Finał na trzy M

Szymon Marciniak dostosował się poziomem sędziowania do wybitnych na murawie Lionela Messiego i Kyliana Mbappe.


41-letni arbiter z Płocka wraz ze swoją ekipą na długo zapamięta niedzielne popołudnie. Zostali oni pierwszym zespołem z Polski, który poprowadził finał mistrzostw świata. Marciniak od dawna był typowany na jednego z arbitrów, który wręcz musi poprowadzić tak ważne spotkanie. Nie od dzisiaj wiadomo, że jest on jednym z ulubieńców szefa sędziów FIFA, a w przeszłości wybitnego rozjemcy piłkarskich meczów, Pierluigiego Coliny. Dla samego Marciniaka, jak i jego zespołu mecz decydujący o mistrzostwie świata był niezwykły – kilka godzin spędzonych na murawie Khalifa International Stadium mogło zamknąć usta wszelkim malkontentom.

Ten, który się nie nadaje

W Polsce 41-latek jest odbierany w dwojaki sposób. Jedni traktują go jako wybitnego sędziego, który w pełni zasłużył nie tylko na prowadzenie finału mistrzostw świata, ale i innych kluczowych spotkań w Europie i na świecie. Wielu widzi w nim kandydata do poprowadzenia choćby finału Ligi Mistrzów. Doceniany jest jego sposób prowadzenia meczu, choćby to, że pozwala na twardszą grę. Jest bezkompromisowy i potrafi ustawić do „pionu” nawet najgorszych zawodników.

Druga strona kibicowskiego medalu jest jednak mniej przyjemna. Wielu kibiców, szczególnie obserwujących rozgrywki ekstraklasy ma zastrzeżenia do 41-latka sugerując mu niesprawiedliwe sędziowanie. Nie raz można było przeczytać w komentarzach w social mediach treści dotyczące „drukowania” meczów przez Marciniaka lub ciągłe wskazywanie błędów, jakie arbiter popełnił. Gdyby jednak zespół prowadzący finał wystrzegałby się pomyłek, to wielce prawdopodobne, że co najmniej połowa tego typu głosów zostałaby wyciszona.

W końcu czekaliśmy na polskiego arbitra w takim spotkaniu 32 lata. Elementem łączącym spotkanie na Stadio Olimpico w Rzymie i wczorajsze jest nazwisko Listkiewicz. W 1990 roku arbitrem liniowym był Michał, po 32 latach tę samą funkcję pełnił jego syn, Tomasz. Trzeba powiedzieć szczerze, że tamto osiągnięcie było czymś wybitnym. W końcu niewielu było polskich arbitrów na mistrzostwach świata. Wyliczyć można Alojzego Jarguza, wspomnianego Listkiewicza seniora, Ryszarda Wójcika i właśnie Marciniaka z zespołem. Historia jednak zeszła na dalszy plan o godzinie 16, gdy arbiter z Płocka po raz pierwszy użył gwizdka w meczu Francji z Argentyną.

Dał radę!

Czy Marciniak spełnił pokładane w nim oczekiwania szefa sędziów oraz obserwatorów? Jeszcze jak! Polak poradził sobie z presją, jaką wywierali tak odchodzący mistrzowie, jak i nowi. Marciniak nie tylko temperował zapędy obu stron, ale przede wszystkim podszedł do spotkania z ogromnym spokojem. Podejmował on decyzje w mgnieniu oka. Biła od niego ogromna pewność siebie i podejmowanych decyzji. Można wręcz rzec, że Marciniak dostosował się do poziomu Lionela Messiego i Kyliana Mbappe.

Polski arbiter podejmował słuszne decyzje, jako choćby w przypadku trzech rzutów karnych. Każda z reakcji była pewna, a jak pokazywały powtórki – słuszna. A przecież decyzja o podyktowaniu rzutu karnego w 118 minucie nie należy do najłatwiejszych. Jeżeli Polak miał zamknąć tym meczem usta wszelkich malkontentów, to udało mu się to w stu procentach. Trzeba jednak oddać zawodnikom na murawie, że pomogli mu w stworzeniu pełnego dramaturgii spotkania godnego finału mistrzostw świata. Zapewne nie jest to pożegnanie Marciniaka z najważniejszymi spotkaniami. Patrząc jednak z drugiej strony, w wieku 41 lat jego sędziowska gwiazda rozbłysła właśnie najmocniej.


Na zdjęciu: Możemy być dumni z Szymona Marciniaka – Polak dał radę i bezbłędnie poprowadził finał mistrzostw świata.

Fot. Grzegorz Wajda