Finał mistrzostw Polski. Niekończąca się historia…

Marzymy, by znaleźć się finale i zagrać z Cracovią – zdradzili nam tyscy hokeiści po jednym z wyczerpujących meczów z „Szarotkami”. Wówczas wcale nie było takie pewne, że obrońcy tytułu mistrzowskiego znajdą się w decydującym rozdaniu. Ich droga do finału była niesłychanie wyboista, bo zarówno w rywalizacji z Automatyką, jak i z Podhalem przegrywali w serii 2-3 i grali na lodowiskach rywali. A jednak potrafili wyjść z opresji. Zespół z Krakowa grał zdecydowanie krócej, choć mecze z Tauronem na pewno kosztowały sporo wysiłku. „Pasy” mają za sobą 6 wygranych finałów z GKS-em i może stąd się bierze… tęsknota tyszan za tymi potyczkami.

Życie pod presją

Gdy bronisz tytułu lub występujesz w europejskich pucharach, to ciągle jesteś na świeczniku i żyjesz pod presją. – I tak jest właśnie z nami – uśmiecha się środkowy napastnik GKS-u, Filip Komorski, który ten sezon znów może zaliczyć do udanych. – Z Automatyką oraz Podhalem może nie wszystko szło po naszej myśli, ale niezłomnością i charakterem udowodniliśmy, że zasługujemy na miejsce w finale – dodaje Komorski. – My chyba lubimy poprawiać wszelkie rekordy i zapisywać nowe karty historii mistrzostw. Fizycznie oraz mentalnie jesteśmy przygotowani na wiele meczów z Cracovią i tylko proszę nam nie wmawiać, że mamy jakiekolwiek kompleksy. To jest właściwy moment, by udowodnić swoją wyższość nad krakowskim rywalem.

Zjednoczona szatnia

Minione mecze jeszcze bardziej zjednoczyły tyski zespół. Gdyby Bartłomiej Jeziorski w jednej z dogrywek w Nowy Targu nie rzucił się pod krążek nie byłoby finału. Z kolei 19-latek Olaf Bizacki wyleczył kontuzję barku i również zostawia serce na lodzie. Z kolei Patryk Kogut większość sezonu był poza składem lub 13. napastnikiem. A gdy pojawił się w drużynie, nie zawodzi i zaskakuje rozważną, skuteczną grą. I takie przykłady można mnożyć.
– Najważniejsze, by grać odpowiedzialnie, bo o nasze przygotowanie jestem spokojny – akcentuje tyski napastnik. – Znamy przeciwnika, doceniamy jego klasę, ale patrzymy tylko na siebie i na to, co mamy do wykonania. Jeżeli w głowie wszystko zostało poukładane, to będzie dobrze funkcjonowało na lodzie. Jesteśmy blisko mety, ale nie potrafię powiedzieć jak długo będzie trwała walka o złoto.
W tej rywalizacji niepoślednią rolę odegrają bramkarze. John Murray w play offie mocno wspiera GKS, ale Miloslav Koprziva również demonstruje wysoką formę.

Odzyskane miejsce

„Pasy” poprzedni sezon miały nieudany, bo znalazły się poza podium, ale trener Rudolf Rohaczek wraz z współpracownikami wyciągnął wnioski. Teraz przed drugą częścią dokonał istotnych wzmocnień i zespół znów zameldował się w finale. Adam Domogała, rodem z Katowic, w „Pasach” jest już od kilku sezonów i ma w dorobku już dwa złote medale. Teraz zalicza swój najlepszy sezon ligowy.

– Moja rola 3 czy 2 lata temu była zupełnie inna niż obecnie – mówi napastnik „Pasów”. – Trener przed sezonem zmienił mi pozycję, ze skrzydłowego zrobił środkowym. Początkowo się strasznie męczyłem i myślałem, że nie podołam. Z czasem jednak przyzwyczaiłem się do tej roli i jestem z niej zadowolony. Teraz zdecydowanie więcej gram, ale dokonania indywidualne schodzą na dalszy plan i na tę chwilę najważniejsze, że odzyskaliśmy należne nam miejsce. Oczywiście, trzeba jeszcze dokonać ostatniego kroku, ale jesteśmy blisko. Mieliśmy sporo czasu na regenerację sił oraz treningi, bo wszystko przebiegało bez zakłóceń. Mamy odpowiednio rozłożone akcenty w drużynie, każdy dokłada swoją cegiełkę

Młodzież spisuje się nadzwyczajnie – Paweł Zygmunt przecież zapewnił nam miejsce w finale. Przede wszystkim musimy być pewni swego na tafli, bo najdrobniejsze potknięcie może skutkować stratą gola. Musimy dysponować „chłodnymi” głowami – przygotowanie mentalne odegra kluczową rolę. Wiemy z kim nam przychodzi się potykać i wiemy, że trener Gusow potrafi przygotować jakąś niespodziankę. Sami na wszystko jesteśmy przygotowani i chcielibyśmy świętować złoto.

Do zespołu wracają kontuzjowani Kamil Kalinowski oraz Fin Jaakko Turtiainen i siła uderzeniowa została wzmocniona, bo przecież obaj napastnicy do tej pory występowali w I formacji. Już pierwsze spotkanie przynajmniej w części da nam odpowiedź, w jakim kierunku potoczy się rywalizacja.

 

Na zdjęciu: Mateusz Bepierszcz (z lewej) wraca na dobrze sobie znane lodowisko w Tychach i pewnie znów mu przyjdzie walczyć z Tomasem Sykorą.