Europejczyka w Japonii… ręce bolą

Długa – zwłaszcza jak na 24-latka – jest lista klubów, których barwy reprezentował dotąd Filip Wichman. Długo by też tłumaczyć, czemu akurat tak się stało. Wychowanek Gedanii grywał już w III i II lidze, wiosnę spędził w lidze pierwszej. Debiutu się w niej jednak nie doczekał; w Rakowie grywał tylko w czwartoligowych rezerwach. Miał więc trochę czasu, by porozmawiać o rocznej przygodzie z futbolem…. japońskim.

Trzech muszkieterów z dala od ojczyzny

Propozycja wyjazdu do „Kraju Kwitnącej Wiśni” przyszła dlań u progu 2017 roku, w momencie nader sprzyjającym. Jesień 2016 spędził bowiem w Słowenii, gdzie… nie mógł grać w piłkę. Nie mógł, bo kontrakt z Concordią Elbląg rozwiązał po zamknięciu letniego okienka transferowego, co oczywiście uniemożliwiało mu występy w Dravie Ptuj. A bramkarz bez regularnych występów nie ma łatwo… W Japonii jednak Tomasz Drankowski – agent, który parę lat temu wysłał do Jubila Iwato Krzysztofa Kamińskiego, ma znakomitą markę. Kiedy więc zaproponował na miejscowym rynku kolejnych polskich golkiperów: Macieja Krakowiaka (były reprezentant polskiej młodzieżówki) i Wichmana właśnie, szybko znaleźli się chętni. – I w ten sposób w 2017 mieliśmy na japońskich boiskach polskich „trzech muszkieterów” – uśmiecha się Wichman.

Kamiński zrobił dużą karierę na Dalekim Wschodzie. Krakowiak do dziś gra na czwartym poziomie rozgrywkowym, w ekipie Imabari. Wichman spędził rok szczebel wyżej – w Yokohama Sport&Culture Club w J3 League. – Ciekawość świata kazała mi skorzystać z oferty. Byłem jednak jedynym Europejczykiem w klubie, co chwilami mocno mi doskwierało. Trudno było nawet z kimś pogadać. Japończycy są bowiem perfekcjonistami. Jeżeli nawet znają angielski, boją się publicznie popełnić błąd. Więc… wolą odesłać cię do kogoś innego. Załatwienie najprostszej sprawy urasta w tych okolicznościach do problemu. Czasami trzeba próbować robić to na migi. Tyle że w pewnym momencie zaczynają od tego… boleć ręce – żartuje nasz rozmówca.

Obrazkowy Superman

Generalnie wiele rzeczy w miejscowej kulturze zaskakuje człowieka wychowanego na Starym Kontynencie. A tym bardziej w kraju, gdzie kibicowanie wiąże się i z uwielbieniem dla piłkarskich idoli, i… nienawiścią do tych, którzy reprezentują barwy innego klubu. W Japonii tymczasem po meczach dziękuje się z boiska nie tylko własnym fanom, ale i fanom rywala. Kiedy zaś po wyjściu z szatni jest czas (w odpowiednim miejscu) na spotkanie z nimi twarzą w twarz, zawodnicy rozdają autografy, kibice zaś swym ulubieńcom – szczególnie przez nich cenionym – wręczają upominki. Czasem to czekoladki, czasem… ryż (jesteśmy w Japonii), czasem ręcznie wykonane portrety. – Na jednym z nich przedstawiono mnie w stroju Supermana – cieszy się Filip Wichman. Te opowieści naprawdę nie są zmyślone: pamiętamy Daisuke Matsui, który nie tak dawno przed uwielbieniem fanów uciekał do… Opola.

Treningi? – Niby ta sama dyscyplina, a jednak zupełnie inne! W Polsce często pracujemy siłowo, tymczasem Japończycy w ogóle nie widzą potrzeby zajęć na siłowni. Treningi są za to bardzo duże objętościowo, trwają i po cztery godziny. I całe mnóstwo w nich biegania; również w przypadku bramkarzy. W Europie stawia się w „naszym fachu” głównie na świeżość i szybkość, tymczasem tam biegałem na równi z zawodnikami z pola! – opowiada nasz rozmówca.

Jabłko za trzy dychy

Po rocznym kontrakcie Wichman do kraju przywiózł… klubowy garnitur szyty na miarę i trochę odłożonych pieniążków – większych niż te, które mógłby zarobić w Polsce na trzecim szczeblu. Inna rzecz natomiast, że i japońskie ceny Europejczyka potrafią zaskoczyć. – Bochenek chleba – którego miejscowi praktycznie nie jedzą – kosztuje tam 40 złotych. Jedno jabłko – 30. Stęskniłem się więc za rodzimą kuchnią – dodaje bramkarz Rakowa. W jego przypadku hasło: „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” nie jest najwyraźniej tylko czczą gadaniną. Choć w lutym były zagraniczne oferty, wyjechał – jako się rzekło „tylko” do Częstochowy. W Rakowie się nie przebił, przez kilka tygodni borykał się z kontuzją. Kontraktu nie przedłużono… – Menedżer latem mówił o Brazylii, o Kazachstanie. Spojrzałem na mapę i uznałem, że po japońskiej przygodzie chyba nie jestem gotów na kolejny odległy kraj. Trochę za dużo byłoby tych podróży – uśmiecha się Wichman, trenujący w tej chwili w rodzinnym Trójmieście i – mówiąc oględnie – „czekający na oferty”…

 

Na zdjęciu: Filip Wichman – tu w stroju Rakowa. Wdzianko Supermana – tylko w Japonii.