„Felek” wysyła sygnał

Ostatnie miesiące dla kostarykańskiego napastnika nie należały do udanych. Napastnik najpierw złapał poważną kontuzję, przez co stracił dwa miesiące gry. Po powrocie do gry musiał uzbroić się w cierpliwość i czekać na swoją szansę.

Trudne dwa miesiące

Brown Forbes od początku sezonu był podstawowym napastnikiem w drużynie Marka Papszuna. Po niezbyt udanej przygodzie w Koronie Kielce odnalazł swoje miejsce w Częstochowie. W ciągu czterech miesięcy wywalczył pierwszy skład i był najlepszym strzelcem ekipy spod Jasnej Góry. W październiku sytuacja diametralnie się zmieniła. Pod koniec meczu z Wisłą Kraków Brown Forbes musiał opuścić boisko z powodu kontuzji. Pierwsze doniesienia z Częstochowy brzmiały jak wyrok dla 28-letniego napastnika: prawdopodobne zerwanie więzadeł w kolanie, operacja i wielomiesięczna przerwa od gry. I owszem, Brown Forbes zerwał jedno z nich, jednak skończyło się na stabilizatorze i dwóch miesiącach bez gry.

Zastępstwo wysokiej klasy

Kontuzja napastnika zasiała drobną panikę wśród kibiców. W końcu urazu doznał najlepszy strzelec drużyny, którego bramki w wielu momentach decydowały o losach spotkań. Kibice szybko jednak znaleźli nowy obiekt westchnień – rolę egzekutora przejął Sebastian Musiolik, który we wcześniejszych kolejkach nie potrafił się przełamać i zdobyć gola. Uraz Kostarykanina oraz brak rywalizacji w ofensywie Rakowa (wówczas o miejsce w składzie rywalizował z Aleksandarem Kolewem) ułatwiły mu przebicie blokady. Już w pierwszym spotkaniu bez Browna Forbesa Musiolik zdobył gola. Od tego momentu zdobył ich jeszcze cztery, dokładając do tego asysty i wywalczone rzuty karne. Potencjalny problem w ofensywie Rakowa rozwiązał się w mgnieniu oka, jednak w zupełnie innym nastroju mógł być Brown Forbes.

Powrót do gry

Rehabilitacja przebiegła zgodnie z oczekiwaniami. „Felek” wrócił do treningów z zespołem w styczniu. Pojechał na oba obozy przygotowawcze do sezonu i spokojnie budował dyspozycję na drugą rundę. Napastnik jednak z miejsca nie wskoczył do wyjściowej jedenastki Rakowa. Musiał pogodzić się z rolą rezerwowego, ponieważ pozycja pierwszego strzelca była obsadzona. Na boisko wrócił w pojedynku z Lechem w Poznaniu. Nie był to dla niego, jak i całego zespołu udany powrót. Nie miał zbyt wielu okazji do strzelenia bramki, a ekipa z Częstochowy wysoko ten pojedynek przegrała. W kolejnym meczu, przeciwko Legii otrzymał jeszcze mniej minut, z Arką nie pojawił się nawet na placu gry. Wydawało się, że wraz z kontuzją zaginęła forma strzelca. Mecz z Piastem udowodnił, że wcale tak nie jest.

Przełamanie z mistrzem

„Felek” pojawił się na boisku na 28 minut przed zakończeniem pojedynku. Na tablicy wyników widniał wynik korzystny dla Rakowa, jednak Piast walczył o swoje. Papszun chciał wzmocnić linię ataku i powrócił do koncepcji z dwoma napastnikami, co ostatecznie się opłaciło. Jednak bramka Kostarykanina nie wpadła przy pierwszej możliwej sytuacji w meczu. Nie wykorzystał zamieszania w polu karnym i trafił w bramkarza mistrza Polski. W kolejnej się nie pomylił. Wykorzystał dobre podanie po dwójkowej akcji Musiolika i Frana Tudora, tym samym zdobył pierwszą bramkę w 2020 roku, po czterech miesiącach posuchy i ponownie wysunął się na prowadzenie w tabeli najlepszych strzelców ekipy spod Jasnej Góry w tym sezonie. Mecz z Wisłą Płock może być dla „Felka” idealną okazją, aby pokazać, że wraca na odpowiednie tory i ponownie może rywalizować z Musiolikiem o pozycję napastnika numer jeden, choć walka nie będzie należała do najłatwiejszych.