Facet od… feniksów, czyli wskrzeszeni bramkarze

A lato tego roku było gorące… – wzdychają kieleccy kibice piłkarscy na wspomnienie wydarzeń sprzed kilkunastu miesięcy: rewolucja w gabinetach prezesowskich, na trenerskiej ławce i w szatni. To wtedy – poza Gino Lettierim – trafił do Korony m.in. Mirosław Dreszer. W (coraz bardziej) odległej przeszłości – kawał ligowego bramkarza: Legia, GKS Katowice, Zagłębie Lubin, Ruch – ładna lista klubów w CV. A przecież niemieckiego etapu kariery (m.in. VfL Osnabrueck, 1.FC Magdeburg) też nie sposób pominąć. I jeszcze medal mistrzostw Europy juniorów w domowym sejfie. Dorobek i doświadczenie boiskowe – całkiem spore.

Do tego dyplom ukończenia – pierwszego w Polsce – kursu UEFA Goalkeeper A. Elitarne grono bramkarzy spotkało się w 2015 w Białej Podlaskiej. W ławce z Dreszerem zasiadali m.in. Jarosław Bako, Andrzej Dawidziuk, Krzysztof Dowhań, Janusz Jojko, Wojciech Kowalewski, Józef Młynarczyk, Arkadiusz Onyszko, Jarosław Tkocz i Andrzej Woźniak.

Na bocznym torze

Dobra rekomendacja? Całkiem niezła. A jednak – pomijając jeszcze „przeddyplomową” robotę w bytomskiej Polonii oraz w Podbeskidziu – facet z owym „papierem” potwierdzającym najwyższy stopień wtajemniczenia w szkoleniu następców pozostawał kompletnie niezauważony wśród klubowych „headhunterów”. Ot, zesłany na boczny tor.

Pracował więc z seniorami w… klasie okręgowej, szkolił młodzież i dzieciaki w Zaborzu (dzielnica Zabrza), Chorzowie, Halembie i jeszcze paru innych miejscach, głównie na Górnym Śląsku, gdzie jego metody treningowe, często przywiezione prosto z Niemiec, budziły uznanie i sprawiały podopiecznym dużo frajdy. Do owych metod jeszcze wrócimy…

Na początku był kłopot

… a na razie zauważmy, że kiedy Dreszer decydował się na przyjęcie oferty pracy od swego niegdysiejszego kolegi z Bukowej, Krzysztofa Zająca, tak naprawdę wypływał na nieznane wody. Pamiętacie hejt, jaki wylewał się z wielu stron na nowych właścicieli Korony po ich decyzji o zastąpieniu Macieja Bartoszka Gino Lettierim? Każda decyzja zarządu była kontestowana, a szatnia… No cóż, „wylewała łzy” za szkoleniowcem, który był bardziej kumplem niż szkoleniowcem właśnie. Nowy sztab miał na początku pod górkę.

Dreszer też. – Milan Borjan był świetnym bramkarzem i świetne wrażenie robił na ludziach, na kibicach. I chętnie byśmy go w klubie zatrzymali, ale okazał się za drogi – mówi o kanadyjskim Chorwacie (czy też chorwackim Kanadyjczyku) nasz bohater. Borjan wylądował w Crvenej Zvezdzie Belgrad (dwa tygodnie temu zatrzymał Zielińskiego i Milika w Lidze Mistrzów), Michal Pesković odszedł do Cracovii i… trzeba było zaczynać poszukiwania bramkarzy dla Korony od zera.

Uwaga na zęby!

To zero wcale nie jest przenośnią. Zero meczów w 2016/17 miał na koncie Zlatan Alomerović, kiedy przyjechał z Kaiserslautern do Kielc na sprawdzian. Boiskowy dorobek Macieja Gostomskiego w tym samym okresie zamknął się liczbą jednocyfrową. W porównaniu z nimi 18 występów Matthiasa Hamrola wyglądało solidnie. A raczej wyglądałoby, gdyby nie fakt, że zaliczone zostało w… rezerwach FC Koeln, w Regionallidze. Nic tylko siąść i płakać – tym bardziej, że co najmniej dwóch z wymienionej trójki miało całkiem krnąbrny charakter.

Ot, Gostomski chociażby. Niby talent nad talenty, ale paru kumpli pana Mirosława – słysząc, że ma w kadrze tegoż golkipera – pukało się znacząco w czoło. „Zęby sobie na nim połamiesz” – prorokowali. – A ja wiedziałem – bo gdzieś już go kiedyś na jakichś testach spotkałem – co to za typ. Potencjał ma wielki, ale jest – rzekłbym – „podatny na czynniki zewnętrzne”. Krótko mówiąc: czasami (za) wesoły chłopak. Trzeba z nim po prostu znaleźć wspólny język – mówi Dreszer.

Konsekwencje pewnego podpisu

I znalazł. Mający na koncie nawet tytuł mistrzowski (z Lechem w 2015) niespełna 30-latek – mocno zapuszczony (ech, ta waga…) – poddał się reżimowi treningowemu. Cierpliwie czekał na swą szansę, a gdy już ją dorwał – nie wypuścił. Druga połowa jesieni należała do niego. A potem… „wziął i podpisał” – z półrocznym wyprzedzeniem – kontrakt z Cracovią! Perspektywiczny ruch, ale w tamtym momencie – strzał w stopę!

Maciej Gostomski. Fot. Rafał Rusek/PressFocus

Decyzją władz Gostomski został bowiem odsunięty od pierwszego zespołu. – Ale że – zgodnie z zapisami kontraktowymi – miał prawo do specjalistycznych treningów, ćwiczyłem z nim indywidualnie – mówi Mirosław Dreszer. Zajęcia musiały być na tyle kreatywne (i skuteczne), że po przeprowadzce na Kałuży od razu został golkiperem numer jeden u wymagającego przecież szkoleniowca, jakim jest Michał Probierz!

Pożytki z wideo

W Kielcach nie ma już też Zlatana Alomerovicia. Tu.. też trzeba by zacząć opowieść od tyłu; w miniony weekend zadebiutował w barwach Lechii w meczu ligowym. Debiut nie był udany (0:1 w Płocku), ale sam fakt, że „wygryzł” z bramki Duszana Kuciaka, wart jest zauważenia. – Zlatan to profesjonalista pełną gębą. Na początku przygody z Koroną wygrał rywalizację, bo zaimponował nie tylko formą, ale i podejściem do zajęć, ewidentnie wyniesionym z Bundesligi – chwali byłego podopiecznego Dreszer.

– Często jeszcze przed oficjalną rozgrzewką sam „aplikował” sobie parę ćwiczeń. Przed meczami z konkretnymi rywalami przychodził porozmawiać o napastnikach rywali. Spędzał wiele czasu na samodzielnym ich analizowaniu na wideo: jak zachowują się w polu karnym, jak wykonują „jedenastki” – wspomina nasz rozmówca.

Choć więc karne to loteria, nie ma przypadku w fakcie, że właśnie Alomerović w sezonie 2017/18 znalazł się w gronie najskuteczniejszych „łapaczy” strzałów z 11. metra! Wygrał pojedynki z czołowymi snajperami ligi: Carlitosem i Christianem Gytkjaerem, a także z Darko Jevticiem. W sumie więc – nic dziwnego, że nie udało się go zatrzymać w Kielcach. – Szkoda… – wzdycha Dreszer. – Świetnie zżył się z zespołem, ze sztabem trenerskim. Do dziś zresztą utrzymujemy kontakt telefoniczny.

Strzelec… fochów

Najpierw Gostomski, potem Alomerović… Niekoniecznie ze względów sportowych sztab Korony rezygnować musiał z „reaktywowanych” przez siebie bramkarzy. Głowy jednak nie stracił, bo trochę „w cieniu” do roli „pierwszego” szykowany był także Matthias Hamrol. A tu też trzeba było „przeskoczyć” pewną barierę mentalną…

Matthias Hamrol. Fot. Adam Starszyński/PressFocus

– Zobaczyłem go po raz pierwszy w sparingu Odry z GKS-em przy Bukowej. Sztab opolskiej drużyny nie był do niego przekonany. A ja „coś” w nim zobaczyłem. I zaprosiłem na zgrupowanie w Bremie, nie dając mu żadnej gwarancji na pozostanie w Koronie. Podjął rękawicę – przypomina trener kieleckich bramkarzy. Na podobnych zasadach jechał też na obóz Alomerović.

Kilka dni spędzonych na obozie wystarczyło obu graczom z niemieckim paszportem do przekonania do siebie sztabu. Dostali oferty kontraktów. – Hamrol musiał być jednak cierpliwy. I był, choć to chłopak „z charakterkiem” – śmieje się szkoleniowiec. Lubił na przykład – jak mawiają – „strzelić focha”. Taka historia: „30 minut w sparingu? Za mało. Nie wejdzie na murawę”. Dreszer: – Dostał za to karę pieniężną i sugestię: „Jeszcze raz, to cię w klubie już nie będzie”. Trzeba z nim było po prostu po męsku porozmawiać.

Męskie rozmowy dotyczyły też „samowolki”. Nie, nic z tego, co przychodzi na myśl w pierwszym momencie; żadnych imprez. Po prostu prócz zajęć zaplanowanych przez opiekuna, Hamrol „dokładał” sobie roboty na siłowni. Bez konsultacji, bez informacji. – A ja się zastanawiałem parę razy, czemu on taki zmęczony na treningu… – mówi Mirosław Dreszer. Owe „męskie rozmowy” zdyscyplinowały jednak zawodnika.

Więc kiedy późną wiosną przyszło trenerowi bramkarzy desygnować trzeciego z podopiecznych do gry, zrobił to bez obaw. I bez obaw latem powierzył mu koszulkę z numerem jeden (symbolicznie; de facto 24-latek grywa z „25” na plecach. Owszem, Korona rozglądała się za konkurentem dlań. Blisko był Grzegorz Sandomierski, jeszcze bliżej – Michał Gliwica. Ostatecznie na Ściegiennego trafił Michał Miśkiewicz – nie byle jaka postać naszej ligi.

Na razie jednak przegrywa rywalizację z Hamrolem. Choć… patrząc na dokonania Dreszera w dziedzinie „reaktywacji bramkarzy”, można być pewnym, że za moment mocno zacznie deptać po piętach swemu koledze…

Gadżety i zero nudy

Obiecaliśmy nieco wyżej słówko o metodach trenerskich. Cudów nie ma, ale są… ciekawostki. Ot, choćby tarcza do odbijania piłek; taka z herbem Korony, którą pan Mirek wykonał własnoręcznie. – Taki gadżet, dla urozmaicenia… – bagatelizuje temat. Ale nie ma co bagatelizować: pomysł właśnie skopiował chociażby Mateusz Smuda w Piaście. Albo piłeczki tenisowe, posyłane w kierunku golkiperów rakietą. Z dużą prędkością, by poćwiczyli refleks.

Zlatan Alomerović. Fot. Adam Starszyński/PressFocus

– Widziałem, że w ten sposób trenuje na przykład Keylor Navas – podkreśla kielecki trener bramkarzy. A są jeszcze – przywiezione przez Alomerovicia – okulary, w których szkła mają jedynie małą dziurkę. Nakładający je golkiper ma ograniczone pole widzenia, a więc i zminimalizowany czas reakcji na nadlatującą piłkę. Krótko mówiąc – nie ma monotonii na zajęciach. I może tu właśnie tu tkwi klucz Mirosława Dreszera do sukcesów – wszak kolejni jego podopieczni odradzali się bramkarsko niczym Feniks z popiołów – w jego codziennej pracy!

 

***

Po polsku, po niemiecku

Matthias Hamrol, obecny „numer jeden” w bramce Korony, ma polskie korzenie. Sam urodził się już w Niemczech i tam spędził całą swą piłkarską karierę, ale jego rodzice są Polakami. I przekazali synowi umiejętność posługiwania się językiem polskim. – Ja jednak najczęściej rozmawiam z nim… po niemiecku. Robię to dla siebie: chcę podtrzymywać znajomość tego języka, z którą – po kilku latach od wyjazdu z tego kraju – bywało już różnie – śmieje się Mirosław Dreszer.

 

Czy wiesz, że…

19-letni Daniel Bielica, który we wtorek zadebiutował w pierwszym zespole Górnika Zabrze (w spotkaniu z Unią Hrubieszów), też jest jednym z byłych podopiecznych Mirosława Dreszera. Prowadził on go w początkowych etapach jego przygody z piłką, w klubie MKS Zaborze.

LICZBY

171

MECZÓW w polskiej ekstraklasie ma na koncie Mirosław Dreszer

2

RZUTY karne (w 14 występach) w ekstraklasie obronił Matthias Hamrol. W ub. sezonie nie pokonał go Arvydas Novikovas, w obecnym – kielczanin wygrał pojedynek nerwów z Tomaszem Nowakiem.

2

JEDENASTKI obronił też Mirosław Dreszer w serii rzutów karnych w meczu 1/16 finału Pucharu Niemiec w listopadzie 2000. Pechowymi egzekutorami byli Jens Jeremies i Giovane Elber, a IV-ligowy Magdeburg – dzięki interwencjom Polaka – wyeliminował wówczas Bayern Monachium!