F jak Fabiański, F jak fair play, F jak farsa

Mecze, w których ówcześni selekcjonerzy albo wymieniali ponad pół jedenastki (z USA w 2002), albo dokonywali wyłącznie kosmetycznych zmian, wymuszonych absencją kartkową (z Kostaryką w 2006). Temu wczorajszemu, z Japonią, bliżej było formalnie do tego pierwszego scenariusza: Adam Nawałka, w porównaniu z potyczką z Kolumbią, wymienił aż pięć ogniw w wyjściowym składzie. Łukasz Fabiański, Rafał Kurzawa, Artur Jędrzejczyk – tę trójkę oglądaliśmy na rosyjskich boiskach po raz pierwszy. Zwłaszcza w przypadku dwóch pierwszych trzeba wręcz postawić publicznie pytanie pod adresem selekcjonera: czemu tak późno?

„Zakręceni” defensorzy

Ile wart jest pomocnik – jeszcze do jutra (!) – Górnika Zabrze, pokazało już pierwsze 45 minut, choć wisienkę na torcie położył od dopiero po przerwie. Przed nią bohaterem był„Fabian” – w ważnych turniejach i momentach tej kadry przez Adama Nawałkę pomijany. Co najmniej trzy razy – z dużą klasą i pełnym spokojem – po uderzeniach Yoshinori Muto (13 min), Hiroki Sakaiego (16 min) i Takashiego Usamiego (35 min) ratował skórę partnerom. Słowa o „ratowaniu” nie są bezzasadne; w pierwszych fragmentach zdarzały się naszym defensorom fatalne błędy. Artur Jędrzejczyk – zagrywając w poprzek boiska w okolicach „szesnastki” japońskiej – uruchomił szybką kontrę rywali. Jan Bednarek zaś sprezentował piłkę przeciwnikowi… w naszym polu karnym! Na szczęście – bez konsekwencji bramkowej.

„Grosik” znów bardziej „turbo”

Były więc momenty, po których cierpła nam skóra. Długo za to czekaliśmy na jakąkolwiek akcję pod bramką japońską. Robert Lewandowski – znów pozbawiony dograń – nie tylko nie oddał w tej odsłonie żadnego strzału; nie miał nawet kontaktu z piłką w „szesnastce”. Tylko czy… cokolwiek by to zmieniło, gdy go miał częściej? Patrząc na kontrę Polaków w 74 minucie, kiedy – doskonale obsłużony przez Kamila Grosickiego – fatalnie chybił z 10 metrów, trzeba mieć poważne wątpliwości! „Grosik” zresztą – kolejny człowiek nieobecny w meczu z Kolumbią – znów był „turbomotorem” (oczywiście na tle dychawicznej drużyny) polskich akcji. Jeszcze przed przerwą omal nie pokonał golkipera japońskiego głową (dopiero technologia goal-line potwierdziła, że piłka – sparowana przez Eijiego Kawashimę – rzeczywiście nie przekroczyła linii bramkowej). Po zmianie stron zaś najpierw do jego podania spóźnił się o ułamek sekundy Piotr Zieliński, potem – po jego centrze – swojego kolegę między słupkami omal nie zaskoczył Tomoaki Makino.

Król asyst z wisienką

Grosicki szukał więc asysty, ale jej nie znalazł. Wyręczyć go musiał wspomniany już król ekstraklasowych asyst minionego sezonu. Takimi podaniami, jak to z 59 minuty z rzutu wolnego, w lidze odnajdował m.in. Mateusza Wieteskę czy Daniego Suareza. Tu zaskoczeniem dla japońskiej drużyny okazał się [Jan Bednarek]. – Najważniejsze, że wygraliśmy… – obrońca „Świętych” nie był specjalnie wylewny po końcowym gwizdku. I nie chodziło wyłącznie o fakt, że jego gol posłużył nam w tym turnieju wyłącznie na otarcie łez. Po prostu ostatnie kilkanaście minut – po zdobyciu przez Kolumbię bramki w rozgrywanym równolegle meczu z Senegalem – było żenującą parodią boiskowej rywalizacji w wykonaniu obu drużyn, trudną do skomentowania w jakichkolwiek słowach.

Dewaluacja pojęć

– Końcówka to był kabaret; nie wiedziałem o co chodzi – wykrztusił przed kamerami telewizyjnymi chwilę po końcowym gwizdku [Kamil Grosicki]. W grze „ja do mnie, ty do ciebie”, prezentowanej przez obie jedenastki w tej fazie, podobno chodziło o fair play: to właśnie dzięki tejże zasadzie, zapisanej w regulaminie (czyli mniejszej liczbie żółtych kartek) Japończycy wyprzedzali Senegalczyków w tabeli. Owo 0:1 gwarantowało graczom z Dalekiego Wschodu awans do 1/8 finału, musieli tylko uniknąć kolejnych sędziowskich upomnień. Biało-czerwoni zaś – prowadząc w „,meczu o honor” – też specjalnie nie palili się do szturmu i szukania kolejnych trafień. – Pierwszy raz w życiu widziałem, że drużyna, która przegrywa, chce przegrać. I nie chce nikogo dotknąć, by nie dostać żółtej kartki – rozkładał ręce [Zbigniew Boniek]. Pytanie więc, czy w tej kilkunastominutowej farsie ów „honor”(o który szło Polakom) i owo fair play (tak istotne dla „Samurajów”) nie zostały przypadkiem sprowadzone do poziomu pojęć kompletnie bezwartościowych!

Dlaczego???

Adam Nawałka – być może? – prowadził zespół narodowy po raz ostatni w swej blisko pięcioletniej z nim przygodzie. Dyspozycja dotychczasowych rezerwowych, zaprezentowana w Wołgogradzie, zasadnym czyni pytanie, czy po owych pięciu latach nie stracił przypadkiem tego „czucia”, pozwalającego mu w przeszłości na konkretne mecze i do konkretnych zadań „wyciągać z zaświatów” piłkarzy, których przydatność dla drużyny dostrzegał w tamtych momentach wyłącznie on. Nie mówiąc już o tym, że swoją konsekwencję i merytorykę, tak cenioną przez lata, mocno nadwyrężył, zmieniając Rafała Kurzawę na Sławomira Peszkę…

 

Japonia – Polska 0:1 (0:0)

0:1 – Bednarek, 59 min (asysta Kurzawa)

JAPONIA: Kawashima – H. Sakai, Yoshida, Makino, Nagamoto -Yamaguchi, Shibasaki – G. Sakai, Okazaki (47. Osako), Usami (65. Inui) – Muto (82. Hasebe). [Trener] Akira NISHINO.

POLSKA: Fabiański – Bereszyński, Glik, Bednarek, Jędrzejczyk – Kurzawa (80. Peszko), Krychowiak, Góralski, Grosicki – Zieliński (79. Teodorczyk) – Lewandowski. [Trener] Adam NAWAŁKA.

Sędziował Janny Sikazwe (Zambia). Widzów 42189. Żółta kartka – Makino.

Piłkarz meczu – Rafał KURZAWA.