Filip Komorski: Od początku skoncentrowani

Trzy pytania do Filipa Komorskiego, napastnika reprezentacji Polski.


Trafił pan na stałe do reprezentacji w jej mało chwalebnym czasie. Najpierw spadek, a potem brak awansu. Jakie refleksje nasuwają się po tych turniejach?

Filip KOMORSKI: – Musimy wracać do tych przykrych momentów? Trudno. W każdym meczu trzeba być czujnym i nie schodzić poniżej określonego poziomu. W czasie mistrzostw Dywizji IA w Budapeszcie chyba nie byliśmy odpowiednio przygotowani mentalnie. Nikt nie przypuszczał, że tacy „wyjadacze” jak my mogą spaść z hukiem. Różnice między drużynami były niewielkie, ale my byliśmy najgorsi. W kolejnym sezonie jechaliśmy do Tallina z przekonaniem, że pstryk i awansujemy. Cóż z tego, że wygrywaliśmy pewnie i wysoko, skoro popełniliśmy jeden błąd, który miał poważne konsekwencje – awansowała Rumunia. Wówczas nikt nie przypuszczał, że nasz pobyt tak się wydłuży, ale na przeszkodzie stanęła pandemia. Mam nadzieję, że rozpoczynający się turniej przyniesie nam awans.

Na przestrzeni ostatnich lat reprezentacja się zmieniła. Czy mamy się kogo bać w tyskiej imprezie?

Filip KOMORSKI: – Musimy pamiętać, że mistrzostwa świata to nie ligowy play off. W lidze porażkę można odrobić w kolejnym występie. A w mistrzostwach każdy mecz jest ważny bez względu czy z beniaminkiem czy też z zespołem o wyższych aspiracjach. W takim turnieju jedna wywrotka może kosztować dużo, jak w Tallinie.

Mam za sobą przykre wspomnienia, ale też bagaż doświadczeń i wiem, że jeżeli zagramy na swoim poziomie, to nie powinniśmy się bać rywali. Mamy dobrze zbilansowaną drużynę, z kilkoma głodnymi zwycięstw młodymi zawodnikami. Mobilizacja powinna obowiązywać przy każdej zmianie i przez 60 minut. Szanujemy rywali, ale musimy konsekwentnie zmierzać do celu. Zgadzam się z opiniami, że awans do wyższej dywizji jest naszym obowiązkiem.

Patrząc na dokonania naszych rywali, każdy ma swoje cele i będzie się starał je osiągnąć, a nam utrudnić zadanie. Słyszałem, że Japonia solidnie przygotowuje się do tego turnieju i kto wie, czy mecz w ostatnim dniu nie będzie decydował o kolejności. Nasze miejsce jest w wyższej grupie i nieraz udowodniliśmy, że potrafimy grać z zespołami wyżej notowanymi. Z nimi powinniśmy się spotykać jak najczęściej, by podnosić swoje umiejętności. Jeden mecz w finale kwalifikacji olimpijskiej w Bratysławie więcej nam dał niż kilka meczów towarzyskich z rywalami niżej notowanymi.

Jednym słowem – wracamy na odpowiednie tory. A jak jawi się pańska przyszłość ligowa?

Filip KOMORSKI: – Stop! Trzeba wygrać 4 spotkania i potem będziemy mogli powiedzieć, że wracamy. Apeluję o cierpliwość! Na razie skupiam się na występach w reprezentacji i tylko to się liczy. Za mną ciekawy sezon w Czechach, nawet w najśmielszych marzeniach nie myślałem, że będę mógł zagrać w tamtejszej ekstralidze. Dokonałem, w mojej ocenie, skoku jakościowego i jest zainteresowanie moimi umiejętnościami. Jednak na wybory przyjdzie czas, bo mam również większe obowiązki rodzinne. Muszę liczyć się z tym, jaka opcja będzie najlepsza dla żony oraz kilkumiesięcznej córki i 2-letniego syna. Teraz jednak skupiam się na mistrzostwach, bo one są najważniejsze!