Filipe Luis mógł grać dla Polski

Korespondencja własna z Moskwy

Przy okazji występów reprezentacji Brazylii na mundialu w Rosji sporo mówi się i pisze o Paulinho, który dekadę temu zagrał w 17 ekstraklasowych spotkaniach ŁKS Łódź. Kariery na naszych boiskach nie zrobił, za to teraz jest podporą „Canarinhos” i Barcelony. W brazylijskiej kadrze jest jednak zawodnik jeszcze bardziej związany z naszym krajem niż 29-letni pomocnik. Chodzi o lewego obrońcę Filipe Luisa Kasmirskiego.

Znają jego historię

Jego przodkowie pochodzą z Polski, spod Kalisza. Oryginalnie nazwisko pisało się Kaźmierski, ale wskutek pomyłki emigracyjnego urzędnika zostało Kasmirski. Dziadek ze strony ojca piłkarza był z Polski, drugi pochodził z kolei z Austrii. Dwie babcie miały włoskie pochodzenie i paszport tego kraju Filipe Luis również posiada.
Kiedy pytam o lewego obrońcę „Canarinhos” brazylijskich dziennikarzy, to spoglądają tylko na miejsce skąd pochodzi. – A, jest z Santa Catarina. To południe naszego kraju, gdzie przed laty osiedlało się sporo polskich emigrantów i innych przybyszy z Europy. Jednym z nich byli właśnie dziadkowie obecnego piłkarza Atletico Madryt.
– Czy kibice u nas w kraju znają jego historię? Ja tak. Wiem, że ma polskie pochodzenie. Opowiadał o tym w programie telewizyjnym – mówi jeden z wielu tysięcy brazylijskich kibiców obecnych na mundialu w Rosji Diogo

Mattos z Rio de Janeiro

– On wygląda nawet jak Polak, prawda? – śmieją się brazylijscy dziennikarze. Filipe Luis rozważał nawet lata temu możliwość gry w biało-czerwonych barwach, ale po tym, jak w wieku 24 lat powołał go do kadry słynny Dunga, to sprawa przestała być aktualna. Nie znaczy to jednak, że zawodnik nie interesuje się krajem swojego pochodzenia. – Opowiadał nie raz o historii swojego pochodzenia, o Polsce. Interesuje się historią krajów z których pochodzi jego rodzina – tłumaczy Dante Rodrigo z portalu UOL.com.br.

Kręta droga na szczyt

Doświadczony lewy obrońca to jak się okazuje niebanalna postać. W programie telewizyjnym potrafi rozmawiać, a w międzyczasie złożyć kostkę Rubika. Jest wilkiem fanem filmów. Kiedy reprezentował Chelsea został nawet zaproszony na jeden z filmowych festiwali do słynnej londyńskiej Royal Abert Hall. Z klubowymi lekarzami prowadzi fachowe rozmowy o medycynie i… astrofizyce. Żywo interesuje się finansami. Ma wiele do powiedzenia na różne tematy i nie trzyma języka za zębami.

Chciał zostać lekarzem, ale do tego, żeby grał namawiał go ojciec. Sporo czasu zajęło mu to, żeby zajść na szczyty futbolowej kariery. W malutkim klubiku Figueirense, gdzie zaczynał zarabiał 70 euro na miesiąc. Początkowo grał na pozycji ofensywnego pomocnika, dopiero potem przekwalifikowano go tam na lewego obrońcę. Do Europy do Ajaksu wyjechał jako nastolatek, ale mimo, że w klubie z Amsterdamu trenował z takimi zawodnikami, jak Wesley Sneijder czy Rafael van der Vaart, to kariery tam nie zrobił i wrócił do domu. Nie przebił się też w rezerwach Realu, gdzie był niewiele wcześniej niż trójka śląskich graczy: Krzysztof Król, Kamil Glik czy Szymon Matuszek.

Karierę zrobił w Deportivo La Coruna, a potem w Atletico Madryt, z którym związany jest od 2010 roku, z przerwą na występy w Chelsea.

Zastąpił Marcelo

Teraz mający polskie korzenie Filipe Luis dostał koleją wielką szansę od losu. Wskutek kontuzji pleców Marcelo, której jeden z liderów brazylijskiej kadry nabawił się śpiąc w hotelu na… zbyt miękkim materacu, gra w pierwszym składzie zespołu prowadzonego przez Tite. Zagrał 80 minut z Serbią, zastępując na boisku kolegę i od pierwszej minuty przeciwko Meksykowi. Ma też szansę na występ w starciu z Belgami, a kto wie czy 15 lipca nie będzie się cieszył z mistrzostwa świata. Byłoby to ukoronowanie kariery 32-letniego zawodnika, którego rodzina pochodzi z Polski.