerykańskiego szkoleniowca, w pierwszej piątce wyszli Michał Michalak i Michał Sokołowski.

Zwłaszcza obecność tego pierwszego była ogromną niespodzianką. Rzucający Legii Warszawa za kadencji Taylora w kadrze bywał, ale zwykle tylko w szerokiej. Przeciwko Izraelowi dostał sporo minut. Błysnął zwłaszcza w końcówce pierwszej połowy, gdy trafił trudny rzut z dystansu z faulem równo z końcową syreną.

Szybko też na parkiecie pojawił się kolejny „nowy”, czyli Jarosław Zyskowski.

Początek jak marzenie

Polacy spotkanie zaczęli dobrze, bo od „trójki” A.J. Slaughtera. Gdy po kontrze poprawił Damian Kulig, wydawało się, że pójdą za ciosem. Izraelczycy pokazali jednak, że do Gliwic nie przyjechali na wycieczkę. W pierwszych minutach byli zagubieni i mieli kłopoty z wstrzeleniem się.

Szybko jednak opanowali sytuację. Przede wszystkim dobrze bronili. Nasi zawodnicy mieli ogromne kłopoty ze sforsowaniem twardej defensywy rywali. Zdobywanie punktów przychodziło z ogromnym trudem. Za to goście z każdą upływającą minutą czuli się coraz pewniej. Zaczęli też trafiać z dystansu.

Po serii trzech „trójek” z rzędu Wyszli na prowadzenie 19:11. I kontrolowali wydarzenia na parkiecie. Na początku drugiej kwarty ich przewaga wynosiła nawet 10 punktów (26;16).

Sposób na Slaughtera

Naszą drużynę w grze trzymał Slaughter. Amerykanin z polskim paszportem wziął ciężar gry na siebie. Rozgrywał, asystował i rzucał. Po pierwszej połowie miał na koncie 20 punktów. Trafił m.in. wszystkie sześć rzutów zza linii 6,75. To jemu Polacy zawdzięczają, że jeszcze przed przerwą odzyskali prowadzenie.

Po wznowieniu gry na parkiecie rozgorzała walka na całego. Nie było fajerwerków, ani zagrań pod publikę. Wypracowanie sobie pozycji rzutowej wymagało włożenia mnóstwa energii. Żadna z drużyn nie potrafiła wywalczyć więcej niż trzy, cztery punkty przewagi.

Izraelczycy wyciągnęli wnioski z pierwszej połowy. Cały czas naciskali na Slaughtera, który nawet na moment nie miał chwili wytchnienia. Nie był już tak skuteczny, jak w pierwszych 20 minutach i przez większość drugiej połowy biało-czerwoni gonili wynik.

W połowie czwartej kwarty przegrywali już 58:65. Nie dali jednak za wygraną. Wznieśli się na jeszcze jeden, heroiczny zryw. I o mało nie przyniósł im powodzenia. Po dwóch wolnych Damiana Kuliga wygrywali bowiem 66:65 (37 min).

Wtedy jednak, zmęczeni pościgiem, nie upilnowali Itaya Segeva, który celnie przymierzył z dystansu. W kolejnej akcji punkty dołożył Mekel. To były kluczowe akcje. Biało-czerwoni już się nie podnieśli i eliminacje zaczynają od porażki. W niedzielę, w Saragossie zagrają z mistrzem świata, Hiszpanią.

Michał Micor, Tomasz J. Mucha

 

Grupa A

Polska – Izrael 71:75 (12:21, 27:16, 14:18, 18:20)

POLSKA: Cel 9 (1×3), Michalak 6 (1×3), Slaughter 29 (8×3), Sokołowski 2, Kulig 11 – Zyskowski 1, Koszarek 7 (1×3), Hrycaniuk, Gielo 1, Gruszecki 5 (1×3). Trener Mike TAYLOR.

IZRAEL: Cline 4, Mekel 11, Segev 8, Blatt 8 (2×3), Menco 10 (2×3) – Gutt 9 (2×3), Pnini 9 (3×3), Ginat, Levi 4 (1×3), Timor, Zalmanson 12 (1×3). Trener David Oded KATTACHE.

Sędziowali: Aleksandar Glisić (Serbia), Alexandre Deman (Francja) i Thomas Bissuel (Francja). Widzów 12.043.

Rumunia – Hiszpania 71:84 (18;21, 16:23, 19:20, 18:20)

1. Hiszpania 1 2 84:71
2. Izrael 1 2 75:71
3. POLSKA 1 1 71:75
4. Rumunia 1 1 71:84

Następne mecze (23.02.): Hiszpania – Polska; (24.02.): Izrael – Rumunia

Na zdjęciu: A.J. Slaughter dwoił się i troił, ale sukcesu Polsce nie zapewnił.